- Idź zapolować, ja spróbuje pozbierać jakieś rośliny -pokazuje Haymitchowi ręką na prawo.
Bez zmienny, trzeci dzień, żadnych trybutów, krwawych walk czy czegokolwiek co powinno sie dziać na arenie. Codziennie ten sam schemat: mój sojusznik poluje, przygotowujemy posiłek, idziemy bez celu na przód. Abernathy mówi że ta arena musi mieć swój koniec i on bezzwłocznie chce tam dojść.
Po długich oczekiwaniach widze go całego zdyszanego.
- May zbieraj rzeczy i uciekamy -mówi podając mi plecak.
- Ale co sie sta...
- Spakuj je i biegniemy -mówi stanowczo.
Według jego polecenia, zbieram broń, resztki jedzenia z wczoraj i nasz śpiwór. Haymitch bierze ode mnie broń, zostawiając mi mały nóż kieszonkowy i moje trujące strzałki.
Z ledwością za nim nadążam, prawie zderzam sie z jednym z drzew. Obracam głowę, co było złym pomysłem bo chwile później byłam już na ziemi.
- No pięknie, pięknie. Zakochani na zabój z dwunastki -wypluwa swoje słowa niczym jad dziewczyna z dwójki. - Co by tu z tobą zrobić... -namyśla się robiąc małe kółka nożem na moim policzku.
- Zostaw ją, Kate.
Co, jaka Kate. Nie myśl nawet o tym May, to przecież jest niemożliwe, wręcz niedorzeczne.
- Że co prosze? -patrzy sie na niego spod byka - Jesteśmy tu żeby sie zabijać, dla twojej wiadomości Hay.
- To samo usłyszał ode mnie twój sojusznik, jak tam mu było...
- Nie zrobiłeś tego, nie zrobiłbyś -zaczyna być mniej pewna siebie i wstaje ze mnie.
W tym momencie słyszymy wystrzał armatni. Dwójka patrzy na nas zdezorientowana i biegnie w drugą stronę.
- Lepiej już chodźmy -podaje mi ręke.
Potakuje wtulając się w jego ramię.
***
Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, przy okazji łapiąc dwie wiewiórki na kolacje. Rozłożyliśmy się pod drzewem z widokiem na piękne niebo, znowu. To miejsce nie jest warte takiego rozlewu krwi. Kto normalny po igrzyskach przyjeżdża tu na wakacje?
Siedzimy naprzeciw siebie, obgryzając resztki mięsa z naszej kolacji.
- Kim jest Kate? -pytam nagle.
Widzę po jego minie że jest całkowicie zdezorientowany moim pytaniem. Patrzy mi prosto w oczy które są wypełnione bólem.
- Była moją dziewczyną -ciężko wzdycha - Cholernie ją kochałem. Byliśmy razem dwa lata, May rozumiesz? Powiedziała mi prosto w twarz, że nic nie czuje. Po dożynkach wyjechała z rodziną do dwójki i nie widziałem jej aż do dzisiaj.
- Czyli to była... ona?
- Tak -słyszę jak przełyka ślinę - Cała ona.
Podchodzę do niego i siadam mu na kolanach. Przytulam go jak najmocniej.
Gdyby dwa tygodnie temu ktoś powiedział mi że będę się zakochiwać w Haymitchu, wyśmiałabym go.
On oczywiście odwzajemnia mój uścisk. Siedzimy tak chwilę, w sumie nie wiem czy przez chłód panujący na arenie, czy może faktycznie jest między nami jakaś więź?
- Czas spać Maysi -mówi rozkładając śpiwór.
Oczywiście znowu wtuliłam się w niego, powoli zasypiając. Mówię mu jeszcze krótkie dobranoc, ale on już prawdopodobnie zasnął. Ujawnienie cząstki siebie, swojej przeszłości na pewno nie przyszło mu łatwo.
______________________
Po wielkiej przerwie Clove powraca z jakże krótkim rozdziałem ;-;
Nie zawieszam/zawiesiłam bloga, nie miałam ostatnio czasu na nic, a jak czas sie znalazł - nie miałam weny.
Więc... co sądzicie o tym rozdziale? Może coś zmienić? Czy coś?
Komentujcie, nawet z anonima, dzięki nim wiem że te moje wypociny ktoś czyta xd
btw. trzymajcie za mnie kciuki 5-6.11, pisze olimpiade z polskiego i matmy, bądźcie dumni cx
Życzcie weny,
Clove xx