piątek, 21 marca 2014

II

No to jedziemy. Widziałam tylko ten uśmieszek Haymitcha. Po chwili już nic nie widziałam. To całe oświetlenie.. oślepia. Otaczają nas wrzeszczący ludzie, po ich ubiorze widać że są z Kapitolu. Jeden z nich wygląda jak kot, drugi ma fioletową skórę, a trzeci jest cały wytatuowany. Jak można coś takiego zrobić swojemu ciału? Cała parada przemija nad moimi rozmyśleniami o ubiorze kapitolczyków. Otrząsam się kiedy mój towarzysz szturcha mnie w rękę. A to już! Widzę jak na podest wychodzi Snow. Te jego fałszywe oczy. Przypomina mi węża.
-Witajcie trybuci! Pomyślnych głodowych igrzysk, i niech los zawsze wam sprzyja! -mówi tym swoim głosem. Różni się od ludzi w kapitolu, nie mówi z tym śmiesznym akcentem. Aż naszła mnie myśl.. czy może kiedyś on przeżył igrzyska? To niemożliwe. Przecież zaprzestałby. Chociaż kto wie. Po trupach do celu. Zaraz po tej myśli rydwany zawracają i wracamy nadal przez tłum krzyczących kapitolczyków. Skąd oni biorą tyle energii?
-Wypadliście świetnie! -wykrzyknęła mi Petty do ucha. Faktycznie było tutaj głośno, ale nie aż tak żeby uszkodzić mi słuch..
-Oh, nie żartuj sobie -wcięła się Calla -Przeszli niezauważeni jak zwykle. Mam nadzieje że w następnym roku dostanę lepszy dystrykt -powiedziała patrząc się nam prosto w oczy.
-No to sobie idź -powiedziałam do niej. Mam już dosyć jej wyżalania się o tym jacy my to jesteśmy nudni.
-I tak zrobię! -krzyknęła do mnie wchodząc do windy. Od razu cała reszta zaczyna mnie atakować..
-Musisz ją przeprosić Meysille -mówi Lesile.
-Źle postąpiłaś -wtrąca się Hunter.
-A według mnie -zaczyna Haymitch obojętnym tonem -Całkiem nieźle jej poszło -mówiąc to mrugnął do mnie. a może mi się zdawało. Przez te igrzyska popadam w paranoje.
-To jak, idziemy do windy, buntowniku? -pyta Haymitch z uśmiechem.
-Z przyjemnością. -mówię kierując się do windy. Nie spodziewałam się takiego zachowania z jego strony. Myślałam że tym bardziej zmiesza mnie z błotem. Przeciez na litość boską, on mnie nienawidzi!
-Serio myśle że dobrze powiedziałaś -wyrywa mnie z zamyślenia głos Haymitcha. -Nie ma prawa nas upokarzać -mówi niemal niesłyszalnym głosem. W odpowiedzi tylko lekko pokiwałam głową. Kiedy już znajdujemy się na naszym piętrze, podchodzi do mnie Alice
-Chodź, przeproś ją co ci szkodzi? A ona wygląda na zdruzgotaną.. -powiedziała z niepokojem w głosie. Super. A uważałam ją za kogoś z kim mogę pogadać. Najwidoczniej ona też nabrała się na te sztuczki.
-Okej, to chodźmy do niej. -powiedziałam zachęcająco. Nie miałam najmniejszej ochoty jej przepraszać. Przecież to ona nas upokarza na każdym kroku. Po dotarciu do jadalni, zaczynam swoje iście obfite przeprosiny. Calla coś tam jeszcze psioczy pod nosem i zaczynamy jeść kolacje, wszyscy w 7. Hunter zaczyna nam opowiadać o treningu, zasadach, ciekawostkach, o swoim pobycie na arenie. Czas tak szybko upłynął że nawet nie zauważyłam kiedy była już 1 w nocy. Pożegnałam się z wszystkimi i poszłam do siebie. Wzięłam szybki prysznic, tym razem płyn był o zapachu pomarańczy. Już miałam się kłaść i ktoś zapukał do drzwi..
-Otwarte! -krzyknęłam. W drzwiach stanął Mike. Czułam jak wszystko mi się przekręca, zrobiło mi się słabo, cała zbledłam. Czyżby chciał się zabić, zemścić? Dlaczego to musi być takie skomplikowane?
-Jeszcze nie śpisz..? -zapytał niepewnie.
-Jak widać. -odpowiadam arogancko.
-Pomyślałem że moglibyśmy się wybrać na dach, jest cudowny widok, musisz to zobaczyć. - mam tylko nadzieje że on nie chce mnie stamtąd zepchnąć, bez świadków, bez nikogo. -To jak, idziemy? -ponowił pytanie.
-Jasne. -odpowiedziałam ubierając sweter. Myślałam że droga będzie dłuższa, lecz i tak ten czas ciągnął się w nieskończoność. Panowała między nami cisza. A kiedyś nie mogliśmy przestać rozmawiać.. Kiedy dochodzimy na dach oszałamia mnie piękno, zarówno Kapitolu jak i roślin. Niesamowite miejsce, szkoda że wcześniej go nie odkryłam.
-Chciałbym cie przeprosić.. -zaczął widząc moje zainteresowanie widokami.
-Za co?
-Za krzywdę którą ci wyrządziłem, za te słowa.. za kłótnie i za wszystko.. -mówi ze łzami w oczach. Poznaje kiedy kłamie. Jest ze mną w 100% szczery.
-Ja też przepraszam Mike.. -mówię szlochając. Cholera Maysi nie rozklejaj się.. Odruchowo przytuliłam się do niego.
-Brakowało mi Ciebie. -szepcze.
-Mi ciebie też Mike.. Coś mnie ominęło? W sensie masz jakąś dziewczynę czy coś? -mówię z uśmiechem. Nie gadaliśmy ponad rok, a dokładnie od ostatnich dożynek.
*Razem z rodzicami, Jaredem i Ment wracamy do domu. Na szczęście w tym roku cholerny Kapitol nas oszczędził. Niestety Mike nie miał tyle szczęścia. Wybrali jego dziewczynę Delly. Wiem że będzie wściekły, nie będzie chciał z nami świętować.. A rok temu wybrali jego młodszego brata, Craya, miał zaledwie 12 lat. Tuż po naszej corocznej uroczystej kolacji wychodzę na łąkę, tym razem sama czekając na Mike'a. Mam nadzieje że się zjawi..
-Nie mam nastroju. -mówi na powitanie.
-Tak, Mike mi ciebie też miło widzieć -mówię z uśmiechem. -Przykro mi z powodu Delly.
-Gdyby było Ci przykro może zgłosiłabyś się za nią, co? -mówi rozgniewany.
-Czyli.. chciałbyś siedzieć teraz z tą suką, a ja mogę sobie umierać?! -nie rozumiałam.. on nigdy taki nie był.
-A żebyś wiedziała! Leć sobie do tego całego Dana!
-Dan to mój przyjaciel, tak jak ty! Nie rozumiem dlaczego zawsze się go czepiasz..
-A ty dlaczego czepiałaś się Delly? Teraz jesteś zadowolona? Ona nie wróci rozumiesz? NIE WRÓCI! -zaczął szlochać -Mogłaś ją ocalić Maysi, wiesz że ją kochałem.
-Miałam się poświęcić dla osoby która nic dla mnie nie znaczy? Mike, ochłoń. -działał mi na nerwy. to ja miałam sobie umierać na arenie a on by się obściskiwał z jakąś Delly..
-Ale dla mnie znaczyła wszystko! Już ochłonąłem i nie rozumiem co tutaj jeszcze robię..
-To idź, droga wolna! Leć tam za swoją Delly.
-A miałem się zgłosić!
-To czemu tego nie zrobiłeś? -pytam z nutą kpiny w głosie.
-Bo myślałem że się przyjaźnimy.. że..
-Jak widać już nie.
-Okej, sama tego chciałaś. Żegnaj.
Potem widziałam tylko przez zaszklone oczy jak odchodził. Teraz będę musiała zacząć nowe życie, bez Mike. On już nie powinien być dla mnie ważny*
W odpowiedzi dostaję tylko ciszę.
-Oh, przepraszam. Ja.. nie powinnam.
-Nie, May nie znalazłem jeszcze 'tej jedynej' i pewnie dzięki igrzyskom nie znajdę. -mówi uśmiechając się.
-Kapitol odbiera nam prawo do życia.
-No bywa. Maysi chodźmy, już serio jest późno. -wstaje i wyciąga do mnie rękę.
-Ja tu chyba dzisiaj zostanę..
-To dobranoc May. Tęskniłem.
-Ja też, dobranoc Mike.
Chwilę po jego wyjściu pogrążyłam się w ciemności..

Ogłoszeniaa ;d

To tak, mam nadzieje że już dzisiaj uda mi się napisać 2 rozdział, bo obecnie weny brak :c
Jeśli chodzi o takie sprawy bardziej organizacyjne; postaram się wrzucać na bloga rozdziały raz w tygodniu, może nawet czasem częściej, bo teraz dojdzie mi jeszcze szkoła .___________.
Miłego wieczoru trybuci! ;3

środa, 19 marca 2014

I

-No to idziemy.. -powoli popchnęłam drzwi.
Z tego całego stresu zapomniałam się pożegnać w razie czego ze wszystkimi. Powoli razem z Ment idziemy na plac. Nawet to miejsce musieli nam zabrać. Podczas kiedy w inne dni tętni życiem, ludzie się tu śmieją, bawią, rozmawiają. Myślą że mogą wszystko. Powoli dochodzimy w milczeniu do nakłucia palca. O dziwo w milczeniu. Przecież zazwyczaj Ment nie zamyka się buzia. Każdego zmieniają te cholerne igrzyska. Po chwili dobiega do nas Nettle, tylko ona próbuje jakoś utrzymać radośniejszy ton.
-To jak? Nie mówcie że będziecie się tak smucić! Na pewno nas nie wybiorą, słyszycie? Na pewno. Mamy mniej karteczek niż ludzie ze złożyska. -powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.
Cała ona, niczym się nie martwi. Już miałam coś powiedzieć, kiedy dość silnie ktoś mnie szturchnął.
-Ekem! Może jakieś przepraszam? -krzyknęłam z oburzeniem.
-No to czekam -powiedział arogancki chłopak. A no tak. To Haymitch Abernathy, chłopak ze złożyska, zbyt pewny siebie. Pewnie usłyszał to co mówiła Ment.
-Niby za co JA miałabym cie przepraszać? -zapytałam z kpiną w głosie.
-Za torowanie mi drogi, kochanie. -odpowiedział z tą swoją pewnością.
-Chodźcie dziewczyny.. -szepnęłam do nich. Mam już dość takich chłoptasi którzy sobie myślą że nie wiem kim są.. bogami? Że mogą wszystko? Przez to wszystko zapomniałam gdzie i po co jesteśmy. Szybko pokierowałyśmy się w kierunku miejsca gdzie się nas nakłuwa i traktuje jak zwierzęta. W sumie dużo się zgadza - my też idziemy na rzeź. Chwila ukłucia, przyłożenie palca do białej kartki i następny. Traktowanie ludzi rzeczowo.. Mam nadzieje że kiedyś to się skończy. Że ktoś będzie miał na tyle odwagi żeby postawić się Kapitolowi. Razem z Nettle i Ment ruszyłyśmy szybkim krokiem do miejsca wyznaczonego dla 15 letnich dziewczyn. Widzę tu dużo dzieci ze złożyska. Zaledwie grupka się wyróżnia. Rzecz jasna my, mamy blond włosy, niebieskie oczy i bladą cerę. Stoimy obok siebie trzymając się za ręce - taki nasz rytuał.. W tłumie dostrzegam Dana. Uśmiecha się niemrawo do mnie. Jest moim najlepszym przyjacielem. Pomijając rzecz jasna Ment i Nettle. Ostatnio jakoś nie rozmawialiśmy, przez dożynki. Mocno się posprzeczaliśmy. Próbuje się do niego uśmiechnąć i obracam głowę. Teraz mogą być wybrane nawet dwie z nas. Dopiero teraz dociera do mnie że mogę pójść na arenę. Przecież.. nie ma 100% pewności że tak nie będzie. Już po chwili wchodzi Calla w tym swoim okropnym liliowym stroju. Calla jest opiekunką naszego dystryktu. W tym roku przerosła samą siebie. Jest ubrana w liliową suknię. Dosłownie jest ubrana w LILĘ. Na jej tlenionych blond włosach widać bukiet lilii. Jak co roku zaczyna swoim piskliwym głosem;
-Witam, witam, witam! Pomyślnych igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! -krzyczy do mikrofonu tym swoim piskliwym głosikiem. Wszystko byłoby okej gdyby nie ten jej kapitolski akcent. Po tych słowach podchodzi burmistrz i czyta o mrocznych dniach itd, itd. Co roku to samo. W pewnym momencie się wyłączyłam. Po chwili pokazują nam ten sam film 'przywieziony specjalnie z kapitolu'. I czuje ścisk w żołądku. O jezu. To zaraz! Nie dam rady, nie dam rady.. Maysi! Weź się w garść dasz radę.
-Panie pierwsze! -mówi Calla.
Wkłada rękę do misy, a w mojej głowie jest tylko 'byle nie ja, byle nie ja, byle nie ja..'. Po chwili wyciąga karteczkę. Powoli podchodzi do mikrofonu chcą dodać 'dramaturgi'. Ale przecież i bez tego wszyscy się boją.
-Alice Froin! -mówi, nadal z tym cholernym akcentem.
Znam ją, znam Alice. Pochodzi ze złożyska lecz często gadamy ze sobą w szkole, nie raz chodziła z nami na łąkę. Alice ma 15 lat, jest z naszej klasy. Wygląda jak typowy obywatel 12 dystryktu - szare oczy, ciemne włosy i śniada cera. Jest drobną dziewczyną. Można by pomyśleć że sobie nie poradzi, a tu niespodzianka. Alice była zmuszona przez swoją sytuację polować w lesie. Jest dobrze wyszkolona. Szkoda, ale przynajmniej to nie byłam ja. Ment i Nettle mocniej ściskają moją dłoń. Boje się, ale nie tak jak wcześniej. Calla mówi słowa otuchy do Alice, tak jak zawsze do każdego trybuta. Po chwili podchodzi do misy i znów wybiera karteczkę. Patrzę tępo przed siebie. Obym to nie była ja.. No proszę..
-Maysilee Donner! -krzyknęła. O boże. To nie możliwe. Ment zaczęła płakać, Nettle przytulać mnie, a ja? Nie wiedziałam co robić. To pomyłka. Halo. To nie mogę być ja.
-No dalej skarbie, chodź do nas! -mówi swoim 'słodkim' głosikiem Calla.
Wszystkie kamery, oczy i nie tylko są skierowane na mnie. Widzę Jareda, on też jest zaskoczony. Widzę zapłakaną mamę. Widzisz Kapitolu co robisz z ludźmi? Powoli wychodzę po schodkach, jakby wolniejszy krok oznaczał że puszczą mnie i będę mogła wrócić. Staję na podeście obok Alice. Widzę stąd zapłakaną Ment i Nettle. Chciałabym je teraz przytulić, pocieszyć.
-Teraz pora na panów! -mówi podekscytowanym głosem. Co jest w ogóle takiego radosnego w tych igrzyskach? Zabijanie małych dzieci? Płacz ludzi? Jeszcze nas upokarzają tym że musimy traktować to jak święto. Brawo, prezydencie, brawo. Godne posunięcie. W czasie moich przemyśleń nasza opiekunka zdążyła już wyjąć karteczkę z misy. Znów próbuje otoczyć sytuację dramaturgią swoim wolnym chodem. A może szybciej nie może chodzić? O tym nie pomyślałam. Trudno jest normalnie chodzić na 20cm szpilkach.
-Mike Ellison! -szczerzy się w swoim uśmieszku. Jakby radowało ją kolejne zabite dziecko.
Chwila.. o nie. Mike i ja na arenie. Super. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. On się we mnie zakochał, ja go odrzuciłam. Idę na arenę z kimś kto chce mnie zabić. Już się cieszę. W dodatku Mike ma 17 lat. Jest to ciemnooki brunet z blond włosami, wysoki i wysportowany. Idealny morderca. Znowu przegapiłam moment wybierania nazwiska z misy i to gapiąc się na Mike. On również badał mnie wzrokiem. Trudno mi określić czy był to wzrok mordercy, czy może.. przyjaciela? Nie. Wątpie. I wtedy zamyślenia wyrywa mnie pokrzykiwanie Calli.
-Haymitch Abernathy!
Co? Super.Wychodzę na arenę z dziewczyną która wbije nóż w serce z odległości kilometra, chłopakiem który jest w stanie powalić mnie jedną ręką i Haymitchem który omal nie zabił mnie dziś rano. Lepiej być nie może.
-Oto trybuci 50 igrzysk głodowych, Alice Froin, Maysilee Donner, Mike Ellison i Haymitch Abernathy! -mówi z dumą w głosie.
Zaraz po jej słowach otaczają nas strażnicy i wchodzimy do pałacu sprawiedliwości. Szybko oddzielają nas od siebie i każdy idzie do wyznaczonego pokoju z towarzyszącym strażnikiem.Jakby bali się że uciekniemy. Nawet jeśli to..? Przecież i tak by nas złapali. Nie znam osoby której udałoby się uciec. Wchodzę do pokoju. Znajduje się tu duża sofa, dywan rozległy na całą powierzchnię pokoju i piękny obraz przedstawiający nasz 12 dystrykt. Wszystko wydaje się takie piękne. Dywan i sofa są uszyte z drogich materiałów, trudnych nawet dla mnie do określenia. Z chwili zamyślenia wyrywa mnie naciskanie klamki. Po chwili na szyję rzuca mi się Ment. Zaczynamy płakać. Zaraz po niej wchodzą rodzice i Jared. Opieram głowę na ramieniu Ment i obejmuje ramieniem mamę. Super, teraz ja będę musiała ich pocieszać.
-Musisz wygrać Maysi. -odzywa się mama.
-Ale mamo.. wiesz że będą lepsi ode mnie. Widziałaś Alice? Przecież.. -zawiesza mi się głos.
-Ale spróbuj. Przecież też jesteś w dobrej formie. -mówi z nadzieją w głosie.
Mama ma rację muszę spróbować.
-Maysi.. -tym razem to Ment. Widzę łzy w jej oczach. Nie mogę jej zawieść.
-Kocham Cię Ment -mówię łkając i od razu ją przytulam.
-Kocham was wszystkich! -mój głos zaczyna brzmieć desperancko.
-Dasz radę Maysi, wierzymy w ciebie -mówi Jared.
Rzucam mu pełne przekąsu spojrzenie. Przytulam go do siebie mocno i mówię ze śmiechem na ustach żeby wybrał sobie jakąś fajną dziewczynę. Od razu się rozwesela, podnosi mnie lekko i całuje w policzek.
-Przeżyj kochanie -mówi tata.
-Spróbuje, dla was. Kocham was bardzo. -jeszcze raz się razem przytulamy i muszą wychodzić. Czekam z niepokojem na Nettle. Zaraz po tej myśli wbiega i mocno mnie przytula.
-Nett, spokojnie przecież chyba nie żegnamy się na wieki! -mówie z lekkim uśmiechem.
Na to ona zaczyna jeszcze bardziej śmiać się i płakać. Stoimy tak jeszcze chwilkę aż nagle Nett zaczyna swoją paplaninę.
-Jak tylko dostaniesz się na arenę spróbuj zrobić dla siebie, lub znaleźć w RO procę. To może ci pomóc. Doskonale znasz jadalne i trujące rośliny, możesz to wykorzystać przeciwko nim. Szukaj wody. I przeżyj Maysi. Nie przeżyjemy tu bez Ciebie. -mówi łkając.
-Spróbuje. Dla was. Będę tęsknić Nett -zaczynam płakać.
-Maysi, mam coś dla ciebie. -mówi niepewnie.
Wsuwa mi do ręki broszkę.
-To jest kosogłos. Oby cię strzegł tam na arenie. Pomyśl o mnie jak tylko na niego spojrzysz. Jared dał mi go żebym dała go tobie. -mówi ocierając łzy. -Teraz musisz być twarda Maysi. Pokaż światu że nie można z tobą zadzierać! -mówi śmiejąc się.
-Dziękuje.. jemu też podziękuj. Czuwaj nad Ment. Boję się o nią.. -głos mi się urywa.
Chwilę później pojawiają się strażnicy. Jeszcze wykrzykujemy do siebie słowa pożegnania i drzwi się zamykają. Już nikogo się nie spodziewam. Więc tylko czekam aż ktoś mnie stąd zabierze. Ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach stoi Dan. Z odruchu przytulam się do niego. On zaczyna gładzić mi plecy. Jedyne na co mnie stać to powiedzenie mu jednej rzeczy.
-Tęskniłam -mówię prawie niesłyszalnie.
On od razu promienieje, obok mnie na sofie i zaczyna przepraszać.
-Na prawdę nie chciałem żeby tak wyszło May. Nigdy sobie nie wybaczę że cię skrzywdziłem.
-Ale ja ci to wybaczam, przestań się obarczać winą, za kilka dni mogę być martwa. -mówie z lekkim uśmiechem na ustach.
-Nie mów tak nawet May. Niepotrzebnie zmarnowaliśmy tyle czasu na kłótnie.
-Z 48 przeżyje tylko 1. I wątpię żebym to była ja. Widziałeś? Mike, Haymitch... A nie mówiąc o tych z 1 i 2.. Pewnie są ogromni.
-Takie życie niskiej -mówi śmiejąc się. Też się zaczynam śmiać. Zawsze byłam 'tą najniższą'.
-Będę tęsknić Dan. -mówie wtulając się w niego.
-May, zanim odejdziesz.. musze ci coś powie... -przerywają mu strażnicy pokoju wyciągając do stąd.
-Maysi wróć tu dla mnie!. -wrzeszczy zza ich pleców.
Spróbuje wrócić. Dla Dana. Dla Nettle. Dla Ment. Dla rodziny. Jedynym rozwiązaniem byłoby ukryć się gdzieś do końca igrzysk. Ale to niemożliwe. Z pokoju zostaje wyciągnięta siłą i wyprowadzona z pałacu sprawiedliwości. Widzę rozpłakaną Alice, załamanego Mike'a i poddenerwowanego Haymitcha. Wszystkich prowadzą nas do pociągu. Jak to powiedziała Calla 'Pomimo tego że jesteście tu krótko, możecie cieszyć się dobrociami Kapitolu'. Ygh. Nienawidze jej. Każdy z nas poszedł w swoją stronę. Pokierowałam się na sam koniec wagonu. Widać dwunastkę oddalającą się od nas. Gdzieś tam jest mój dom. Właśnie tam powinnam być i świętować z resztą rodziny że nie zostałam wybrana. Teraz pewnie przysłonili okna. Ale jest i dobra rzecz w tym. Nie wybrali Ment ani Nettle. Bo tego już bym sobie nie wybaczyła. Ba, zgłosiłabym się za nie. Kocham je nad życie. Z zamyślenia wyrywa mnie kobiecy głos.
-Piękny widok, prawda? -mówi pewnie. Odwracam się. To Leslie Siber. Wygrała 40 igrzyska, niesamowicie posługuje się mieczem i nożami.
-Nazywasz się Maysilee prawda? Jestem Leslie, twoja mentorka.
-Wiem kim jesteś -mówię obojętnie -Prawdopodobnie już tam nie wrócę.
-Martwi trybuci zawsze wracają w trumnach -mówi z uśmiechem. Jakby sprawiało jej to frajdę. -Rozchmurz się troche, do igrzysk jeszcze tydzień. Czekają cię trudniejsze zadania, takie jak przebywanie z Callą -mówi śmiejąc się.
Również się uśmiecham. Bez słowa wracamy do przedziału jadalnego, gdzie czekają na nas wszyscy.
-No ile można czekać! A grafik? Nie szanujecie mojego czasu! -mówi zrozpaczona Calla.
-Spokojnie byłyśmy się tylko odświeżyć -mówi z uśmiechem Lesile.
Reszta kolacji przebiega w milczeniu. Pod koniec rozmowę zaczyna nowo przybyta osoba - Hunter.
-Jak się wszyscy miewają? -mówi z przekąsem i obejmuje Lesile ramieniem. A no tak. Nasz drugi mentor. Aż wszyscy się dziwią że tak słaby dystrykt doczekał się dwóch zwycięzców. Hunter wygrał 33 igrzyska, dołączył do zawodowców - inaczej by nie przeżył. W Lesile zakochał się jak była jego podopieczną, robił wszystko by przeżyła jak widać ze znakomitym skutkiem. Po jej wygranej wiodą wspólne życie. O ile mentorowanie to jakieś życie.
-Całkiem nieźle -mówi Lesile, już ją lubię. -To Alice, Maysilee, Mike i Haymitch, nasi tegoroczni trybuci. -przedstawia nas z uśmiechem.
-Więc, jakie macie umiejętności? -pyta ze znudzeniem Hunter.
-Świetnie strzelam z łuku, posługuję się też całkiem dobrze nożem. -odpowiada Alice
-Nóż nie stanowi dla mnie problemu, znam się na roślinach oraz.. -wacham się, powiedzieć? może wezmą mnie za idiotkę.. -umiem nieźle strzelać z procy -mówię z przekonaniem.
-Dobrze władam mieczem, maczętą i włócznią. -mówi szybko Mike
-A ty Haymitch? -pyta Lesile.
-Wszystko czego się dotknę. -mówi arogancko Haymitch. Już go niecierpię.
-Jak uważasz.. Jutro rano powinniśmy już być w Kapitolu, każdy z was ma swój pokój. Teraz idźcie i się rozgośćcie, przebierzcie, wyśpijcie. To na tyle. -kończy Hunter.
Od razu kieruję się do wyznaczonego miejsca. Drzwi same otwierają się przede mną, a ja nie wiem na co patrzeć. W pokoju panuje kwiatowa woń, na przeciwko mnie znajduje się piękne, wielkie łóżko, po lewej widzę dużą szafę. Obok drzwi frontowych są drzwi prowadzące do łazienki. Kładę się na łóżku jednocześnie gładząc jego narzutę która zapewne jest więcej warta niż mój cały dom. Wyczuwam że jest uszyta z jedwabiu.. Jak umierać to na bogato, szepcze do siebie. Wchodzę do łazienki, szybko zrzucam z siebie granatową sukienkę od mamy. Kiedy jestem już pod prysznicem zaskakuje mnie ilość przycisków. Klikam pierwsze lepsze i rozkoszuje się zapachem truskawki, moje ciało płucze ciepła woda. Czuje się jak w niebie. Owijam się ręcznikiem i szukam dla siebie piżamy. Od razu znajduję zwiewny top i spodenki trzy-czwarte. Wracam do łóżka i okrywam się kołdrą z każdej strony. Chwilę rozmyślam nad domem, ale próbuje od siebie odseparować te myśli. Zaraz po tym ogarnia mnie ciemność.
Z hukiem otwierają się drzwi od mojego pokoju. Nie wierzę ile siły ma Calla.
-Ile można cię budzić?! Za kilka minut będziemy w Kapitolu! Przegapiłaś śniadanie! Nie szanujesz czyjegoś czasu, moja droga. -krzyczy i wychodzi. O jezu. Faktycznie nieźle pospałam. Nawet nie słyszałam jak mnie wołała. Szybko wstaje z łóżka, odbywam poranną toaletę, ubieram co wpadnie mi w ręce i szybko idę do naszej 'jadalni'. Reszta właśnie kończy jeść. Widzę że nie ma Haymitcha, też pewnie jeszcze śpi. Lesile i Hunter wołają nas żeby obejrzeć powtórki z dożynek. Wita nas oczywiście niezmienny jak co roku Ceasar Flickerman tym razem z habrowym odcieniem na włosach, brwiach i ustach mówi o dożynkach, wspomina o mrocznych dniach i przedstawia dożynki ze wszystkich dystryktów. Dystrykt 1; oczywiście wszyscy się zgłosili. W pamięć zapada mi chłopak i dziewczyna, są rodzeństwem. Nie pamiętam ich imion, ale obydwoje są blondynami, dobrze zbudowanymi. Dystrykt 2; kolejni ochotnicy, no nie kto by sie spodziewał. Pamiętam jedną dziewczynę, którą błagał jej chłopak żeby nie szła na tą rzeź. Ona walnęła go w twarz i poszła. Nazywa się Darla z tego co pamiętam. Na resztę dystryktów nie zwracam uwagi; albo załamane dzieci, albo ochotnicy. Zapadają mi jeszcze w pamięci dwie osoby; dziewczyna z 8, wygląda na sprytną i chłopak z 10 jest chyba najsilniejszy z wszystkich trybutów.. Mamy się czego bać. Na końcu pokazują nasz dystrykt. Wyglądam na zdziwioną. A powinnam być odważna. Maysi! Coś ty narobiła? W tle widać zapłakaną Ment i Nettle. Widziałam ból na twarzy Dana. Potem wychodzi Mike i Haymitch. Ceasar jak co roku podkreśla że trafili się świetni trybuci, kończy swoją żałosną przemowę i ekran gaśnie. W tym czasie ja wracam żeby coś zjeść. Siadam obok Haymitcha który dopiero co wstał.
-Jak się spało? -pytam od niechcenia.
-Lepiej śpi się z myślą że niebawem będzie się trupem -mówi z uśmieszkiem na ustach. Zaczynam się śmiać.
-Co? -pyta zdezorientowany
-Mówisz jak mój brat. -odpowiadam rozbawiona jego zmieszaniem. -Jak myślisz co nas czeka na arenie?
-Pewnie coś przy czym Kapitol będzie mógł się świetnie bawić. -mówi wzdychając. Ma rację. Reszte śniadania kończymy w ciszy. Już mam odchodzić od stołu i nagle zapada zupełna ciemność, ze strachu chwytam Haymitcha za rękę.
-To tylko ciemność, skarbie -odpowiada z tym swoim uśmieszkiem.
-Ja.. ja tylko.. -nie mam pojęcia co powiedzieć..
-Ty tylko jesteś na tyle przestraszona żeby mnie dotknąć, tak wiem. -mówi z uśmiechem.
W trakcie rozmowy okazuje się że wjechaliśmy w tunel prowadzący do Kapitolu, w którym już się znajdujemy. Podchodzę do okna z niedowierzaniem. Jest.. ogromny. Niby taki niesamowity a co roku morduje niewinnych. Głupi ludzie. Kiedy oni się otrząsną? Że igrzyska to nie zabawa? Zaczęłam zaciskać dłonie. Jak tak można, j a k ? Z zamyślenia wyrywa mnie Haymitch.
-Też tak sądze. Że ten cały kapitol, władze, ludzie. Pieprzyć to. -powiedział zupełnie jakby mi czytał w myślach.
-A od kiedy to umiesz czytać w myślach? -mówie robiąc krok do niego.
Odpowiada mi tylko pięknym uśmiechem i wchodzi. Sama również poszłam do siebie, lecz chwile później przyszła Calla.
-Czeka nas dziś wielki, wielki, wielki dzień! -piszczy radośnie.
Zaraz po wyjściu z pociągu transportują nas w jakieś miejsce, gdzie mamy się spotkać ze stylistami. Pewnie jak co roku na paradę ubiorą nas w te dziwaczne stroje górnicze. Nienawidzę ich za to. Moją stylistką jest przeurocza Petty. Przeurocza gdyż, co można powiedzieć o osobie w kolorze różu, ubranej w słodkie, cukierkowe sukienki? Aż dostaje cukrzycy. Widziałam ją wiele razy w telewizji. Pierw strażnicy kierują mnie do jak to nazwali 'ekipy przygotowawczej'? Że mają mnie przygotować zanim trafię do Petty. Jest ich trójka; Toto - o zielonej skórze, długich białych włosach i tatuażach na twarzy, Maryse - o lekko niebieskawym kolorze skóry, wygolonej głowie i dziwacznym makijażu oraz Connie - wydaje się być najnormalniejsza z grupy. Ma nieco zbyt wulgarne stroje i mocny makijaż ale nic po za tym. Polubiłam ją. Zaczynają od umycia mnie, depilowania itd. Nawet w czasie tych rzeczy przysnęłam. Musieli mnie budzić na spotkanie z Petty.
-Witaj słońce! -powitała mnie kapitolskim akcentem. -Nazywam się Petty, będę twoją stylistką słodka. -jeszcze raz powie słodka, słońce to się pożygam.. -Jako że pochodzisz z 12 dystryktu, będziesz ubrana w mundur górniczy, tak jak reszta twoich towarzyszy, kochana. To zaczynamy?
Niepewnie kiwnęłam głową. Górniczy strój? Na pewno nas zapamiętają. Oh z pewnością. Pierw jestem czesana i malowana. Mam zgrabnego kucyka i lekki makijaż, żeby ludzie mogli mnie poznać na arenie. Potem zakładam górniczy strój, kask na głowę i czuje się jak ostatnie dno. Wyglądam gorzej niż okropnie. Ale uśmiecham się i mówie Petty że jest cudownie. Schodzę w wyznaczone miejsce gdzie czekają na mnie Alice, Mike i Haymitch - wszyscy wyglądamy tak samo.
-To co do roboty! -mówię ze śmiechem. Wyglądamy jakbyśmy mieli zaraz zejść pod ziemię.
-Ruszamy. -mówi Alice.
Staję na rydwanie razem z Haymitchem z obawą że zostanę zrzucona. On tylko się pewnie do mnie uśmiecha.
-Oh, nie strące cię, skarbie -mówi rozbawiony.
-Powinieneś się bać że to ja cię strącę -odpowiadam z przekąsem.
-To czekam. -mówi rozbawiony.
Już miałam coś odpowiedzieć ale rydwany ruszyły, rozpoczęły się wrzaski i klaskanie widowni. To spektakl czas zacząć, pomyślałam.
___________________
Rozdział trochę długi, ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam przestać xd

Prolog.

Nazywam się Maysilee Donner. Mam 15 lat. Opowiem wam swoją historię, która kończy się dość krótko. Dlaczego? Przez ludzi nie poczuwających się do władzy. Takich jak ja zginęło już wielu. Biedne niewinne dzieci od 12 do 18 roku życia. Kapitol odbiera nam nie tylko bliskie osoby, ale i również dzieciństwo. Wracając. Mam siostre - Ment, skrót od Menthayla co ponoć oznacza mięte. Mama przepada za roślinami jednak rzadko kiedy się nimi zajmuje gdyż dręczą ją silne migreny. Martwię się bo Ment ostatnio też dostaje takich bólów. Ja i moja bliźniaczka wyglądamy niemal identycznie, rodzice nas często mylili jak byłyśmy młodsze. Mieszkamy w środku miasta, lecz często wychodzimy na łąkę która znajduje się przy złożysku - miejsce gdzie mieszkają biedniejsi. Jest tam barwniej, ciekawiej, więcej świeżego powietrza. Wracając nie raz wstępujemy na ćwiek żeby kupić potrzebne dla mamy lekarstwa. Do naszej 'paczki' zalicza się również Nettle, córka aptekarzy. Mieszka niedaleko nas. Wyglądamy w trójkę podobnie. Wszystkie bardzo się zżyłyśmy, przyjaźnimy się od dzieciństwa.
Jak codzień, obudziłam Ment, straszny z niej śpioch. 
-Nie możesz dać mi jeszcze pospać? - spytała z nadzieją w głosie.
-Chyba śnisz! -krzyknęłam do niej.
Wróciłam do kuchni przygotowywać śniadanie. Dzisiaj wszyscy dłużej śpią, korzystają z dnia wolnego. A no tak.. dzisiaj dożynki. Około pół roku temu ogłoszono że w tym roku, 50 lat po mrocznych dniach zostanie wybrana podwójna liczba trybutów - 2 chłopcy i 2 dziewczyny. W 1 i 2 pewnie się ucieszyli. Zawodowcy jedni. Myślą że jak wygrywają prawie rok w rok to są lepsi.. bo są. Mama od tygodnia jest niespokojna. Widzę jak próbuje zachować spokój przy śniadaniu. 
-Więc, wyspaliście się? -pytam z entuzjazmem. To że są dożynki nie znaczy że trzeba cały dzień chodzić zestresowanym.
W odpowiedzi dostaje tylko smętne kiwanie głów. Jedynie Jared - mój starszy brat, który w tym roku jest ostatni raz w puli zdaje się chętny do rozmowy.
-Lepiej się śpi z myślą że można być wylosowanym -mówi z uśmiechem na ustach. 
Odważny się znalazł. Pamiętam rok temu cały się trząsł. 
-Dokładnie. -odpowiadam mu śmiejąc się. 
Kończymy śniadanie w ciszy. Nawet Ment się do mnie nie odzywa. Wszyscy się boimy. Rodzice że stracą dzieci, a dzieci że zginą. Jared jak zwykle pyta się co zjemy wracając z dożynek, na 'uroczystej kolacji'. Tyle że nas czekają jeszcze dożynki w przyszłości, a jego nie. 
-Ment, Meysi przygotowałam coś dla was! -krzyknęła mama z naszego pokoju.
-Ciekawe co tym razem.. -szepnęła do mnie Ment.
Też sama jestem ciekawa. Pewnie tak jak co roku, nudna szara wyblakła sukienka. Ku mojemu zaskoczeniu moim oczom ukazuje się piękna granatowa sukienka. Nie jest może idealna ani jakaś 'ekstrawagancka', ale mi się podoba. Szybko się przebieramy i schodzimy do korytarza gdzie czekamy na resztę domowników. Po chwili schodzi Jared w białej koszuli i luźnych szarych spodniach. Nawet w tym wygląda nieźle. Nic dziwnego że jest obiektem westchnień w szkole. Zaraz po nim mama w pięknej bordowej sukience i tata w garniturze.
-No to idziemy.. -mówię niepewnie naciskając klamkę.
___________________________
Prawie jak pierwszy rozdział :D Ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam skończyć xd Mam nadzieje że się spodoba ;3 

wtorek, 18 marca 2014

Nagła zmiana planów.

Miałam zaczynać o Clove itd, itd. Ale wg mnie wiele osób już wcześniej podchwyciło ten pomysł więc zdaje mi to się nudne pisać kolejną podobną historie ;-; Postanowiłam napisać historię Maysilee'i, dziewczyny z 12 dystryktu która została wybrana podczas 2 ćwierćwiecza poskromienia. Większość -> ta która przeczytała książkę już pewnie o niej słyszała. To zaczniemy od krótkiego prologu ;3 Zapraszam do czytania.

Hej :D

Witam was na moim blogu. ^^
Pierw się wam troche przedstawie; jestem Julka, uwielbiam czytać. Moja ulubioną trylogią (bo nie da się wymienić jednej <3) jest 'Igrzyska śmierci' Suzanne Collins. Tyle powinniście wiedzieć xd
Blog będzie przedstawiał 74 igrzyska głodowe z perspektywy trybutki z 2 dystryktu - Clove. Tak, będzie on zgodny z książką i niestety główna bohaterka pożegna się ze światem xd
To na tyle, postaram się jeszcze dzisiaj dodać chociaż prolog <3
Miłego wieczoru xx