Nazywam się Maysilee Donner. Mam 15 lat. Opowiem wam swoją historię, która kończy się dość krótko. Dlaczego? Przez ludzi nie poczuwających się do władzy. Takich jak ja zginęło już wielu. Biedne niewinne dzieci od 12 do 18 roku życia. Kapitol odbiera nam nie tylko bliskie osoby, ale i również dzieciństwo. Wracając. Mam siostre - Ment, skrót od Menthayla co ponoć oznacza mięte. Mama przepada za roślinami jednak rzadko kiedy się nimi zajmuje gdyż dręczą ją silne migreny. Martwię się bo Ment ostatnio też dostaje takich bólów. Ja i moja bliźniaczka wyglądamy niemal identycznie, rodzice nas często mylili jak byłyśmy młodsze. Mieszkamy w środku miasta, lecz często wychodzimy na łąkę która znajduje się przy złożysku - miejsce gdzie mieszkają biedniejsi. Jest tam barwniej, ciekawiej, więcej świeżego powietrza. Wracając nie raz wstępujemy na ćwiek żeby kupić potrzebne dla mamy lekarstwa. Do naszej 'paczki' zalicza się również Nettle, córka aptekarzy. Mieszka niedaleko nas. Wyglądamy w trójkę podobnie. Wszystkie bardzo się zżyłyśmy, przyjaźnimy się od dzieciństwa.
Jak codzień, obudziłam Ment, straszny z niej śpioch.
-Nie możesz dać mi jeszcze pospać? - spytała z nadzieją w głosie.
-Chyba śnisz! -krzyknęłam do niej.
Wróciłam do kuchni przygotowywać śniadanie. Dzisiaj wszyscy dłużej śpią, korzystają z dnia wolnego. A no tak.. dzisiaj dożynki. Około pół roku temu ogłoszono że w tym roku, 50 lat po mrocznych dniach zostanie wybrana podwójna liczba trybutów - 2 chłopcy i 2 dziewczyny. W 1 i 2 pewnie się ucieszyli. Zawodowcy jedni. Myślą że jak wygrywają prawie rok w rok to są lepsi.. bo są. Mama od tygodnia jest niespokojna. Widzę jak próbuje zachować spokój przy śniadaniu.
-Więc, wyspaliście się? -pytam z entuzjazmem. To że są dożynki nie znaczy że trzeba cały dzień chodzić zestresowanym.
W odpowiedzi dostaje tylko smętne kiwanie głów. Jedynie Jared - mój starszy brat, który w tym roku jest ostatni raz w puli zdaje się chętny do rozmowy.
-Lepiej się śpi z myślą że można być wylosowanym -mówi z uśmiechem na ustach.
Odważny się znalazł. Pamiętam rok temu cały się trząsł.
-Dokładnie. -odpowiadam mu śmiejąc się.
Kończymy śniadanie w ciszy. Nawet Ment się do mnie nie odzywa. Wszyscy się boimy. Rodzice że stracą dzieci, a dzieci że zginą. Jared jak zwykle pyta się co zjemy wracając z dożynek, na 'uroczystej kolacji'. Tyle że nas czekają jeszcze dożynki w przyszłości, a jego nie.
-Ment, Meysi przygotowałam coś dla was! -krzyknęła mama z naszego pokoju.
-Ciekawe co tym razem.. -szepnęła do mnie Ment.
Też sama jestem ciekawa. Pewnie tak jak co roku, nudna szara wyblakła sukienka. Ku mojemu zaskoczeniu moim oczom ukazuje się piękna granatowa sukienka. Nie jest może idealna ani jakaś 'ekstrawagancka', ale mi się podoba. Szybko się przebieramy i schodzimy do korytarza gdzie czekamy na resztę domowników. Po chwili schodzi Jared w białej koszuli i luźnych szarych spodniach. Nawet w tym wygląda nieźle. Nic dziwnego że jest obiektem westchnień w szkole. Zaraz po nim mama w pięknej bordowej sukience i tata w garniturze.
-No to idziemy.. -mówię niepewnie naciskając klamkę.
___________________________
Prawie jak pierwszy rozdział :D Ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam skończyć xd Mam nadzieje że się spodoba ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz