sobota, 26 kwietnia 2014

IV

Jestem zdziwiona. Wchodzę do wielkiej sali, bogatej w najróżniejszą broń, tarcze, i tym podobne rzeczy. Wszystko jest pogrupowane, w pomniejsze stanowiska. Ciekawe, ludzie w dystryktach głodują, a Kapitol wydaje kase na igrzyska. Niebawem nie będzie miał kogo na nie posyłać. Okazuje się że w tym roku trzeba było wybudować nową salę treningową ze względu na ilość trybutów. Przychodzimy jako jedni z pierwszych, obok nas stoją dzieciaki z 9. Dziewczyny mają po mniej więcej 12 lat, a chłopacy? Pewnie się zgłosili, na oko mają 18 lat, są wysocy i nieźle zbudowani. Niestety zbyt pewni siebie, przez to że rok temu wygrała trybutka z ich dystryktu. Po chwili dołączają do nas trybuci z innych dystryktów.
- Proszę o ciszę! -krzyknęła żeby przebić się przez szum. -Nazywam się Lana, jestem waszą trenerką, opiekunką, nazywajcie to jak chcecie.
Natychmiast nastała cisza. Nieprawdopodobne było skupienie wszystkich na tym co mówi Lana.
- W ciągu dwóch tygodni 47 z was zginie. Jedno przeżyje. Wykażcie się pilnością w trakcie tych 4 dni i pamiętajcie to co powiem; raz, nie wdajemy się w bójki z innymi, na to przyjdzie czas na arenie. 4 treningi są obowiązkowe, reszta to trening indywidualny. Nie lekceważcie sztuki przetrwania, każdy chce chwycić za miecz, ale większość z was zginie z przyczyn naturalnych. Nieuwaga zabija równie skutecznie jak nóż. Możecie przystąpić do stanowisk, tyle ode mnie.
Automatycznie grupa zawodowców podeszła do stanowiska z nożami i mieczami. Ja udałam się do stanowiska z linami, nigdy nie umiałam zawiązać porządnego supła. W między czasie przyglądałam się zawodowcom. Kojarzę dwóch z jedynki; dobrze zbudowane, blond rodzeństwo. O ile się nie myle siostra nazywała się Rubby. Obok nich stała szczupła i niska brunetka, krzyczeli na nią Clarisse. Również była z 1. Tuż obok nich stali pokaźnej budowy dwaj chłopacy z dwójki, obydwaj o czarnych włosach i groźnych spojrzeniach. Obok nich stały wysokie i dobrze zbudowane blondynki rozmawiające i co jakiś czas chichoczące, tak jakby bawiła je ta cała sytuacja. Jedną z nich kojarzę z relacji dożynek, nazywa się Dalla i walnęła swojego chłopaka w twarz, kiedy prosił, wręcz błagał żeby się nie zgłaszała. Tak więc Rubby zręcznie posługiwała się toporem, jej brat swoim mieczem wyrządził szkody kilku kukłom, Clarisse uwielbiała rzucać nożami w sam środek serca atrapy. Ci z 2 specjalizowali się głównie w walce mieczem, nic specjalnego, a te chichoczące blondyny? Istne maszyny do zabijania. W walce nie miałabym z nimi szans, niesamowicie władają siekierą. Moją uwagę przy kłuł chłopiec stojący nieco dalej od nich, ledwie trzymający nóż w ręce 12-latek, również trybut z 1. Zazwyczaj zgłaszają się za takich małych, ciekawe. Skończyłam zaplatać mój nieudany węzeł i podeszłam do stanowiska z jadalnymi i niejadalnymi roślinami. Byłam w tym całkiem niezła, co docenił opiekun tej pozycji. Niedługo potem dołączył się do mnie Haymitch.
- I jak oceniasz trybutów? -zapytał z uśmiechem na ustach.
- Trudno będzie ich pokonać.. -przyznałam.
- Radziłbym ci potrenować zamiast skupiać się na sztuce przetrwania May..
- Mówisz do mnie May? -zaśmiałam się.
- A czemu nie? -rzucił, odchodząc do noży.
Przystanęłam na chwilę, i muszę przyznać że nieźle sobie radzi. Za jego radą podeszłam do łucznictwa, wybrałam podstawowy program i całkiem dobrze mi poszło. Może jednak nie zginę jako pierwsza? Tuż za mną stanęła 'ta bystra' dziewczyna z 8. Miała wręcz ogniście rude włosy i kiedy przejęła ode mnie łuk, otworzyłam buzię z niedowierzania. Była szybka, zwinna i nie chybiała. Po krótkiej analizie oceniłam że jestem do bani. Rudowłosa uśmiechnęła się do mnie. Nie, nie przyjacielsko. To był wredny uśmieszek typu "i tak jestem lepsza, nie pokonasz mnie". Już chciałam jej przywalić ale przypomniały mi się słowa Lany. Tak więc dziewczyna z 8 będzie moim pierwszym celem, o ile przeżyje. Postanowiłam spróbować swoich sił przy rozpalaniu ogniska. O dziwo spotkałam tam ogromnego chłopaka z 10, uśmiechnął się do mnie, jednak nie tak jak 8. Był to przyjazny uśmiech. Przykucnęłam obok niego czekając aż skończy i sama ucząc się jak rozpalać ognisko. Po 3 nieudanych próbach, wreszcie mi się udało. Chciałam jeszcze podejść do stanowiska z nożami, ale Lana ogłosiła żebyśmy wracali już na swoje piętra. Szybko dogonił mnie Mike.
- I jak wrażenia? -spytał.
- Mam wrażenie że polegnę jako pierwsza -powiedziałam ze śmiechem. To nie powinno być zabawne, ale w takich chwilach..
- Nie pozwolę na to. - powiedział, pełen powagi.
- Lepiej chodźmy już do windy.
Dołączyli do nas jeszcze Alice i Haymitch i wspólnie wsiedliśmy do windy, udając się na kolację. Jechaliśmy w ciszy, niemal słyszałam swoje bicie serca. Na miejscu czekali już na nas Lesile i Hunter. Calla niestety gorzej się poczuła, za co kazała im nas przeprosić.
- Na prawdę chciała przyjść -kontynuowała Lesile.
- No trudno, możemy już coś zjeść? -spytałam zniecierpliwiona.
- Oczywiście.
Udaliśmy się w stronę jadalni gdzie czekały na nas najróżniejsze smakołyki i pyszności. Nie mieliśmy czasu rozmawiać, zajadając się nimi. Dopiero z pełnymi brzuchami, byliśmy gotowi na rozmowę.
- To jak pierwszy dzień? -spytał Hunter.
Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, że pewnie zginę jako pierwsza? Że nie mam szans z nimi? Nasunęło mi się miliard takich pytań. Miałam już dość.
_________________________________
Kolejny, nieco krótszy, postaram się w najbliższym czasie napisać coś dłuższego, obiecuje! <3 Dzięki wam za cierpliwość i liczę że zostawicie komentarze. ^^

niedziela, 20 kwietnia 2014

III

Przebudziłam się na twardej ziemi. No tak.. zapomniałam. Wszystko pamiętam jak przez mgłe, ta rozmowa z Mikem. Teraz dociera do mnie jaką obrał taktykę. Zna mnie bardzo dobrze i wie że teraz nie będę w stanie go zabić, a ta rozmowa miała za cel tylko mnie rozkojarzyć. A może były to prawdziwe słowa? Maysi uspokój się, powtarzałam sobie w duchu. Przez te igrzyska stracę zdrowie psychiczne. Szybko odgarnęłam z siebie kilka liści i zbiegłam do swojego pokoju. Miałam zamiar wziąść szybką i orzeźwiającą kąpiel, ale niestety nawet prysznice w Kapitolu są dziwaczne. Klikałam na oślep w przyciski i chwilę potem ogarnęła mnie na zmianę gorąca i zimna woda wraz z miętowym mydłem. Błyskawicznie się wytarłam i przebrałam w czyste ubranie. Kiedy już miałam wychodzić, zerknęłam na zegarek. O boże przecież jest dopiero 4 nad ranem! To dlatego jestem taka zmęczona. Po kilku nieudanych próbach zaśnięcia, postanowiłam przejść się po naszym piętrze. Przez długi korytarz ciągnęły się sypialnie, na końcu korytarza były znane mi schody na taras. Po drugiej stronie znajdowała się jadalnia. Po chwili dopiero dostrzegłam jakieś miganie. Podeszłam bliżej, gotowa do ataku. Chociaż tak w sumie.. kto chciałby teraz zabić trybutkę? Uspokoiłam się i podeszłam bliżej. Okazało się że nie tylko ja mam problemy ze snem. Wgapiony w telewizor Haymitch nawet mnie nie zauważył. Oglądał powtórki z poprzednich igrzysk. Dopiero przy skrzypieniu kanapy zwrócił na mnie uwagę.
-Nie możesz zasnąć skarbie? -zaczęłam się przyzwyczajać do jego arogancji w głosie.
-A ty? -zapytałam pewnie. -Po co to oglądasz? Mnie aż ciarki przechodzą.. -zadałam kolejne pytanie, nie czekając na odpowiedź.
-Jakby to ująć.. nie chce zginąć pierwszy -uśmiechnął się pod nosem. -Za tydzień, tak skończy 47 z nas.
Tym razem nie widziałam u niego uśmiechu. Pierwszy raz przybrał tak poważny wyraz twarzy. Nie wiedziałam co zrobić. Przysiadłam się do niego i zaczęłam oglądać. Krwawe i brutalne sceny, ciągle komentowane przez Flickermana i Templesmitha. W końcu dobiegła scena finałowa ostatnich igrzysk. Wielka walka między Banym, a Betti, oboje z 9 dystryktu. Aż dziwne że ich dwójka przetrwała do teraz, zazwyczaj wygrywają zawodowcy. Niektórzy mówili że od lat byli parą i gdy podczas dożynek wylosowali Betti, Bane od razu się zgłosił. Gdyby miał chociaż troche rozumu, właśnie patrzyłby jak jego dziewczyna wygrywa. Betti okazała się 'niewierna' i swoim nożem przebiła mu serce. Cały Kapitol aż huczał. Zwyciężczyni pare miesięcy po igrzyskach, ożeniła się z synem burmistrza tamtego dystryktu. Ciekawe czy kiedykolwiek miała wyrzuty sumienia czy coś w tym stylu. Z zamyślenia wyrwał mnie Haymitch.
-Może w tym roku 12 doczeka się zwycięzcy.. Ja jednak się położe. Do zobaczenia May -powiedział wychodząc z pokoju.
Chwila.. ON nazwał mnie MAY? Poczułam nagłą więź z nim. Może jednak nie jest taki zły jak się wydaje? Właśnie pokazywali ostatnie sceny triumfu trybutki z 9, kiedy moje oczy mimowolnie się zamknęły. Po chwili obudziła mnie cała gromadka, schodząca na śniadanie. Na śmierć zapomniałam, dzisiaj pierwszy trening.
-Powinniście zrobić jak najlepsze wrażenie. -już słyszałam z oddali irytujący głos Huntera. Przypomina mi trochę starszego Haymitcha..
-Dokładnie. Teraz zjedzcie coś pożywnego i ruszamy! -krzyknęła swoim piskliwym głosem Calla.
Nieuchronnie wszyscy zbliżali się w moją stronę. Najchętniej bym teraz gdzieś uciekła, schowała się. Dopiero teraz dochodzi do mnie myśl że czeka mnie nieuchronna śmierć. Dzisiaj po raz pierwszy stanę z moimi 47 rywalami twarzą w twarz. Moja psychika mocno ucierpiała przez to wszystko co się dzieje teraz..Wszyscy siedliśmy do wspólnego śniadania. Hunter i Lesile próbowali podtrzymać rozmowę, lecz każdy z nas był tak nie tyle co przerażony, ale zniecierpliwiony. Wszyscy pomimo relacji z dożynek, chcieliśmy wiedzieć z kim za parę dni na arenie będzie nam dane stoczyć walkę na śmierć i życie. Mike niepewnie uśmiechnął się do mnie w drodze do windy. Doskonale znałam ten uśmiech, wręcz go uwielbiałam. Droga z 12 piętra, na podziemia trwała za krótko. W tym czasie Calla dała nam kilka cennych wskazówek. Kiedy drzwi windy otworzyły się, nie mogłam uwierzyć własnym oczom..
_______________________
Przepraszam że tak długo mnie nie było, no wiecie nauka i te sprawy ;dd W związku z tym że powyższy rozdział jest dość krótki, jutro postaram się dodać kolejny. Ogółem przez ten okres wolny, postaram się być nieco aktywniejsza na blogu i dzięki wszystkim za cierpliwość! :D