piątek, 24 października 2014

XII

- Idź zapolować, ja spróbuje pozbierać jakieś rośliny -pokazuje Haymitchowi ręką na prawo.
Bez zmienny, trzeci dzień, żadnych trybutów, krwawych walk czy czegokolwiek co powinno sie dziać na arenie. Codziennie ten sam schemat: mój sojusznik poluje, przygotowujemy posiłek, idziemy bez celu na przód. Abernathy mówi że ta arena musi mieć swój koniec i on bezzwłocznie chce tam dojść.
Po długich oczekiwaniach widze go całego zdyszanego.
- May zbieraj rzeczy i uciekamy -mówi podając mi plecak.
- Ale co sie sta...
- Spakuj je i biegniemy -mówi stanowczo.
Według jego polecenia, zbieram broń, resztki jedzenia z wczoraj i nasz śpiwór. Haymitch bierze ode mnie broń, zostawiając mi mały nóż kieszonkowy i moje trujące strzałki.
Z ledwością za nim nadążam, prawie zderzam sie z jednym z drzew. Obracam głowę, co było złym pomysłem bo chwile później byłam już na ziemi.
- No pięknie, pięknie. Zakochani na zabój z dwunastki -wypluwa swoje słowa niczym jad dziewczyna z dwójki. - Co by tu z tobą zrobić... -namyśla się robiąc małe kółka nożem na moim policzku.
- Zostaw ją, Kate.
Co, jaka Kate. Nie myśl nawet o tym May, to przecież jest niemożliwe, wręcz niedorzeczne.
- Że co prosze? -patrzy sie na niego spod byka - Jesteśmy tu żeby sie zabijać, dla twojej wiadomości Hay.
- To samo usłyszał ode mnie twój sojusznik, jak tam mu było...
- Nie zrobiłeś tego, nie zrobiłbyś -zaczyna być mniej pewna siebie i wstaje ze mnie.
W tym momencie słyszymy wystrzał armatni. Dwójka patrzy na nas zdezorientowana i biegnie w drugą stronę.
- Lepiej już chodźmy -podaje mi ręke.
Potakuje wtulając się w jego ramię.
***
Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, przy okazji łapiąc dwie wiewiórki na kolacje. Rozłożyliśmy się pod drzewem z widokiem na piękne niebo, znowu. To miejsce nie jest warte takiego rozlewu krwi. Kto normalny po igrzyskach przyjeżdża tu na wakacje?
Siedzimy naprzeciw siebie, obgryzając resztki mięsa z naszej kolacji.
- Kim jest Kate? -pytam nagle.
Widzę po jego minie że jest całkowicie zdezorientowany moim pytaniem. Patrzy mi prosto w oczy które są wypełnione bólem.
- Była moją dziewczyną -ciężko wzdycha - Cholernie ją kochałem. Byliśmy razem dwa lata, May rozumiesz? Powiedziała mi prosto w twarz, że nic nie czuje. Po dożynkach wyjechała z rodziną do dwójki i nie widziałem jej aż do dzisiaj.
- Czyli to była... ona?
- Tak -słyszę jak przełyka ślinę - Cała ona.
Podchodzę do niego i siadam mu na kolanach. Przytulam go jak najmocniej.
Gdyby dwa tygodnie temu ktoś powiedział mi że będę się zakochiwać w Haymitchu, wyśmiałabym go.
On oczywiście odwzajemnia mój uścisk. Siedzimy tak chwilę, w sumie nie wiem czy przez chłód panujący na arenie, czy może faktycznie jest między nami jakaś więź?
- Czas spać Maysi -mówi rozkładając śpiwór.
Oczywiście znowu wtuliłam się w niego, powoli zasypiając. Mówię mu jeszcze krótkie dobranoc, ale on już prawdopodobnie zasnął. Ujawnienie cząstki siebie, swojej przeszłości na pewno nie przyszło mu łatwo.
______________________
Po wielkiej przerwie Clove powraca z jakże krótkim rozdziałem ;-;
Nie zawieszam/zawiesiłam bloga, nie miałam ostatnio czasu na nic, a jak czas sie znalazł - nie miałam weny.
Więc... co sądzicie o tym rozdziale? Może coś zmienić? Czy coś?
Komentujcie, nawet z anonima, dzięki nim wiem że te moje wypociny ktoś czyta xd
btw. trzymajcie za mnie kciuki 5-6.11, pisze olimpiade z polskiego i matmy, bądźcie dumni cx
Życzcie weny,
Clove xx

poniedziałek, 8 września 2014

Nominacja do Liebster Award od Madeleine Youngblood

Wracam ale niestety nie z nowym rozdziałem. Dziękuje Mad za docenienie mojego bloga i nominacje c:

1. Jakie jest Twoje hobby?
Czytanie, które pochłania mnie bez reszty, ale także pływanie. Uwielbiam wszystko co jest związane z wodą.
2. Jakiej muzyki słuchasz?
Trudno określić tutaj jeden gatunek. Słucham wszystkiego co mi się spodoba.
3. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Myślałam że po takich kultowych książkach jak 'Igrzyska śmierci' i 'Harry Potter' nie pokocham żadnej książki, a tu proszę 'Hopeless' podbiła moje serce od pierwszej strony.
4. Jakie blogi najczęściej czytasz?
O ile czytam blogi, ostatnio nie mam na nic czasu, wybieram tematykę igrzysk i głównie igrzysk.
5. Piosenka, która poprawia Ci humor?
Ostatnio piosenka mojej kochanej Demi - 'Warrior'.
6. Imię postaci z Twojego opowiadania, którą najbardziej lubisz?
Moja kochana Maysi hahah xd
7. Wolisz czytanie lub pisanie, czy np.jazdę rozwerem, albo bieganie?
Jestem molem książkowym i ubóstwiam siedzenie z kubkiem gorącej herbaty z książką w ręku.
8. Jaki jest Twój ulubiony aktor?
*aktorkę. Jennifer Lawrence, jest jedną lepszych i najbardziej utalentowanych aktorek.
9. Ulubiony zwierzak?
Pies, najwierniejszy ze zwierząt.
10. Imię osoby, której najbardziej ufasz?
Klaudia
11. Do jakiej postaci filmowej/książkowej jesteś najbardziej podobny/a? 
Chyba nie mi to oceniać cx

Jako że mam tendencje do czytania "umarłych" blogów, podam tylko ich linki, bez nominacji.
divergent-rose.blogspot.com
liszkablog.blogspot.com
clove-cato.blogspot.com
para-z-drugiego-dystryktu.blogspot.com
55-glodowe-igrzyska.blogspot.com
myhungergamesx.blogspot.com

A jeśli chodzi o nowy rozdział u May; spróbuje dodać coś w weekend. Mam na prawdę dużo nauki plus konkurs humanistyczny (możecie być dumni hahah)
Trzymajcie kciuki żebym dała z tym wszystkim radę.
Jeszcze raz dziękuje Mad, jak i wam że to czytacie i doceniacie moje bazgroły.
Clove x

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

XI

*Haymitch*
Czekam od 20 min na moją dziewczynę, Katie.
W końcu widzę ją, zapłakaną.
- Haymitch! -mówi rzucając się mi na szyję.
- Co się sta...
- Carl. Mój malutki brat... on... -zanosi się płaczem. - Niby to tylko grypa, zanieśliśmy go już do aptekarzy, ale wiesz jak to bywa...
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz -powtarzam, głaszcząc ją po plecach.
Siedzimy tak chwilę w ciszy.
- Dlaczego chciałaś się spotkać? 
- Słuchaj Haymitch... jesteś na prawdę dobrym przyjacielem, ale chyba nikim więcej -patrzy na mnie troskliwie - Nie miej mi tego za złe. Myśle że tak będzie lepiej, a jutro dożynki... 
- Czyli to koniec, tak? Dwa lata i tak po prostu? -pytam niedowierzając.
- Przykro mi.
Całuje mnie w policzek i odchodzi zostawiając mnie samego. Cholernie ją kocham. Kochałem, wszystko jedno. Teraz i tak to poszło na marne. 
Ale żeby mnie rzucić? Tak po prostu? 
***
*May*
- Haymitch?
Potrząsam nim, ale pomimo tego on nie otwiera oczu.
- Haymitch, no dalej! -zaczynam panikować.
W tej samej chwili słyszę wystrzał armatni.
Teraz tylko pytanie, czy oznacza to śmierć Abernathiego czy też któregoś z zawodowców?
- May? Co ty tu robisz?
- O mój boże! -przytulam go jak najmocniej - Myślałam że ty... nie ważne.
- Nie wiedziałem że się aż tak o mnie troszczysz -mówi z tym swoim uśmieszkiem.
Brakowało mi tego. A raczej jego.
- Myślę że w dwójkę pożyjemy dłużej.
- Sojusz? -pyta wyciągając rękę.
- Sojusz. -ściskam mu dłoń.
- Oddalmy się jak najbardziej od tej góro-wulkanu czy coś tam -pokazuje palcem na głąb lasu
Jedynie kiwam głową.
Cały dzień poświęcamy na wędrówce w ciszy. Nie mam odwagi się odezwać.
- Myślę że to już tyle na dzisiaj. Zaczyna się ściemniać, zatrzymajmy się tu, okej? -pytam
- Masz śpiwór czy coś?
- Tak gdzieś w plecaku...
- To rozłóżmy się pod tym drzewem -wskazuje wokół
Rozpakowuje swój pakunek, kiedy mój sojusznik jedynie się na mnie gapi.
- Może pomożesz? -pytam podirytowana
- Nie, dzięki posiedze -odpowiada znudzony.
Rozkładam śpiwór i wchodzę do niego. Noce na arenie są bardzo zimne.
- No dalej May, może zrobisz dla mnie trochę miejsca? -mówi uśmiechając się.
Patrzę na niego zdezorientowana, ale pomimo tego przesuwam się trochę.
- Ostrzegam będzie niezręcznie -mówię śmiejąc się.
Chwilę później leżę wtulona, a raczej wczepiona w niego. Jest mało miejsca dla jednej osoby, a co dopiero dla dwóch.
- Czy to co mówiłeś z tym całym podobaniem, zakochaniem to.. było szczere? -pytam zakłopotana.
Automatycznie żałuje że nie ugryzłam się w język. Jedno z niewielu pytań gdzie boje się usłyszeć odpowiedzi.
- Szczere, aktualne i niezmienne -mówi całując mnie w czoło.
- Pomimo tego że jesteśmy na arenie i mogłabym cię zabić kiedy zaśniesz?
- Nie zrobiłabyś tego -mówi z uśmiechem
- Niby czemu? Rano zabiłam trzech zawodowców.
- Dlatego, że czy to nieoczywiste? Dałabyś im mnie zabić, albo sama byś mnie dobiła na tamtej łące. No wiesz zemsta czy coś. I najważniejsze. Też coś do mnie czujesz, więc mnie nie zabijesz -mruga uśmiechając się.
- Jak sobie chcesz...
A więc tak oto Haymitch Abernathy nadal coś do mnie czuje, a nawet jak nie czuje to podobam mu się. Niestety to nie zmienia naszej sytuacji, wciąż jesteśmy na arenie.
- Kim jest Katie? -pytam budząc go.
- Skąd to pytanie?
- Kiedy cie znalazłam co jakiś czas powtarzałeś to imie...
- Taka jedna, nie warto wspominać, porozmawiamy o tym jutro, okej?
Niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i wyświetlają się twarze trzech zawodowców i dziewczyny z trójki.
- Dobranoc Haymitch -całuje go w policzek.
Na co on odwdzięcza się całując mnie w czoło.
- Dobranoc May.
Wtulam się w niego i natychmiast zasypiam.
_____________________________________________
Krótki, nie? Cukierkowo troszkę, ale nic nie poradzę, uwielbiam Haysilee xd
Co myślicie o tym fragmencie z perspektywy Haymitcha? I tej ich pogadance w śpiworze?
Z ciekawością czytam wasze komentarze, więc... komentujcie :D
Życzcie weny,
Clove xx


sobota, 2 sierpnia 2014

X

- Wstawaj May! -słyszę głos Haymitcha.
Otwieram oczy i rozglądam się wokół siebie. Nie jestem już na arenie, leże bezpieczna w łóżku. Kto wie, może nawet jestem w dwunastce? Słyszę zbliżające się kroki i po chwili w drzwiach znajdujących się naprzeciw staje Abernathy.
- Gdzie jesteśmy? -pytam zdezorientowana.
- W domu May, udało się.
- To dokąd poszyły Ment, Nettl... 
- Pewnie opłakują Cię w domu.
- Że co? Haymitch co się do cholery dzieje?
- Udało mi się May, przetrwałem to. Przepraszam.
***
Budzę się pośrodku lasu z łzami na policzkach. To nie miejsce na to Maysilee -powtarzam sobie w myślach. Potrzebuje sponsorów, jak nie teraz to później na pewno. Tylko co mogą znaczyć te sny? Nieuniknioną śmierć?
Podnoszę głowę i jedyne co widze to trybutka z jedynki... ale jak? Przecież ona i zawodowcy... Co jeśli to też był sen? Albo halucynacje?
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Dwunastka, co powiesz na no nie wiem... śmierć? -zaczyna się śmiać razem z grupką zawodowców stojących za nią.
Przyglądam się im dokładnie. Zostało ich niewiele po wybuchu wulkanu, ale pomimo tego nadal są pewni wygranej.
- No to teraz się zabawimy -mówi podchodząc do mnie brat jedynki.
Widzę jak z każdym krokiem jego twarz przybiera jeszcze większy uśmiech. Przymykam oczy, żeby odseparować się od nich i w tej samej chwili słyszę krzyk.
- Ethan! Nie błagam! -słyszę zrozpaczony głos Rubby - Musisz żyć rozumiesz?! Ja nie... Dlaczego mi to robisz?
Otwieram oczy żeby zobaczyć co się dzieje. Widzę jedynkę płaczącą nad ciałem jej brata, który chciał mnie zabić. W pewnym sensie czuje ulgę, ale to nie zmienia faktu że wciąż jestem w lesie z zawodowcami.
- To ty... TO TWOJA WINA! -wrzeszczy patrząc na mnie Rubby.
- Uspokój się, to nie jej wina, ale trzeba będzie ją zabić -mówi przytrzymując jej ramię Clarisse. - Teraz musimy się stąd zmyć, nie wiemy co go zabiło. Tylko jeszcze może ty, nowy zabij ją -pokazuje palcem na chłopaka z dziewiątki. - Dogonisz nas, jedynie upewnij się że jest martwa.
On jedynie z zadowoleniem kiwa głową sięgając po jeden z mieczy. Podchodzi do mnie w spowolnionym tempie, chcąc wzbudzić grozę? Niestety na mnie to nie działa. Inni się oddalili, więc podnoszę się z miejsca, sięgam po nóż i jednym ruchem zatapiam ostrze w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam... -szepczę mu do ucha.
Wiem jakie są zasady "Zabij lub zostań zabity", ale pomimo wszystko czuje się przez to winna. Wreszcie słyszę wystrzał armatni, oddalam się w przeciwną stronę od zawodowców.
Nie mogę pozbyć się jedynej myśli "Gdzie do cholery jest Rose?"
***
- May! May gdzie jesteś? -słyszę krzyk mojej sojuszniczki.
- Już idę Rose!
Biegnę unikając zderzenia z drzewami.
- To czekam Maysi!
W końcu dobiegam do miejsca, które powinno nazywać się rajem. Wspaniałe kwiaty, owoce. Pewnie nawet robaki tu są piękne.
- Rose! -mówię rzucając się jej na szyje.
- Oh, May! Gdzie ty byłaś? Szukałam cie dosłownie wszędzie.
- To ja raczej powinnam się ciebie o to zapytać. Wiesz zawodowcy jakimś cudem nadal żyją...
- No tak, tylko część ich zginęła -mówi niewzruszona - Zniknęłaś gdzieś wczoraj po wybuchu wulkanu, myślałam że też zginęłaś. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że przeżyłaś!
- Chodźmy poszukać jakiegoś schronienia -mówię patrząc na ściemniające się niebo.
Rose jedynie kiwa głową.
Całą drogę idziemy w ciszy, zostało nas niewiele ponad dziesięcioro. Obie wiemy, że niebawem musimy zerwać nasz sojusz.
- Myślę że to będzie dobre miejsce -rozglądam się - Co o tym sądzisz Ro...
Odwracam się i widzę moją sojuszniczkę, a raczej przyjaciółkę przeszytą strzałą w brzuch. Szybko podbiegam i chwytam ją w ostatniej chwili. Rozglądam się, ale nikogo nie ma w pobliżu.
Powracam wzrokiem do rany Rose i podwijam jej czerwoną od krwi koszulkę. Strzała przeszyła ją na wylot, wolę jej nie wyciągać, żeby móc się z nią pożegnać. Dla niej nie ma już ratunku.
- Oh, May nie przejmuj się dam radę -mówi z uśmiechem.
- Jasne, dasz na pewno -mówię zapłakana.
- Bądź dobra dla niego. On cie na prawdę kocha.
- Rose proszę nie odchodź -mówię zanosząc się płaczem.
- Nie płacz May -mówi przymykając oczy - Nie uratujesz wszystkich...
Po tych słowach jej powieki same opadają, czuje jak bierze swój ostatni oddech i zapada w wieczny sen.
- Nie odchodź Rose, nie odchodź, proszę -powtarzam nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Zakrywam jej ranę bluzką, ocieram łzy i odchodzę dalej, żeby poduszkowiec mógł zabrać jej ciało.
"Tu leży Rose Vellin, przyjaciółka, sojuszniczka, ta która powinna wygrać te igrzyska" -powtarzam w myślach patrząc jak jej ciało zostaje wciągnięte do poduszkowca.
***
*kilka dni później*
Chodzę wciąż w kółko po lesie nie mogąc odnaleźć swojego miejsca. Rose była moją przyjaciółką bez względu na to gdzie byłyśmy. Brakuje mi jej. Teraz pewnie by powtórzyła, że nie uratuje wszystkich i żebyśmy szły dalej.
Od paru dni nie spotkałam ani jednego trybuta, więc szelest dochodzący zza krzaków tak wysokich jak ja wywołuje u mnie przerażenie. Zaglądam za nie, odsłaniając kilka gałązek.
Widzę walkę, dość niesprawiedliwą. Kilku zawodowców przeciwko jednemu trybutowi.
Wszędzie znajduje się krew, tamten sobie w miare radzi, ale to nie zmienia faktu, że jest sam.
Może by mu pomóc? Tylko jak żeby nie być zauważoną... Dmuchawka! Szybko biegnę szukając jakiś trujących owoców. Po chwili wpadam na łykołaki, biorę ich garść i wracam na miejsce.
Zanurzam ostrze strzałki w trującej substancji i celuję w zawodowców. Chwila skupienia i trafiam w szyję jednego z nich. Podobnie dzieje się z jego trzema kolegami, których trafiłam w nogę, bądź ramię.
Kiedy wszyscy leżeli martwi na ziemi, zwróciłam uwagę na zakrwawionego trybuta. Podeszłam bliżej i kucnęłam żeby mu jakoś pomóc. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
- Haymitch?
______________________________________
Powracam do żywych! Dziękuje tym którzy czekali na nowy rozdział, bo wiem że dość długo nie dodawałam. Brak weny, wakacje to wszystko się zlało.
Wiem że ten rozdział nie należy do najdłuższych, idealnych, ale pisałam i pisałam xd
Mam nadzieje, że nowy będzie niebawem, a że powoli zbliżamy się do końca, pomyślałam żeby rozpocząć blog o 74th lub 75th igrzyskach z perspektywy któregoś z zawodowców(?), bo nie wiem jak to będzie z blogiem o ósemce. Napiszcie co sądzicie na ten temat.
Więc... cieszcie się ostatnim miesiącem wakacji i komentujcie!
Życzcie weny,
Clove xx

niedziela, 6 lipca 2014

IX

Po usłyszeniu gongu, jak najszybciej zeskakuje z tarczy. Właśnie rozpoczęła się rzeź. Dziewczyna z dwójki jako pierwsza dostała się do broni. Chwilę później chłopak z ósemki leżał martwy. May ty możesz być następna jeśli się stąd nie ruszysz, powtarzam sobie w myślach, ale jak na złość nie mogłam się ruszyć. Ból innego człowieka był dla mnie bardziej bolesny niż mój. Szybko schyliłam się do plecaka i zbiór noży, leżących na wyciągnięcie ręki. Zaczęłam biec, w strone lasu, chociaż miałam wrażenie że wykonuje jakieś polecenie Haymitcha, ale na tą chwile było to najbezpieczniejsze z miejsc. Zostawiając za sobą stosy ofiar i wystrzały armatnie, biegnę przed siebie.
Staram się przyspieszyć, lecz moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Coraz częściej obraz rozmazuje mi się przed oczami. Myślę że to dobra chwila na odpoczynek. Zanim zdąże się położyć na miękkiej trawie, trace równowagę, przewracam się i uderzam głową o korę drzewa. Czy to już koniec? Mam nadzieje że się nie myle.
***
Wyszłam na ćwiek, będę później. Kocham,
Ment xx
To pierwsze co zobaczyłam po zejściu do kuchni. Najwyraźniej igrzyska, arena, ja i Abernathy to był tylko wytwór mojej wyobraźni, zły sen.
Wychodzę na naszą łąke, gdzie już z daleka widzę Nett i Dana. Widzę po ich minach że coś jest jednak nie tak..
- May! Jak dobrze, że jesteś. Wiesz co ten idiota wymyślił? -zaczyna Nettle.
- Może sam jej powiem?
- Nie! Powiedział, że w ramach 'zemsty na Kapitolu' zamierza się zgłosić w następnym roku. Prosze powiedz mu że to zły pomysł, May.. 
- Zemsty, za co? -dopytuje Dana.
- Raczej za kogo. Za Delly, Craya i ciebie. Zabrał mi wszystkich których kochałem.
***
Budzę się z krzykiem. Nie obchodzi mnie że zapewne zwróciłam na siebie uwagę kilku trybutów. Ten sen.. jak? Nasuwa mi się tyle pytań, ale nie ma kto na nie odpowiedzieć.. Czyli jednak nie umarłam? Szypie się kilkukrotnie w ramię. Żyje. I to jest chyba cudem.
- Po trzech dniach, powrót do żywych. Szczerze zaczęłam wyczekiwać na strzał. -mówi osoba obok mnie.
Chwyciłam za nóż, na co ona odpowiada jedynie śmiechem.
- No tak zabij osobę która uratowała ci tyłek.
- Kim jesteś? -pytam zirytowana sytuacją.
- Rose Vellin, dystrykt czwarty. Pierwszego dnia igrzysk znalazłam cie pod jakimś drzewem.
- Dlaczego mnie nie dobiłaś? Przecież wam, zawodowcom chodzi tylko o to. Zabić i wygrać.
- Odłączyłam się od nich podczas pierwszego treningu.
- A więc.. trzy dni? Co się wtedy działo? -zaczęłam swój słowotok.. - Czy chłopak z mojego dystryktu.. czy on.. żyje?
- Przez te dni zmieniałam ci opatrunki. Nieźle uszkodziłaś głowę i przy okazji upadłaś na trujące drzewo. Zmieniłyśmy położenie przynajmniej dwa razy. Zapewne chodzi Ci o Abernathy'ego? Żyje.
- Rose.. ymm mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego akurat sojusz ze mną?
- Twój kochaś chce za wszelką cene żebym cie chroniła, a że nie spieszy mi się do domu to może przynajmniej uda mi się dotrzymać obietnicy.
Jedynie przytakuje. Nie wierze. Haymitch. Ten sam który pare dni temu powiedział że to wszystko nie ma sensu, że to wszystko.. teraz chce mnie chronić? Zaczynam wątpić w słowa sojuszniczki. Przecież to niemożliwe.
- Jeśli jesteś głodna, w twoim plecaku jest jeszcze troche wiewiórki, a w butelce powinno być jeszcze troche wody -mówi Rose, jakby czytając mi w myślach, a może mój brzuch aż tak głośno domaga się posiłku?
- Dzięki. A tak po za tym, czym dysponujemy?
- Kilka noży, łuk, miecz, a w plecaku kilka kawałków suszonej wołowiny, paczka suszonych owoców, dmuchawka ze strzałkami, dwie butelki wody.
- Całkiem sporo.. -odpowiadam zaskoczona. - Mamy dmuchawkę?
- Tak, ale ja z niej nie umiem korzystać, więc jak chcesz - jest twoja.
***
Na zmianę zmieniałyśmy się czuwając w nocy. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, moja sojuszniczka pełna energii zaczęła mnie budzić.
- To co dzisiaj robimy? -pyta pełna entuzjazmu Rose.
- Może tak przetrwamy? -próbuje zażartować, ale mój sojusznik nadal czeka na zadowalającą go odpowiedź - Zapolujmy.
- Okeej -mówi zabierając łuk i kołczan.
Biorę dmuchawkę, kilka strzałek i nóż.
Po drodze, dowiaduje się że podczas rzezi zginęło osiemnaście osób. Aż tyle bezbronnych i niczego winnych ludzi. Wśród nich był Mike. Poczułam ukłucie, pomimo tego wszystkiego co działo się ze mną Mikem był moim przyjacielem. Ten rok rozłąki przed igrzyskami.. straciłam tylko czas. Okazało się że nie zauważyłam Rogu Obfitości, chociaż nie był aż tak ukryty. Faktycznie, w środku okręgu z trybutów były porozrzucane rozmaite rzeczy, ale nieco dalej była złota konstrukcja, chowająca o niebo lepsze przedmioty. Zawodowcy i chłopcy z dziewiątki pobiegli ukryć się w kierunku wielkiej góry, szukając swoich ofiar.
Szczerze, nie spodziewałam się, że Rose jest aż tak rozgadana.
- Na prawdę mi przykro z powodu Mike'a, ale nie da się uratować wszystkich May.
- Skąd ty w ogóle wiedziałaś o nim?
- Wiesz pogawędki z Haymitchem i takie tam..
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, więc dołączyłam się do niej.
Po chwili spoważniała.
- To ja idę zapolować, a ty poszukaj jakiś owoców czy czegoś. Tylko uważaj.. na wszystko.
Kiwam głową na oznakę że się zgadzam. Po chwili Rose znika z pola mojego widzenia, a ja zanurzam się w głąb lasu. Znajduje się w przecudownym miejscu. Wszystko wydaje się jak nie z tego świata.. To nie jest miejsce gdzie zabija się ludzi. Widze piękne kwiaty, krzaki na których rosną dorodne owoce. Rozpoznaje wśród nich łykołaka - przypomina jagody, lecz jest od nich troszkę większy i zbyt okrągły. Nagle mnie oświeca. Czemu nie użyć go jako broni? Wystarczy zanurzyć strzałkę w trującym soku z owocu i tyle. Biorę więc jeden z owoców innej trującej rośliny - nostrzyka, wbijam w niego ostre narzędzie i czekam aż sok wypłynie. Biegnę aby podzielić się tym z Rose.
- Rose! -zaczynam krzyczeć - Gdzie ty do cholery jesteś?!
Odpowiada mi jedynie krzyk.
- Rose?
- May nie biegnij tu! To pułapka, uciekaj! -krzyczy przepełniona bólem sojuszniczka.
Jak najszybciej dobiegam do źródła krzyku. Widzę jak Rose jest przykryta siatką, a obok drzewa stoi trybutka z ósemki.
- Któż to się zjawił? -pyta rozbawiona sytuacją.
Wkurzyła mnie. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie, wyjęłam dmuchawkę z kieszeni i strzałka z trucizną poleciała w jej stronę. Chwilę później ruda osuwała się na ziemię. Szybko podbiegam, żeby uwolnić sojuszniczkę.
- Jak ty to zrobi.. -zaczyna
- Gdzie my do cholery jesteśmy Rose? -pytam zdenerwowana.
- Tam gdzie się to wszystko zaczęło.
Rozglądam się. Jedyne co widzę to las, jednak ona delikatnie obraca mnie w lewo. Teraz dopiero rozumiem o co jej chodziło. Przed nami stoi czterdzieści osiem tarcz, wokół nich jedynie ślady krwi. Na dalszym planie znajduje się góra, która wygląda nieco inaczej..
- Czy ona..?
- No to nieźle, hahahah.
Góra zaczęła zamieniać się w wulkan i na obie strony zaczęła wypluwać lawę.
Jeden, dwa, trzy wystrzały. Chwile później kilka.
- Czyli zawodowców mamy z głowy -mówi wesoło Rose.
- Lepiej stąd chodźmy, zanim same się usmażymy -pospieszam ją.
Po półgodzinnym spacerze trafiamy na nasz obóz. Siadamy na ziemi, opierając się o kore drzewa.
- Jak myślisz ile nas zostało? -pytam
- Jesteśmy coraz bliżej wielkiego finału -odpowiada podekscytowana.
Po jej słowach, niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i pojawiają się twarze zmarłych trybutów. Oczywiście wszyscy z jedynki, dwójki i dwóch z dziewiątki, oprócz nich ruda z ósemki i Alice.
Tej nocy obydwie układamy się do snu. Kapitol już dość dużo morderstw widział dzisiaj, powinni odpuścić nam tą noc.
Przed zaśnięciem dręczy mnie jedynie myśl.. gdzie do cholery jest Abernathy? I dlaczego zabiłam rudą z zimną krwią? Po chwili ogarnia mnie ciemność.
_____________________________________
Obiecałam że będzie jeszcze w tym tygodniu! Myślę, że ten rozdział nie jest najgorszy zarówno jeśli chodzi o długość i jakość tekstu. Jeśli chodzi o następny, na pewno będzie niedługo, mam nadzieje że wena mnie nie opuści :D Pamiętajcie czytam = komentuje. Bardzo ważna jest dla mnie wasza opinia, serio.
I zaczęłam pisać o trybutce z ósemki, może zajrzycie ^^
http://igrzyskadziewczynyzosemki.blogspot.com/
Życzcie weny,
Clove xx

piątek, 4 lipca 2014

VIII

Budzę się w ramionach Abernathyego. Chłopak najwyraźniej przygląda mi się od dłuższego czasu.
- Oh popatrzcie, księżniczka wreszcie się obudziła. -mówi z tym swoim uśmieszkiem na ustach.
Sama z resztą też się uśmiecham. Nie mam pojęcia czemu i jak on na mnie wpływa.
- A ty nie masz lepszych zajęć niż gapienie się na mnie?
- To była czysta przyjemność -próbuje się podnieść ale utrudniam mu to. - No nie no May. Wiesz że chciałbym zostać, ale no wiesz arena, śmiertelna walka, jeden zwycięzca. -mówi przewracając oczami.
- Więc daj nam się cieszyć chwilą, czy coś..
- Nie rozumiesz May. JEDEN zwycięzca. Nas jest dwoje. To i tak nie miało przyszłości.
Po tych słowach, podchodzi do mnie, całuje w czoło i wychodzi. Ponownie zostaje sama, ale tym razem z nożem wbitym w sam środek mojego serca. To nie miało przyszłości, ma racje, ale przecież mogliśmy jeszcze chwile pobyć razem, prawda? Skoro taka jest jego decyzja, uszanuje to. Próbuje ponownie zasnąć, ale za pusto jest w tym pokoju bez niego. Haymitch wyszedł dosłownie 5 minut temu, a ja już cholernie tęsknie. Trzeba się przyzwyczajać.
Zapełniając niepotrzebną pustkę, wchodze pod prysznic i skupiam się na tym co się ma dzisiaj stać. Arena. Musze postarać się przeżyć jak najdłużej. Mój boże czy ja dopiero teraz obmyślam swoją taktykę? Chociaż tak w sumie.. czemu nie użyć znowu improwizacji? Za pierwszym razem się udało, czemu teraz nie.
Moje przemyślenia przerywa piskliwy głosik i kapitolski akcent, czyli Petty we własnej osobie, a za nią któż by inny niż Toto, Maryse i Connie.
- To co słodziutka, zaczynamy? - pyta Toto.
Kiwam głową. Już odpuszczę im te słodziutka w dniu mojej śmierci, chociaż nie powinnam. Moje ciało zanurzane jest w przeróżnych cieczach, pachnących raz lepiej, raz gorzej. Po kilku kąpielach moja skóra jest warstwa, po warstwie ze mnie zrywana. Czuję każdy włosek wyrywany z mojego ciała. Moje włosy, podobnie jak i ciało przeszły szybką regeneracje podobnie jak paznokcie. Po sprowadzeniu mnie do tak zwanej fazy 'zero' zostaje uczesna w kucyka i ubrana w obcisłe legginsy i dopasowaną bluzkę na grubych ramiączkach.
- Będziemy bardzo za tobą tęsknić Maysilee -powiedziała Maryse.
- Ale to bardzo, bardzo -potwierdził Toto.
- Po prostu to przeżyj -z uśmiechem powiedziała Connie, przytulając mnie.
Wyszłam z pokoju, uświadamiając sobie, że idę prawdopodobnie na swój ostatni posiłek. Przy stole zastaje Mike'a, Alice i naszą dwóję mentorów. Nigdzie nie widzę Haymitcha..
- Nie przyjdzie -powiedziała jakby czytając w moich myślach Lesile. - Powiedział że woli zjeść u siebie.
A więc taką obrał taktykę, ciekawe.
- Słuchajcie.. w tym roku dwunastka ma na prawdę szansę na wygraną. Mamy wspaniałych i przygotowanych do walki trybutów, nie spieprzcie tego -powiedział Hunter.
- Niech zgadnę -zaczęłam - Mówisz to co roku? -pytam z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć. Ale nigdy nie mówiłem że mamy aż takie szanse -potwierdził Hunter popijając złoty napój.
- Aż jedną na czterdzieści osiem, faktycznie -dodaje śmiejąc się.
Biorę jedną z kanapek leżących na talerzu. Wiem że nie mogę najeść się do syta - nie będę wtedy w pełni sprawna fizycznie. Popijam trochę wody, żeby zgasić pragnienie. Wszyscy w ciszy kończymy posiłek. Kiedy już mamy zbierać się Abernathy, z twarzą mordercy wychodzi z pokoju. Całą czwórką ruszamy do wyjścia, wraz z mentorami.
Zjeżdżamy windą na najniższe piętro, gdzie czekają już na nas strażnicy i poduszkowiec.
- Słuchajcie to na prawdę może się udać. Po prostu nie dajcie się zabić i przetrwajcie. -mówi szybko Hunter.
- Mamy to traktować jako ostatnią radę? -pyta z kpiną Haymitch.
- Po prostu niech któreś z was wróci do nas - mówi z matczyną troską Lesile i przytula nas każdego z osobna.
Szybkim krokiem idziemy do poduszkowca. Teraz już nie ma odwrotu. Zajmuje miejsce obok Dalli, dziewczyny z dwójki i małej dziewczynki z dziewiątki. Cóż za kontrast. Do każdego z osobna podchodzi kobieta wstrzykując nam lokalizatory. Kiedy kończy tą czynność, poduszkowiec startuje, a ja marzę jedynie o tym żeby przetrwać jedną chwile na arenie.
***
- Na pewno niczego nie chcesz złotko? -pyta Petty.
- Nie, na pewno. - mówię popijając powoli wodę.
Rozglądam się po pokoju. po środku stoi ogromna tuba, która ma wywieść mnie na arenę. Zaraz obok niej znajduje się stolik z wodą a obok dwa krzesła, które razem z Petty zajęłyśmy. Moja stylistka zaczęła opowiadać o ostatnich krzykach mody w Kapitolu podając mi bluzę, która ma być jedyną rzeczą chroniącą mnie przed zimnem.
- No to powodzenia Maysilee. Może przeżyjesz. -mówi z niechęcią, wymuszając uśmiech.
- Może -powtarzam wchodząc do tuby, która błyskawicznie się za mną zamyka.
Zamykam oczy i próbuje nie myśleć o tym co mnie czeka. Czuję jak moje ciało, wbrew woli jest wysuwane w górę.  I nagle ogarnia mnie jasność.
-Pięćdziesiąte Igrzyska Głodowe ogłaszam za otwarte! -rozlega się głos Templesmitha.
Rozglądam się po arenie. Stoimy na środku wielkiej łąki otoczonej z jednej strony lasem, a z drugiej górami. Cała nasza czterdziestka ósemka jest ustawiona na podestach tworzące koło. Wewnątrz naszego okręgu znajdują się porozrzucane plecaki, broń i tym podobne. Dostrzegam tuż obok siebie plecak i noże, cóż za ironia. Czas powoli mija, zostało mi 30 sekund. Rozglądam się po trybutach. Po mojej lewej widzę dziewczynę z czwórki, Rose. Na przeciwko znajduje się Haymitch. 5. Patrzy się wprost na mnie. 4. Wskazuje na las. 3. Widzę w jego oczach troskę 2. Przygotowuję się do startu. 1. Teraz dopiero zacznie się walka.
__________________
Hej! Jak zwykle z wielkim opóźnieniem, za co przepraszam :c Spróbuje pisać częściej i dłużej no ale wiecie :C Planuje pewien sojusz tutaj ^^ Ale to w następnym poście który powinien być jeszcze w tym tygodniu ;3 I pamiętajcie o zasadzie czytam = komentuje. przynajmniej wiem że moje wypociny ktoś czyta.
Życzcie weny,
Clove xx

sobota, 14 czerwca 2014

VII

Wszyscy w czwórkę spotykamy się przy windzie. Z tego co widzę ekipa i stylista nie napracowali się tylko przy mnie. Alice ma na sobie długą, bordową suknię, włosy upięte w zgrabnego koka i lekki makijaż. Mike jest ubrany w garnitur pasujący idealnie do kreacji Alice. Dopełniają się jednym słowem. Jednak nigdzie nie widzę Haymitcha. Ciekawe jak się będzie zachowywał..
- No ile można czekać! -krzyczy zdenerwowana Calla, kiedy widzi wychodzących zza drzwi Haymitcha i Huntera.
I szczerze mówiąc, na jego widok zapomniałam jak się oddycha. Tak jak się spodziewałam jego garnitur, a raczej luźna niebieskawa koszula i niedbale zarzucona marynarka świetnie się komponuje z moją kreacją. Jednym słowem, ideał. Tak Haymitchu Abernathy właśnie nazwałam cię pieprzonym ideałem.
***
Po krótkiej podróży windą udaliśmy się do studia gdzie będą nagrywane nasze wywiady. Na nasz widok wszyscy kapitolczycy krzyczą z radości wówczas kiedy ja czuję się jak zwierzę, wystawiane na pokaz. Ich entuzjazm zapewne wynika z naszych wysokich wyników, inaczej nie pamiętaliby nawet naszego imienia.
- Uśmiechajcie się i machajcie do nich, niech was pokochają! -radzi Calla. Ona jest wniebowzięta, wreszcie ktoś interesuje się jej dystryktem.
Kiedy docieramy na miejsce, Hunter życzy nam powodzenia i dodaje kilka rad każdemu z osobna jak powinniśmy się zachowywać..
- Alice troche więcej uśmiechu, Mike rozśmiesz ich, May jest dobrze, pokochają cię, Haymitch.. po prostu rób co chcesz.
Po tych słowach ustawiamy się w kolejce. Stoję zaraz za wysokim chłopakiem z jedenastki, czyli idę na pierwszy ogień, super. Na ekranach w naszej 'poczekalni' pojawia się Flickerman mówiący jak to wspaniale że to już 2 ćwierćwiecze poskromienia, przypomina w skrócie historię naszego Panem i przechodzi do sedna. Pierwsza wychodzi Rubby, opowiada o sile i więzach braterskich oraz o swoich umiejętnościach.
- Rubby jeszcze jedno pytanie. Może być dla Ciebie trudne. Czy byłabyś w stanie zabić swojego brata? -pyta Caesar
- Bez mrugnięcia okiem Flickerman. To przecież igrzyska, nic się tu nie liczy prócz przetrwania -mówi z uśmiechem.
Wszyscy zaczynają się śmiać. Po chwili wchodzi Clarisse. Wywiady wszystkich zawodowców wyglądają podobnie. Paplanina o umiejętnościach, odwadze i zwycięstwie. Praktycznie każdy kończy rozmowę słowami "wrócę tu na tournee". Jedynie rozmowa tego dzieciaka z jedynki przykuła moją uwagę.
- A więc Flyn, dlaczego się zgłosiłeś? -jestem w szoku, nie wiedziałam że on się zgłosił, tak to jest jak się z nieuwagą ogląda relacje z dożynek.
- To był mój brat bliźniak, musiałem go bronić, w końcu jestem starszy -lekko się uśmiecha - O kilka minut ale starszy.
- Ten wyczyn wymagał odwagi. Jak myślisz, wygrasz to i wrócisz do brata?
- Nie, pogodziłem się już z nieuchronną śmiercią -kończy nadal się uśmiechając.
- Panie i panowie Flyn Veron z dystryktu pierwszego! -kończy wywiad Flickerman.
Kolejne wywiady mijają szybko i nieuchronnie zbliża się moja kolej. Ruda z ósemki zostawiła tam swojego chłoptasia do którego 'chce jak najszybciej wrócić'. Chyba najprostszy sposób zdobycia sponsorów. Biedna nieszczęśliwa, z dala od ukochanego. Ta mała dziewczynka z dziewiątki z najniższą punktacją jest zupełnie mała i bezbronna, ale stara się zachować spokój i pewność siebie ale ja i tak widzę jak trzęsą jej się ręce, miły chłopak z dziesiątki również wzbudza zainteresowanie. Swobodnie żartuje i rozmawia z Caesarem. I teraz słyszę swoje nazwisko nakazujące udać mi się na scenę.
- A oto urocza Maysilee Donner, trybutka z dystryktu dwunastego! -przedstawia mnie komentator.
Powolnym krokiem wchodzę na scenę. Oślepia mnie światło z reflektorów, zagłuszają krzyki ludzi z Kapitolu. Dziękuje Petty że nie dała mi długiej sukni, na pewno bym w niej poległa. Kieruję się w stronę Flickermana, który lekko podtrzymując mnie za rękę, pomaga usiąść na fotelu.
- No cóż mnie też oślepiają te flesze -mówi i zaczynam się śmiać a razem ze mną cały Kapitol.
- Zgodzę się Caesarze.
- A więc Maysilee, co najbardziej podoba Ci się w Kapitolu?
Szczerze? Co ma mi się podobać w wysyłaniu dzieci na rzeź, zabawa kosztem 48 osób oraz nauczanie dzieci od najmłodszego że to forma zabawy?
- Oh, ależ wszystko Caesarze! Macie wspaniałe jedzenie, atmosferę i przyjaznych ludzi. Jedynym mankamentem są wasze prysznice -mówię, a po chwili cały Kapitol wraz z Caesarem zaczyna się śmiać.
- No tak, ale niewiele trybutów na to narzeka.
Jedynie przytakuje. Jak mieliby narzekać skoro w dystryktach nie mają nawet ciepłej wody?
- Wszyscy z zaciekawieniem zastanawiamy się co takiego pokazałaś na pokazie, że zdobyłaś aż dziesięć punktów, powiesz nam? -pyta z uśmiechem.
- Oj, Caesarze nie powinnam - odpowiadam mu z wyszczerzem na twarzy, bo inaczej tego nie można nazwać.
- Może tylko powiesz czego powinniśmy się spodziewać na arenie?
- Inni trybuci powinni się bać -mówię mrugając do publiczności.
Automatycznie wszyscy zaczynają się śmiać i bić brawo.
- Powiedz mi Maysilee, kim był chłopak z którym pożegnałaś się tuż przed wejściem do pociągu?
No pięknie. Zupełnie zapomniałam o Dan'ie. Chociaż nie powinnam, nie mogłam. Co mam powiedzieć 'ojej to jest mój przyjaciel Dan, którego dziewczynę zabiliście rok temu, a ja do tamtego czasu żywiłam do niego skrycie uczucia'?
- Oh, to mój dobry przyjaciel Dan, znamy się od dzieciństwa. -odpowiadam powstrzymując się od płaczu.
- Pamiętasz co mu obiecałaś? - pyta, jakby nie widział łez w moich oczach. Widocznie niezła ze mnie aktorka.
- Obiecałam mu że spróbuję wrócić.. -jak zwykle pytanie które ma zakończyć wywiad. Powinien być bardziej kreatywny.
- A my wierzymy, że Ci się uda. Panie i panowie, Maysilee Donner z dystryktu dwunastego! -wykrzykuje Flickerman.
Powoli unoszę się z krzesła, ponownie blask lamp mnie oślepia, a krzyk kapitolczyków mnie ogłusza. Schodzę ze sceny i mijam się z Alice. Idę coraz wolniej, chociaż próbuje przyspieszyć. Robi mi się ciemno przed oczami, upadam na podłogę i jedyne co słyszę to tępy krzyk.
***
Zanim dojdę do siebie, czuję że siedzę już na krześle. Obok mnie stoi zdenerwowana Calla, Hunter burzliwie rozmawia z Lesile, a na swojej ręce czuje czyjś dotyk. Powoli otwieram oczy i widzę zatroskanego Haymitcha. Przegapiłam resztę wywiadów, czyli już nic więcej nie dowiem się o Abernathym.
- Nieźle nas wszystkich nastraszyłaś -mówi Calla podając mi szklankę wody.
Upijam łyk i odstawiam, tak na prawdę nie pamiętam do końca co się stało.
- To wszystko przez ten stres i nerwy.. -staram się zapobiec ich trosce.
- Tylko powiedz co my teraz mamy z tobą zrobić? -pyta Lesile. Widzę jej matczyną troskę w oczach. Wiem że traktuje nas jak swoje własne dzieci, więc każdego śmierć na arenię bardzo przeżywa. Dopiero teraz widzę jej zmarszczki na twarzy pomimo młodego wieku. Igrzyska zabierają nam rodziny, przyjaciół, młodość i życie.
- Może ja już pójdę do siebie? -wstaję, ale po chwili siadam, jestem za słaba. Ja, trybutka dwunastego dystryktu jestem zbyt słaba żeby wstać z krzesła, a jutro trafiam na arenę.
- Ktoś cię musi odprowadzić.. -mówi od niechcenia Calla.
- Ja ją odprowadzę -zgłasza się Haymitch.
Wszyscy jedynie kiwają głowami, zostając przed telewizorem oglądając powtórki z wywiadów. Abernathy bierze mnie pod ramie i prowadzi powoli do pokoju. Dopiero teraz widzę jego rysy twarzy. Poprawka - idealne rysy. Teraz się nie dziwię dlaczego wszystkie dziewczyny za nim latały. Z resztą nigdy na niego nie zwracałam uwagi.
Wchodzimy do mojego pokoju i powoli siadam na łóżko. 
- Jakby co wiesz gdzie mnie szukać -mówi z uśmiechem i powoli wychodzi.
- Abernathy?
- Znowu mam zostać? -pyta śmiejąc się.
- A czemu nie? -odpowiadam jednocześnie wskazując na miejsce obok mnie.
Haymitcha nie trzeba długo prosić i już chwilę później leżę w niego wtulona.
- Więc.. zostawiłeś jakąś dziewczynę w dystrykcie? -pytam niepewnie. Nie powinnam pytać, ale ta moja ciekawość..
- Jedyną o jakiej mi wiadomo, właśnie leży wtulona we mnie. -mówi z tym swoim uśmiechem.
Zaczęłam się śmiać. Ja? Niby ja miałabym być tą jedyną jego? On sobie kpi ze mnie? Jednak widzę na jego twarzy coś w stylu powagi..
- A ty Donner? Zostawiłaś tam jakiegoś chłoptasia?
- O żadnym mi nie wiadomo -mówię ze śmiechem.
- A Dan? -skąd on cholera wie o Dan'ie?
- Z tego co wiem, to nie mój chłoptaś. -ostro ucinam.
Nastaje cisza. Gdyby nie to że czuję jego oddech, nie wiedziałabym czy jeszcze tam jest. Powoli zasypiam. Resztkami świadomości wyłapuje jego słowa.
- Dobranoc, May. Słodkich snów kochanie. -mówi całując mnie w czoło.
Kochanie. Jedno słowo. Jedno jedyne. Powinnam się przyzwyczaić do jego słodkich słówek. Ale nie kochanie. Skarbie, złotko i owszem. Ale nigdy nie użył tak czułego słowa.
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie kochanie? -pytam z sarkazmem.
- A czemu nie? Nigdy tego nie zauważyłaś May?
- Czego?
- Jak myślisz, dlaczego olewałem je wszystkie?
- Pewnie miałeś jakąś dziewczynę..
- Nie miałem.
- To.. jakaś Ci się podobała?
- Nie jakaś. Ty. Ty mi się podobałaś.
Czy właśnie mój ideał to powiedział? A raczej człowiek który nim się stał w przeciągu kilku dni?
- Ja Ci się podobam?
- Tak -odpowiada trochę zmieszany.
Przytulam się do niego mocniej.
- Oh, nie martw się. Ty mi też, mój pieprzony ideale.-mówię szeptem.
______________________________________________________
Za słodko, za cukierkowo za co z góry bardzo przepraszam ;-;
Ogółem za bardzo mieszam fabułę, najpierw Dan, potem Mike i na koniec Haymitch, ale noo rozumiecie chyba, prawda? Mam taki nawał wszystkiego że ledwo wyrabiam. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, nie zlinczujcie mnie. Postaram się aby kolejny był o niebo lepszy, przewiduje go jakoś w czwartek. I będę pisała częściej. Bo jeszcze 3 dni i wolnee *.* Też się tak cieszycie?
A wracając do fabuły. Połączyłam May z Haymitchem, co mogłam zrobić nieco wcześniej i dlatego jest tak cukierkowo. Zastanawiam się nad powrotem ich obydwu no ale wiecie, za słodko by było :c I zaznaczam że zmieniłam linka! Żeby nikt się nie zdziwił.
Jeśli czytasz -> zostaw komentarz to dla mnie dużo znaczy.
Życzcie weny,
Clove xx