- Wstawaj May! -słyszę głos Haymitcha.
Otwieram oczy i rozglądam się wokół siebie. Nie jestem już na arenie, leże bezpieczna w łóżku. Kto wie, może nawet jestem w dwunastce? Słyszę zbliżające się kroki i po chwili w drzwiach znajdujących się naprzeciw staje Abernathy.
- Gdzie jesteśmy? -pytam zdezorientowana.
- W domu May, udało się.
- To dokąd poszyły Ment, Nettl...
- Pewnie opłakują Cię w domu.
- Że co? Haymitch co się do cholery dzieje?
- Udało mi się May, przetrwałem to. Przepraszam.
***
Budzę się pośrodku lasu z łzami na policzkach. To nie miejsce na to Maysilee -powtarzam sobie w myślach. Potrzebuje sponsorów, jak nie teraz to później na pewno. Tylko co mogą znaczyć te sny? Nieuniknioną śmierć?
Podnoszę głowę i jedyne co widze to trybutka z jedynki... ale jak? Przecież ona i zawodowcy... Co jeśli to też był sen? Albo halucynacje?
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Dwunastka, co powiesz na no nie wiem... śmierć? -zaczyna się śmiać razem z grupką zawodowców stojących za nią.
Przyglądam się im dokładnie. Zostało ich niewiele po wybuchu wulkanu, ale pomimo tego nadal są pewni wygranej.
- No to teraz się zabawimy -mówi podchodząc do mnie brat jedynki.
Widzę jak z każdym krokiem jego twarz przybiera jeszcze większy uśmiech. Przymykam oczy, żeby odseparować się od nich i w tej samej chwili słyszę krzyk.
- Ethan! Nie błagam! -słyszę zrozpaczony głos Rubby - Musisz żyć rozumiesz?! Ja nie... Dlaczego mi to robisz?
Otwieram oczy żeby zobaczyć co się dzieje. Widzę jedynkę płaczącą nad ciałem jej brata, który chciał mnie zabić. W pewnym sensie czuje ulgę, ale to nie zmienia faktu że wciąż jestem w lesie z zawodowcami.
- To ty... TO TWOJA WINA! -wrzeszczy patrząc na mnie Rubby.
- Uspokój się, to nie jej wina, ale trzeba będzie ją zabić -mówi przytrzymując jej ramię Clarisse. - Teraz musimy się stąd zmyć, nie wiemy co go zabiło. Tylko jeszcze może ty, nowy zabij ją -pokazuje palcem na chłopaka z dziewiątki. - Dogonisz nas, jedynie upewnij się że jest martwa.
On jedynie z zadowoleniem kiwa głową sięgając po jeden z mieczy. Podchodzi do mnie w spowolnionym tempie, chcąc wzbudzić grozę? Niestety na mnie to nie działa. Inni się oddalili, więc podnoszę się z miejsca, sięgam po nóż i jednym ruchem zatapiam ostrze w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam... -szepczę mu do ucha.
Wiem jakie są zasady "Zabij lub zostań zabity", ale pomimo wszystko czuje się przez to winna. Wreszcie słyszę wystrzał armatni, oddalam się w przeciwną stronę od zawodowców.
Nie mogę pozbyć się jedynej myśli "Gdzie do cholery jest Rose?"
***
- May! May gdzie jesteś? -słyszę krzyk mojej sojuszniczki.
- Już idę Rose!
Biegnę unikając zderzenia z drzewami.
- To czekam Maysi!
W końcu dobiegam do miejsca, które powinno nazywać się rajem. Wspaniałe kwiaty, owoce. Pewnie nawet robaki tu są piękne.
- Rose! -mówię rzucając się jej na szyje.
- Oh, May! Gdzie ty byłaś? Szukałam cie dosłownie wszędzie.
- To ja raczej powinnam się ciebie o to zapytać. Wiesz zawodowcy jakimś cudem nadal żyją...
- No tak, tylko część ich zginęła -mówi niewzruszona - Zniknęłaś gdzieś wczoraj po wybuchu wulkanu, myślałam że też zginęłaś. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że przeżyłaś!
- Chodźmy poszukać jakiegoś schronienia -mówię patrząc na ściemniające się niebo.
Rose jedynie kiwa głową.
Całą drogę idziemy w ciszy, zostało nas niewiele ponad dziesięcioro. Obie wiemy, że niebawem musimy zerwać nasz sojusz.
- Myślę że to będzie dobre miejsce -rozglądam się - Co o tym sądzisz Ro...
Odwracam się i widzę moją sojuszniczkę, a raczej przyjaciółkę przeszytą strzałą w brzuch. Szybko podbiegam i chwytam ją w ostatniej chwili. Rozglądam się, ale nikogo nie ma w pobliżu.
Powracam wzrokiem do rany Rose i podwijam jej czerwoną od krwi koszulkę. Strzała przeszyła ją na wylot, wolę jej nie wyciągać, żeby móc się z nią pożegnać. Dla niej nie ma już ratunku.
- Oh, May nie przejmuj się dam radę -mówi z uśmiechem.
- Jasne, dasz na pewno -mówię zapłakana.
- Bądź dobra dla niego. On cie na prawdę kocha.
- Rose proszę nie odchodź -mówię zanosząc się płaczem.
- Nie płacz May -mówi przymykając oczy - Nie uratujesz wszystkich...
Po tych słowach jej powieki same opadają, czuje jak bierze swój ostatni oddech i zapada w wieczny sen.
- Nie odchodź Rose, nie odchodź, proszę -powtarzam nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Zakrywam jej ranę bluzką, ocieram łzy i odchodzę dalej, żeby poduszkowiec mógł zabrać jej ciało.
"Tu leży Rose Vellin, przyjaciółka, sojuszniczka, ta która powinna wygrać te igrzyska" -powtarzam w myślach patrząc jak jej ciało zostaje wciągnięte do poduszkowca.
***
*kilka dni później*
Chodzę wciąż w kółko po lesie nie mogąc odnaleźć swojego miejsca. Rose była moją przyjaciółką bez względu na to gdzie byłyśmy. Brakuje mi jej. Teraz pewnie by powtórzyła, że nie uratuje wszystkich i żebyśmy szły dalej.
Od paru dni nie spotkałam ani jednego trybuta, więc szelest dochodzący zza krzaków tak wysokich jak ja wywołuje u mnie przerażenie. Zaglądam za nie, odsłaniając kilka gałązek.
Widzę walkę, dość niesprawiedliwą. Kilku zawodowców przeciwko jednemu trybutowi.
Wszędzie znajduje się krew, tamten sobie w miare radzi, ale to nie zmienia faktu, że jest sam.
Może by mu pomóc? Tylko jak żeby nie być zauważoną... Dmuchawka! Szybko biegnę szukając jakiś trujących owoców. Po chwili wpadam na łykołaki, biorę ich garść i wracam na miejsce.
Zanurzam ostrze strzałki w trującej substancji i celuję w zawodowców. Chwila skupienia i trafiam w szyję jednego z nich. Podobnie dzieje się z jego trzema kolegami, których trafiłam w nogę, bądź ramię.
Kiedy wszyscy leżeli martwi na ziemi, zwróciłam uwagę na zakrwawionego trybuta. Podeszłam bliżej i kucnęłam żeby mu jakoś pomóc. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
- Haymitch?
______________________________________
Powracam do żywych! Dziękuje tym którzy czekali na nowy rozdział, bo wiem że dość długo nie dodawałam. Brak weny, wakacje to wszystko się zlało.
Wiem że ten rozdział nie należy do najdłuższych, idealnych, ale pisałam i pisałam xd
Mam nadzieje, że nowy będzie niebawem, a że powoli zbliżamy się do końca, pomyślałam żeby rozpocząć blog o 74th lub 75th igrzyskach z perspektywy któregoś z zawodowców(?), bo nie wiem jak to będzie z blogiem o ósemce. Napiszcie co sądzicie na ten temat.
Więc... cieszcie się ostatnim miesiącem wakacji i komentujcie!
Życzcie weny,
Clove xx
Świetnie piszesz, czekam na kolejny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuńSuper, Clove! Malo jest blogow o Igrzyskach, ktore mi sie podobaja. Twoj jest wspanialy! Szkoda mi Rose. Była taka dobra. Ale wierze, ze May da sobie rade bez niej. Jest silna.
OdpowiedzUsuńTak jak prosilas dodaje koma anonimowego. :) "Wazne ze ktos docenia moje wypociny" - to nie są wypociny! To jest wspaniale opowiadanie, zapierajace dech w piersiach ;)
Czekam na wiecej. Informuj mnie o nowosciach ^^
~ Palaa ;*
Bardzo podoba mi się rozdział, ciekawe co będzie dalej :3
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba :D Naprawdę świetnie piszesz :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny !
Zacznę od tego, że przepraszam za nie skomentowanie ostatniego rozdziału.Byłam w podróży, a potem zapomniałam o Twoim blogu.Jak zwykle rozdział cud miód.Mówisz, że zbliżamy się do końca? Nie! Ja tak już się zżyłam z Maysi.Odwołuję to co napisałam kiedyś tam:Zabijaj Haymitcha niech Maysilee wraca do domu!Wtedy mogłabyś pisać o niej jako mentorce Katniss i Peety.Albo niech oboje wrócą.Na koniec dodam, że ja będę czytać WSZYSTKO co napiszesz, więc jeśli masz ochotę to zakładaj innego bloga:) Weny:)
OdpowiedzUsuńŚwietnie to zrobiłaś z Haymitchem i z Rose :) Jak mi jej było strasznie żal :'( Bo ją polubiłam :)
OdpowiedzUsuńCo do bloga o dziewczynie z Ósemki, to pisz dalej, jest fajny :) Chociaż jeśli nie masz na niego pomysłu, to nie twórz go na siłę, bo wtedy nie wyjdzie :) Taka moja drobna rada: zostaw sobie inne blogi na potem, a najpierw skończ tego. Będzie Ci lepiej pisać.
Pozdrawiam i życzę weny ;)
Maddy
P.S. Nominowałam Cię. Szczegóły na moim blogu:
http://historia-siedemnastolatka-z-osemki.blogspot.com