niedziela, 6 lipca 2014

IX

Po usłyszeniu gongu, jak najszybciej zeskakuje z tarczy. Właśnie rozpoczęła się rzeź. Dziewczyna z dwójki jako pierwsza dostała się do broni. Chwilę później chłopak z ósemki leżał martwy. May ty możesz być następna jeśli się stąd nie ruszysz, powtarzam sobie w myślach, ale jak na złość nie mogłam się ruszyć. Ból innego człowieka był dla mnie bardziej bolesny niż mój. Szybko schyliłam się do plecaka i zbiór noży, leżących na wyciągnięcie ręki. Zaczęłam biec, w strone lasu, chociaż miałam wrażenie że wykonuje jakieś polecenie Haymitcha, ale na tą chwile było to najbezpieczniejsze z miejsc. Zostawiając za sobą stosy ofiar i wystrzały armatnie, biegnę przed siebie.
Staram się przyspieszyć, lecz moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Coraz częściej obraz rozmazuje mi się przed oczami. Myślę że to dobra chwila na odpoczynek. Zanim zdąże się położyć na miękkiej trawie, trace równowagę, przewracam się i uderzam głową o korę drzewa. Czy to już koniec? Mam nadzieje że się nie myle.
***
Wyszłam na ćwiek, będę później. Kocham,
Ment xx
To pierwsze co zobaczyłam po zejściu do kuchni. Najwyraźniej igrzyska, arena, ja i Abernathy to był tylko wytwór mojej wyobraźni, zły sen.
Wychodzę na naszą łąke, gdzie już z daleka widzę Nett i Dana. Widzę po ich minach że coś jest jednak nie tak..
- May! Jak dobrze, że jesteś. Wiesz co ten idiota wymyślił? -zaczyna Nettle.
- Może sam jej powiem?
- Nie! Powiedział, że w ramach 'zemsty na Kapitolu' zamierza się zgłosić w następnym roku. Prosze powiedz mu że to zły pomysł, May.. 
- Zemsty, za co? -dopytuje Dana.
- Raczej za kogo. Za Delly, Craya i ciebie. Zabrał mi wszystkich których kochałem.
***
Budzę się z krzykiem. Nie obchodzi mnie że zapewne zwróciłam na siebie uwagę kilku trybutów. Ten sen.. jak? Nasuwa mi się tyle pytań, ale nie ma kto na nie odpowiedzieć.. Czyli jednak nie umarłam? Szypie się kilkukrotnie w ramię. Żyje. I to jest chyba cudem.
- Po trzech dniach, powrót do żywych. Szczerze zaczęłam wyczekiwać na strzał. -mówi osoba obok mnie.
Chwyciłam za nóż, na co ona odpowiada jedynie śmiechem.
- No tak zabij osobę która uratowała ci tyłek.
- Kim jesteś? -pytam zirytowana sytuacją.
- Rose Vellin, dystrykt czwarty. Pierwszego dnia igrzysk znalazłam cie pod jakimś drzewem.
- Dlaczego mnie nie dobiłaś? Przecież wam, zawodowcom chodzi tylko o to. Zabić i wygrać.
- Odłączyłam się od nich podczas pierwszego treningu.
- A więc.. trzy dni? Co się wtedy działo? -zaczęłam swój słowotok.. - Czy chłopak z mojego dystryktu.. czy on.. żyje?
- Przez te dni zmieniałam ci opatrunki. Nieźle uszkodziłaś głowę i przy okazji upadłaś na trujące drzewo. Zmieniłyśmy położenie przynajmniej dwa razy. Zapewne chodzi Ci o Abernathy'ego? Żyje.
- Rose.. ymm mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego akurat sojusz ze mną?
- Twój kochaś chce za wszelką cene żebym cie chroniła, a że nie spieszy mi się do domu to może przynajmniej uda mi się dotrzymać obietnicy.
Jedynie przytakuje. Nie wierze. Haymitch. Ten sam który pare dni temu powiedział że to wszystko nie ma sensu, że to wszystko.. teraz chce mnie chronić? Zaczynam wątpić w słowa sojuszniczki. Przecież to niemożliwe.
- Jeśli jesteś głodna, w twoim plecaku jest jeszcze troche wiewiórki, a w butelce powinno być jeszcze troche wody -mówi Rose, jakby czytając mi w myślach, a może mój brzuch aż tak głośno domaga się posiłku?
- Dzięki. A tak po za tym, czym dysponujemy?
- Kilka noży, łuk, miecz, a w plecaku kilka kawałków suszonej wołowiny, paczka suszonych owoców, dmuchawka ze strzałkami, dwie butelki wody.
- Całkiem sporo.. -odpowiadam zaskoczona. - Mamy dmuchawkę?
- Tak, ale ja z niej nie umiem korzystać, więc jak chcesz - jest twoja.
***
Na zmianę zmieniałyśmy się czuwając w nocy. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, moja sojuszniczka pełna energii zaczęła mnie budzić.
- To co dzisiaj robimy? -pyta pełna entuzjazmu Rose.
- Może tak przetrwamy? -próbuje zażartować, ale mój sojusznik nadal czeka na zadowalającą go odpowiedź - Zapolujmy.
- Okeej -mówi zabierając łuk i kołczan.
Biorę dmuchawkę, kilka strzałek i nóż.
Po drodze, dowiaduje się że podczas rzezi zginęło osiemnaście osób. Aż tyle bezbronnych i niczego winnych ludzi. Wśród nich był Mike. Poczułam ukłucie, pomimo tego wszystkiego co działo się ze mną Mikem był moim przyjacielem. Ten rok rozłąki przed igrzyskami.. straciłam tylko czas. Okazało się że nie zauważyłam Rogu Obfitości, chociaż nie był aż tak ukryty. Faktycznie, w środku okręgu z trybutów były porozrzucane rozmaite rzeczy, ale nieco dalej była złota konstrukcja, chowająca o niebo lepsze przedmioty. Zawodowcy i chłopcy z dziewiątki pobiegli ukryć się w kierunku wielkiej góry, szukając swoich ofiar.
Szczerze, nie spodziewałam się, że Rose jest aż tak rozgadana.
- Na prawdę mi przykro z powodu Mike'a, ale nie da się uratować wszystkich May.
- Skąd ty w ogóle wiedziałaś o nim?
- Wiesz pogawędki z Haymitchem i takie tam..
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, więc dołączyłam się do niej.
Po chwili spoważniała.
- To ja idę zapolować, a ty poszukaj jakiś owoców czy czegoś. Tylko uważaj.. na wszystko.
Kiwam głową na oznakę że się zgadzam. Po chwili Rose znika z pola mojego widzenia, a ja zanurzam się w głąb lasu. Znajduje się w przecudownym miejscu. Wszystko wydaje się jak nie z tego świata.. To nie jest miejsce gdzie zabija się ludzi. Widze piękne kwiaty, krzaki na których rosną dorodne owoce. Rozpoznaje wśród nich łykołaka - przypomina jagody, lecz jest od nich troszkę większy i zbyt okrągły. Nagle mnie oświeca. Czemu nie użyć go jako broni? Wystarczy zanurzyć strzałkę w trującym soku z owocu i tyle. Biorę więc jeden z owoców innej trującej rośliny - nostrzyka, wbijam w niego ostre narzędzie i czekam aż sok wypłynie. Biegnę aby podzielić się tym z Rose.
- Rose! -zaczynam krzyczeć - Gdzie ty do cholery jesteś?!
Odpowiada mi jedynie krzyk.
- Rose?
- May nie biegnij tu! To pułapka, uciekaj! -krzyczy przepełniona bólem sojuszniczka.
Jak najszybciej dobiegam do źródła krzyku. Widzę jak Rose jest przykryta siatką, a obok drzewa stoi trybutka z ósemki.
- Któż to się zjawił? -pyta rozbawiona sytuacją.
Wkurzyła mnie. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie, wyjęłam dmuchawkę z kieszeni i strzałka z trucizną poleciała w jej stronę. Chwilę później ruda osuwała się na ziemię. Szybko podbiegam, żeby uwolnić sojuszniczkę.
- Jak ty to zrobi.. -zaczyna
- Gdzie my do cholery jesteśmy Rose? -pytam zdenerwowana.
- Tam gdzie się to wszystko zaczęło.
Rozglądam się. Jedyne co widzę to las, jednak ona delikatnie obraca mnie w lewo. Teraz dopiero rozumiem o co jej chodziło. Przed nami stoi czterdzieści osiem tarcz, wokół nich jedynie ślady krwi. Na dalszym planie znajduje się góra, która wygląda nieco inaczej..
- Czy ona..?
- No to nieźle, hahahah.
Góra zaczęła zamieniać się w wulkan i na obie strony zaczęła wypluwać lawę.
Jeden, dwa, trzy wystrzały. Chwile później kilka.
- Czyli zawodowców mamy z głowy -mówi wesoło Rose.
- Lepiej stąd chodźmy, zanim same się usmażymy -pospieszam ją.
Po półgodzinnym spacerze trafiamy na nasz obóz. Siadamy na ziemi, opierając się o kore drzewa.
- Jak myślisz ile nas zostało? -pytam
- Jesteśmy coraz bliżej wielkiego finału -odpowiada podekscytowana.
Po jej słowach, niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i pojawiają się twarze zmarłych trybutów. Oczywiście wszyscy z jedynki, dwójki i dwóch z dziewiątki, oprócz nich ruda z ósemki i Alice.
Tej nocy obydwie układamy się do snu. Kapitol już dość dużo morderstw widział dzisiaj, powinni odpuścić nam tą noc.
Przed zaśnięciem dręczy mnie jedynie myśl.. gdzie do cholery jest Abernathy? I dlaczego zabiłam rudą z zimną krwią? Po chwili ogarnia mnie ciemność.
_____________________________________
Obiecałam że będzie jeszcze w tym tygodniu! Myślę, że ten rozdział nie jest najgorszy zarówno jeśli chodzi o długość i jakość tekstu. Jeśli chodzi o następny, na pewno będzie niedługo, mam nadzieje że wena mnie nie opuści :D Pamiętajcie czytam = komentuje. Bardzo ważna jest dla mnie wasza opinia, serio.
I zaczęłam pisać o trybutce z ósemki, może zajrzycie ^^
http://igrzyskadziewczynyzosemki.blogspot.com/
Życzcie weny,
Clove xx

8 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :3 Akcja rozgrywa się grnialnie, zauważyłam tylko kilka powtórzeń ;)
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej bardzo mi się rozdział pododba, czekam na wiecej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. i przepraszam za spam -_- ale zapraszam do mnie http://69-igrzyska-glodowe.blogspot.com/
      Ps2. możesz usunąć weryfikacje obrazkową

      Usuń
  3. Świetne! Szkoda, że zabiłaś tak szybko moich ukochanych zawodowców! Dziewczyna z Jedynki i kilku chłopaków przecież walczyło z Abernathym i May go uratowała! :_:
    Weny,
    Pozdrawiam,
    Ja,
    Weny,
    Pozdrawiam,
    Ja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szczerze to zupełnie mi to wypadło z głowy jak to pisałam .____. ale dzięki twojej interwencji(?) coś wymyślę i was jeszcze zaskocze xd

      Usuń
  4. Nie było mnie dwa tygodnie, ale teraz już jestem. Wchodzę na Twojego bloga, patrzę, a tu dwa nowe rozdziały! I nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam. Przeczytałam je szybko, uważnie i z zapartym tchem. Ale się akcja rozkręca...
    Teraz uwagi. Świetny był ten pomysł z sojuszem, taki odmienny i oryginalny :)
    I właśnie jak zauważono w poprzednim komentarzu niepotrzebnie od razu zabiłaś zawodowców, bo oni się potem z Haymitchem bili, ale okej, wierzę, że sobie poradzisz :D
    I to by było na tyle. Świetny rozdział, czekam na następny post ;)
    Życzę weny i pozdrawiam
    Madeleine Youngblood :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow *-* Jestem po wielkim, wielkim wrażeniem :D
    Świetnie piszesz <3 Masz naprawdę wielki talent :)
    Na pewno jeszcze tu zajrzę, bo jestem ciekawa dalszych losów Maysilee :D
    Zapraszam do mnie, będzie mi bardzo miło, jeśli wejdziesz :D
    http://clove-caton.blogspot.com/
    Pozdrawiam
    Clove.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobry rozdział *.*
    Cieszę się, że Rose nie zginęła :>
    Wiem, iż jakoś wybrniesz z tej śmierci zawodowców, ponieważ masz talent ;*
    Weny i pozdrawiam
    Lavinia ^^

    OdpowiedzUsuń