poniedziałek, 11 sierpnia 2014

XI

*Haymitch*
Czekam od 20 min na moją dziewczynę, Katie.
W końcu widzę ją, zapłakaną.
- Haymitch! -mówi rzucając się mi na szyję.
- Co się sta...
- Carl. Mój malutki brat... on... -zanosi się płaczem. - Niby to tylko grypa, zanieśliśmy go już do aptekarzy, ale wiesz jak to bywa...
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz -powtarzam, głaszcząc ją po plecach.
Siedzimy tak chwilę w ciszy.
- Dlaczego chciałaś się spotkać? 
- Słuchaj Haymitch... jesteś na prawdę dobrym przyjacielem, ale chyba nikim więcej -patrzy na mnie troskliwie - Nie miej mi tego za złe. Myśle że tak będzie lepiej, a jutro dożynki... 
- Czyli to koniec, tak? Dwa lata i tak po prostu? -pytam niedowierzając.
- Przykro mi.
Całuje mnie w policzek i odchodzi zostawiając mnie samego. Cholernie ją kocham. Kochałem, wszystko jedno. Teraz i tak to poszło na marne. 
Ale żeby mnie rzucić? Tak po prostu? 
***
*May*
- Haymitch?
Potrząsam nim, ale pomimo tego on nie otwiera oczu.
- Haymitch, no dalej! -zaczynam panikować.
W tej samej chwili słyszę wystrzał armatni.
Teraz tylko pytanie, czy oznacza to śmierć Abernathiego czy też któregoś z zawodowców?
- May? Co ty tu robisz?
- O mój boże! -przytulam go jak najmocniej - Myślałam że ty... nie ważne.
- Nie wiedziałem że się aż tak o mnie troszczysz -mówi z tym swoim uśmieszkiem.
Brakowało mi tego. A raczej jego.
- Myślę że w dwójkę pożyjemy dłużej.
- Sojusz? -pyta wyciągając rękę.
- Sojusz. -ściskam mu dłoń.
- Oddalmy się jak najbardziej od tej góro-wulkanu czy coś tam -pokazuje palcem na głąb lasu
Jedynie kiwam głową.
Cały dzień poświęcamy na wędrówce w ciszy. Nie mam odwagi się odezwać.
- Myślę że to już tyle na dzisiaj. Zaczyna się ściemniać, zatrzymajmy się tu, okej? -pytam
- Masz śpiwór czy coś?
- Tak gdzieś w plecaku...
- To rozłóżmy się pod tym drzewem -wskazuje wokół
Rozpakowuje swój pakunek, kiedy mój sojusznik jedynie się na mnie gapi.
- Może pomożesz? -pytam podirytowana
- Nie, dzięki posiedze -odpowiada znudzony.
Rozkładam śpiwór i wchodzę do niego. Noce na arenie są bardzo zimne.
- No dalej May, może zrobisz dla mnie trochę miejsca? -mówi uśmiechając się.
Patrzę na niego zdezorientowana, ale pomimo tego przesuwam się trochę.
- Ostrzegam będzie niezręcznie -mówię śmiejąc się.
Chwilę później leżę wtulona, a raczej wczepiona w niego. Jest mało miejsca dla jednej osoby, a co dopiero dla dwóch.
- Czy to co mówiłeś z tym całym podobaniem, zakochaniem to.. było szczere? -pytam zakłopotana.
Automatycznie żałuje że nie ugryzłam się w język. Jedno z niewielu pytań gdzie boje się usłyszeć odpowiedzi.
- Szczere, aktualne i niezmienne -mówi całując mnie w czoło.
- Pomimo tego że jesteśmy na arenie i mogłabym cię zabić kiedy zaśniesz?
- Nie zrobiłabyś tego -mówi z uśmiechem
- Niby czemu? Rano zabiłam trzech zawodowców.
- Dlatego, że czy to nieoczywiste? Dałabyś im mnie zabić, albo sama byś mnie dobiła na tamtej łące. No wiesz zemsta czy coś. I najważniejsze. Też coś do mnie czujesz, więc mnie nie zabijesz -mruga uśmiechając się.
- Jak sobie chcesz...
A więc tak oto Haymitch Abernathy nadal coś do mnie czuje, a nawet jak nie czuje to podobam mu się. Niestety to nie zmienia naszej sytuacji, wciąż jesteśmy na arenie.
- Kim jest Katie? -pytam budząc go.
- Skąd to pytanie?
- Kiedy cie znalazłam co jakiś czas powtarzałeś to imie...
- Taka jedna, nie warto wspominać, porozmawiamy o tym jutro, okej?
Niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i wyświetlają się twarze trzech zawodowców i dziewczyny z trójki.
- Dobranoc Haymitch -całuje go w policzek.
Na co on odwdzięcza się całując mnie w czoło.
- Dobranoc May.
Wtulam się w niego i natychmiast zasypiam.
_____________________________________________
Krótki, nie? Cukierkowo troszkę, ale nic nie poradzę, uwielbiam Haysilee xd
Co myślicie o tym fragmencie z perspektywy Haymitcha? I tej ich pogadance w śpiworze?
Z ciekawością czytam wasze komentarze, więc... komentujcie :D
Życzcie weny,
Clove xx


sobota, 2 sierpnia 2014

X

- Wstawaj May! -słyszę głos Haymitcha.
Otwieram oczy i rozglądam się wokół siebie. Nie jestem już na arenie, leże bezpieczna w łóżku. Kto wie, może nawet jestem w dwunastce? Słyszę zbliżające się kroki i po chwili w drzwiach znajdujących się naprzeciw staje Abernathy.
- Gdzie jesteśmy? -pytam zdezorientowana.
- W domu May, udało się.
- To dokąd poszyły Ment, Nettl... 
- Pewnie opłakują Cię w domu.
- Że co? Haymitch co się do cholery dzieje?
- Udało mi się May, przetrwałem to. Przepraszam.
***
Budzę się pośrodku lasu z łzami na policzkach. To nie miejsce na to Maysilee -powtarzam sobie w myślach. Potrzebuje sponsorów, jak nie teraz to później na pewno. Tylko co mogą znaczyć te sny? Nieuniknioną śmierć?
Podnoszę głowę i jedyne co widze to trybutka z jedynki... ale jak? Przecież ona i zawodowcy... Co jeśli to też był sen? Albo halucynacje?
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Dwunastka, co powiesz na no nie wiem... śmierć? -zaczyna się śmiać razem z grupką zawodowców stojących za nią.
Przyglądam się im dokładnie. Zostało ich niewiele po wybuchu wulkanu, ale pomimo tego nadal są pewni wygranej.
- No to teraz się zabawimy -mówi podchodząc do mnie brat jedynki.
Widzę jak z każdym krokiem jego twarz przybiera jeszcze większy uśmiech. Przymykam oczy, żeby odseparować się od nich i w tej samej chwili słyszę krzyk.
- Ethan! Nie błagam! -słyszę zrozpaczony głos Rubby - Musisz żyć rozumiesz?! Ja nie... Dlaczego mi to robisz?
Otwieram oczy żeby zobaczyć co się dzieje. Widzę jedynkę płaczącą nad ciałem jej brata, który chciał mnie zabić. W pewnym sensie czuje ulgę, ale to nie zmienia faktu że wciąż jestem w lesie z zawodowcami.
- To ty... TO TWOJA WINA! -wrzeszczy patrząc na mnie Rubby.
- Uspokój się, to nie jej wina, ale trzeba będzie ją zabić -mówi przytrzymując jej ramię Clarisse. - Teraz musimy się stąd zmyć, nie wiemy co go zabiło. Tylko jeszcze może ty, nowy zabij ją -pokazuje palcem na chłopaka z dziewiątki. - Dogonisz nas, jedynie upewnij się że jest martwa.
On jedynie z zadowoleniem kiwa głową sięgając po jeden z mieczy. Podchodzi do mnie w spowolnionym tempie, chcąc wzbudzić grozę? Niestety na mnie to nie działa. Inni się oddalili, więc podnoszę się z miejsca, sięgam po nóż i jednym ruchem zatapiam ostrze w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam... -szepczę mu do ucha.
Wiem jakie są zasady "Zabij lub zostań zabity", ale pomimo wszystko czuje się przez to winna. Wreszcie słyszę wystrzał armatni, oddalam się w przeciwną stronę od zawodowców.
Nie mogę pozbyć się jedynej myśli "Gdzie do cholery jest Rose?"
***
- May! May gdzie jesteś? -słyszę krzyk mojej sojuszniczki.
- Już idę Rose!
Biegnę unikając zderzenia z drzewami.
- To czekam Maysi!
W końcu dobiegam do miejsca, które powinno nazywać się rajem. Wspaniałe kwiaty, owoce. Pewnie nawet robaki tu są piękne.
- Rose! -mówię rzucając się jej na szyje.
- Oh, May! Gdzie ty byłaś? Szukałam cie dosłownie wszędzie.
- To ja raczej powinnam się ciebie o to zapytać. Wiesz zawodowcy jakimś cudem nadal żyją...
- No tak, tylko część ich zginęła -mówi niewzruszona - Zniknęłaś gdzieś wczoraj po wybuchu wulkanu, myślałam że też zginęłaś. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że przeżyłaś!
- Chodźmy poszukać jakiegoś schronienia -mówię patrząc na ściemniające się niebo.
Rose jedynie kiwa głową.
Całą drogę idziemy w ciszy, zostało nas niewiele ponad dziesięcioro. Obie wiemy, że niebawem musimy zerwać nasz sojusz.
- Myślę że to będzie dobre miejsce -rozglądam się - Co o tym sądzisz Ro...
Odwracam się i widzę moją sojuszniczkę, a raczej przyjaciółkę przeszytą strzałą w brzuch. Szybko podbiegam i chwytam ją w ostatniej chwili. Rozglądam się, ale nikogo nie ma w pobliżu.
Powracam wzrokiem do rany Rose i podwijam jej czerwoną od krwi koszulkę. Strzała przeszyła ją na wylot, wolę jej nie wyciągać, żeby móc się z nią pożegnać. Dla niej nie ma już ratunku.
- Oh, May nie przejmuj się dam radę -mówi z uśmiechem.
- Jasne, dasz na pewno -mówię zapłakana.
- Bądź dobra dla niego. On cie na prawdę kocha.
- Rose proszę nie odchodź -mówię zanosząc się płaczem.
- Nie płacz May -mówi przymykając oczy - Nie uratujesz wszystkich...
Po tych słowach jej powieki same opadają, czuje jak bierze swój ostatni oddech i zapada w wieczny sen.
- Nie odchodź Rose, nie odchodź, proszę -powtarzam nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Zakrywam jej ranę bluzką, ocieram łzy i odchodzę dalej, żeby poduszkowiec mógł zabrać jej ciało.
"Tu leży Rose Vellin, przyjaciółka, sojuszniczka, ta która powinna wygrać te igrzyska" -powtarzam w myślach patrząc jak jej ciało zostaje wciągnięte do poduszkowca.
***
*kilka dni później*
Chodzę wciąż w kółko po lesie nie mogąc odnaleźć swojego miejsca. Rose była moją przyjaciółką bez względu na to gdzie byłyśmy. Brakuje mi jej. Teraz pewnie by powtórzyła, że nie uratuje wszystkich i żebyśmy szły dalej.
Od paru dni nie spotkałam ani jednego trybuta, więc szelest dochodzący zza krzaków tak wysokich jak ja wywołuje u mnie przerażenie. Zaglądam za nie, odsłaniając kilka gałązek.
Widzę walkę, dość niesprawiedliwą. Kilku zawodowców przeciwko jednemu trybutowi.
Wszędzie znajduje się krew, tamten sobie w miare radzi, ale to nie zmienia faktu, że jest sam.
Może by mu pomóc? Tylko jak żeby nie być zauważoną... Dmuchawka! Szybko biegnę szukając jakiś trujących owoców. Po chwili wpadam na łykołaki, biorę ich garść i wracam na miejsce.
Zanurzam ostrze strzałki w trującej substancji i celuję w zawodowców. Chwila skupienia i trafiam w szyję jednego z nich. Podobnie dzieje się z jego trzema kolegami, których trafiłam w nogę, bądź ramię.
Kiedy wszyscy leżeli martwi na ziemi, zwróciłam uwagę na zakrwawionego trybuta. Podeszłam bliżej i kucnęłam żeby mu jakoś pomóc. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
- Haymitch?
______________________________________
Powracam do żywych! Dziękuje tym którzy czekali na nowy rozdział, bo wiem że dość długo nie dodawałam. Brak weny, wakacje to wszystko się zlało.
Wiem że ten rozdział nie należy do najdłuższych, idealnych, ale pisałam i pisałam xd
Mam nadzieje, że nowy będzie niebawem, a że powoli zbliżamy się do końca, pomyślałam żeby rozpocząć blog o 74th lub 75th igrzyskach z perspektywy któregoś z zawodowców(?), bo nie wiem jak to będzie z blogiem o ósemce. Napiszcie co sądzicie na ten temat.
Więc... cieszcie się ostatnim miesiącem wakacji i komentujcie!
Życzcie weny,
Clove xx