- Idź zapolować, ja spróbuje pozbierać jakieś rośliny -pokazuje Haymitchowi ręką na prawo.
Bez zmienny, trzeci dzień, żadnych trybutów, krwawych walk czy czegokolwiek co powinno sie dziać na arenie. Codziennie ten sam schemat: mój sojusznik poluje, przygotowujemy posiłek, idziemy bez celu na przód. Abernathy mówi że ta arena musi mieć swój koniec i on bezzwłocznie chce tam dojść.
Po długich oczekiwaniach widze go całego zdyszanego.
- May zbieraj rzeczy i uciekamy -mówi podając mi plecak.
- Ale co sie sta...
- Spakuj je i biegniemy -mówi stanowczo.
Według jego polecenia, zbieram broń, resztki jedzenia z wczoraj i nasz śpiwór. Haymitch bierze ode mnie broń, zostawiając mi mały nóż kieszonkowy i moje trujące strzałki.
Z ledwością za nim nadążam, prawie zderzam sie z jednym z drzew. Obracam głowę, co było złym pomysłem bo chwile później byłam już na ziemi.
- No pięknie, pięknie. Zakochani na zabój z dwunastki -wypluwa swoje słowa niczym jad dziewczyna z dwójki. - Co by tu z tobą zrobić... -namyśla się robiąc małe kółka nożem na moim policzku.
- Zostaw ją, Kate.
Co, jaka Kate. Nie myśl nawet o tym May, to przecież jest niemożliwe, wręcz niedorzeczne.
- Że co prosze? -patrzy sie na niego spod byka - Jesteśmy tu żeby sie zabijać, dla twojej wiadomości Hay.
- To samo usłyszał ode mnie twój sojusznik, jak tam mu było...
- Nie zrobiłeś tego, nie zrobiłbyś -zaczyna być mniej pewna siebie i wstaje ze mnie.
W tym momencie słyszymy wystrzał armatni. Dwójka patrzy na nas zdezorientowana i biegnie w drugą stronę.
- Lepiej już chodźmy -podaje mi ręke.
Potakuje wtulając się w jego ramię.
***
Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, przy okazji łapiąc dwie wiewiórki na kolacje. Rozłożyliśmy się pod drzewem z widokiem na piękne niebo, znowu. To miejsce nie jest warte takiego rozlewu krwi. Kto normalny po igrzyskach przyjeżdża tu na wakacje?
Siedzimy naprzeciw siebie, obgryzając resztki mięsa z naszej kolacji.
- Kim jest Kate? -pytam nagle.
Widzę po jego minie że jest całkowicie zdezorientowany moim pytaniem. Patrzy mi prosto w oczy które są wypełnione bólem.
- Była moją dziewczyną -ciężko wzdycha - Cholernie ją kochałem. Byliśmy razem dwa lata, May rozumiesz? Powiedziała mi prosto w twarz, że nic nie czuje. Po dożynkach wyjechała z rodziną do dwójki i nie widziałem jej aż do dzisiaj.
- Czyli to była... ona?
- Tak -słyszę jak przełyka ślinę - Cała ona.
Podchodzę do niego i siadam mu na kolanach. Przytulam go jak najmocniej.
Gdyby dwa tygodnie temu ktoś powiedział mi że będę się zakochiwać w Haymitchu, wyśmiałabym go.
On oczywiście odwzajemnia mój uścisk. Siedzimy tak chwilę, w sumie nie wiem czy przez chłód panujący na arenie, czy może faktycznie jest między nami jakaś więź?
- Czas spać Maysi -mówi rozkładając śpiwór.
Oczywiście znowu wtuliłam się w niego, powoli zasypiając. Mówię mu jeszcze krótkie dobranoc, ale on już prawdopodobnie zasnął. Ujawnienie cząstki siebie, swojej przeszłości na pewno nie przyszło mu łatwo.
______________________
Po wielkiej przerwie Clove powraca z jakże krótkim rozdziałem ;-;
Nie zawieszam/zawiesiłam bloga, nie miałam ostatnio czasu na nic, a jak czas sie znalazł - nie miałam weny.
Więc... co sądzicie o tym rozdziale? Może coś zmienić? Czy coś?
Komentujcie, nawet z anonima, dzięki nim wiem że te moje wypociny ktoś czyta xd
btw. trzymajcie za mnie kciuki 5-6.11, pisze olimpiade z polskiego i matmy, bądźcie dumni cx
Życzcie weny,
Clove xx
piątek, 24 października 2014
poniedziałek, 8 września 2014
Nominacja do Liebster Award od Madeleine Youngblood
Wracam ale niestety nie z nowym rozdziałem. Dziękuje Mad za docenienie mojego bloga i nominacje c:
1. Jakie jest Twoje hobby?
Czytanie, które pochłania mnie bez reszty, ale także pływanie. Uwielbiam wszystko co jest związane z wodą.
2. Jakiej muzyki słuchasz?
Trudno określić tutaj jeden gatunek. Słucham wszystkiego co mi się spodoba.
3. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Myślałam że po takich kultowych książkach jak 'Igrzyska śmierci' i 'Harry Potter' nie pokocham żadnej książki, a tu proszę 'Hopeless' podbiła moje serce od pierwszej strony.
4. Jakie blogi najczęściej czytasz?
O ile czytam blogi, ostatnio nie mam na nic czasu, wybieram tematykę igrzysk i głównie igrzysk.
5. Piosenka, która poprawia Ci humor?
Ostatnio piosenka mojej kochanej Demi - 'Warrior'.
6. Imię postaci z Twojego opowiadania, którą najbardziej lubisz?
Moja kochana Maysi hahah xd
7. Wolisz czytanie lub pisanie, czy np.jazdę rozwerem, albo bieganie?
Jestem molem książkowym i ubóstwiam siedzenie z kubkiem gorącej herbaty z książką w ręku.
8. Jaki jest Twój ulubiony aktor?
*aktorkę. Jennifer Lawrence, jest jedną lepszych i najbardziej utalentowanych aktorek.
9. Ulubiony zwierzak?
Pies, najwierniejszy ze zwierząt.
10. Imię osoby, której najbardziej ufasz?
Klaudia
11. Do jakiej postaci filmowej/książkowej jesteś najbardziej podobny/a?
Chyba nie mi to oceniać cx
Jako że mam tendencje do czytania "umarłych" blogów, podam tylko ich linki, bez nominacji.
divergent-rose.blogspot.com
liszkablog.blogspot.com
clove-cato.blogspot.com
para-z-drugiego-dystryktu.blogspot.com
55-glodowe-igrzyska.blogspot.com
myhungergamesx.blogspot.com
A jeśli chodzi o nowy rozdział u May; spróbuje dodać coś w weekend. Mam na prawdę dużo nauki plus konkurs humanistyczny (możecie być dumni hahah)
Trzymajcie kciuki żebym dała z tym wszystkim radę.
Jeszcze raz dziękuje Mad, jak i wam że to czytacie i doceniacie moje bazgroły.
Clove x
1. Jakie jest Twoje hobby?
Czytanie, które pochłania mnie bez reszty, ale także pływanie. Uwielbiam wszystko co jest związane z wodą.
2. Jakiej muzyki słuchasz?
Trudno określić tutaj jeden gatunek. Słucham wszystkiego co mi się spodoba.
3. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Myślałam że po takich kultowych książkach jak 'Igrzyska śmierci' i 'Harry Potter' nie pokocham żadnej książki, a tu proszę 'Hopeless' podbiła moje serce od pierwszej strony.
4. Jakie blogi najczęściej czytasz?
O ile czytam blogi, ostatnio nie mam na nic czasu, wybieram tematykę igrzysk i głównie igrzysk.
5. Piosenka, która poprawia Ci humor?
Ostatnio piosenka mojej kochanej Demi - 'Warrior'.
6. Imię postaci z Twojego opowiadania, którą najbardziej lubisz?
Moja kochana Maysi hahah xd
7. Wolisz czytanie lub pisanie, czy np.jazdę rozwerem, albo bieganie?
Jestem molem książkowym i ubóstwiam siedzenie z kubkiem gorącej herbaty z książką w ręku.
8. Jaki jest Twój ulubiony aktor?
*aktorkę. Jennifer Lawrence, jest jedną lepszych i najbardziej utalentowanych aktorek.
9. Ulubiony zwierzak?
Pies, najwierniejszy ze zwierząt.
10. Imię osoby, której najbardziej ufasz?
Klaudia
11. Do jakiej postaci filmowej/książkowej jesteś najbardziej podobny/a?
Chyba nie mi to oceniać cx
Jako że mam tendencje do czytania "umarłych" blogów, podam tylko ich linki, bez nominacji.
divergent-rose.blogspot.com
liszkablog.blogspot.com
clove-cato.blogspot.com
para-z-drugiego-dystryktu.blogspot.com
55-glodowe-igrzyska.blogspot.com
myhungergamesx.blogspot.com
A jeśli chodzi o nowy rozdział u May; spróbuje dodać coś w weekend. Mam na prawdę dużo nauki plus konkurs humanistyczny (możecie być dumni hahah)
Trzymajcie kciuki żebym dała z tym wszystkim radę.
Jeszcze raz dziękuje Mad, jak i wam że to czytacie i doceniacie moje bazgroły.
Clove x
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
XI
*Haymitch*
Czekam od 20 min na moją dziewczynę, Katie.
W końcu widzę ją, zapłakaną.
- Haymitch! -mówi rzucając się mi na szyję.
- Co się sta...
- Carl. Mój malutki brat... on... -zanosi się płaczem. - Niby to tylko grypa, zanieśliśmy go już do aptekarzy, ale wiesz jak to bywa...
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz -powtarzam, głaszcząc ją po plecach.
Siedzimy tak chwilę w ciszy.
- Dlaczego chciałaś się spotkać?
- Słuchaj Haymitch... jesteś na prawdę dobrym przyjacielem, ale chyba nikim więcej -patrzy na mnie troskliwie - Nie miej mi tego za złe. Myśle że tak będzie lepiej, a jutro dożynki...
- Czyli to koniec, tak? Dwa lata i tak po prostu? -pytam niedowierzając.
- Przykro mi.
Całuje mnie w policzek i odchodzi zostawiając mnie samego. Cholernie ją kocham. Kochałem, wszystko jedno. Teraz i tak to poszło na marne.
Ale żeby mnie rzucić? Tak po prostu?
***
*May*
- Haymitch?
Potrząsam nim, ale pomimo tego on nie otwiera oczu.
- Haymitch, no dalej! -zaczynam panikować.
W tej samej chwili słyszę wystrzał armatni.
Teraz tylko pytanie, czy oznacza to śmierć Abernathiego czy też któregoś z zawodowców?
- May? Co ty tu robisz?
- O mój boże! -przytulam go jak najmocniej - Myślałam że ty... nie ważne.
- Nie wiedziałem że się aż tak o mnie troszczysz -mówi z tym swoim uśmieszkiem.
Brakowało mi tego. A raczej jego.
- Myślę że w dwójkę pożyjemy dłużej.
- Sojusz? -pyta wyciągając rękę.
- Sojusz. -ściskam mu dłoń.
- Oddalmy się jak najbardziej od tej góro-wulkanu czy coś tam -pokazuje palcem na głąb lasu
Jedynie kiwam głową.
Cały dzień poświęcamy na wędrówce w ciszy. Nie mam odwagi się odezwać.
- Myślę że to już tyle na dzisiaj. Zaczyna się ściemniać, zatrzymajmy się tu, okej? -pytam
- Masz śpiwór czy coś?
- Tak gdzieś w plecaku...
- To rozłóżmy się pod tym drzewem -wskazuje wokół
Rozpakowuje swój pakunek, kiedy mój sojusznik jedynie się na mnie gapi.
- Może pomożesz? -pytam podirytowana
- Nie, dzięki posiedze -odpowiada znudzony.
Rozkładam śpiwór i wchodzę do niego. Noce na arenie są bardzo zimne.
- No dalej May, może zrobisz dla mnie trochę miejsca? -mówi uśmiechając się.
Patrzę na niego zdezorientowana, ale pomimo tego przesuwam się trochę.
- Ostrzegam będzie niezręcznie -mówię śmiejąc się.
Chwilę później leżę wtulona, a raczej wczepiona w niego. Jest mało miejsca dla jednej osoby, a co dopiero dla dwóch.
- Czy to co mówiłeś z tym całym podobaniem, zakochaniem to.. było szczere? -pytam zakłopotana.
Automatycznie żałuje że nie ugryzłam się w język. Jedno z niewielu pytań gdzie boje się usłyszeć odpowiedzi.
- Szczere, aktualne i niezmienne -mówi całując mnie w czoło.
- Pomimo tego że jesteśmy na arenie i mogłabym cię zabić kiedy zaśniesz?
- Nie zrobiłabyś tego -mówi z uśmiechem
- Niby czemu? Rano zabiłam trzech zawodowców.
- Dlatego, że czy to nieoczywiste? Dałabyś im mnie zabić, albo sama byś mnie dobiła na tamtej łące. No wiesz zemsta czy coś. I najważniejsze. Też coś do mnie czujesz, więc mnie nie zabijesz -mruga uśmiechając się.
- Jak sobie chcesz...
A więc tak oto Haymitch Abernathy nadal coś do mnie czuje, a nawet jak nie czuje to podobam mu się. Niestety to nie zmienia naszej sytuacji, wciąż jesteśmy na arenie.
- Kim jest Katie? -pytam budząc go.
- Skąd to pytanie?
- Kiedy cie znalazłam co jakiś czas powtarzałeś to imie...
- Taka jedna, nie warto wspominać, porozmawiamy o tym jutro, okej?
Niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i wyświetlają się twarze trzech zawodowców i dziewczyny z trójki.
- Dobranoc Haymitch -całuje go w policzek.
Na co on odwdzięcza się całując mnie w czoło.
- Dobranoc May.
Wtulam się w niego i natychmiast zasypiam.
_____________________________________________
Krótki, nie? Cukierkowo troszkę, ale nic nie poradzę, uwielbiam Haysilee xd
Co myślicie o tym fragmencie z perspektywy Haymitcha? I tej ich pogadance w śpiworze?
Z ciekawością czytam wasze komentarze, więc... komentujcie :D
Życzcie weny,
Clove xx
Czekam od 20 min na moją dziewczynę, Katie.
W końcu widzę ją, zapłakaną.
- Haymitch! -mówi rzucając się mi na szyję.
- Co się sta...
- Carl. Mój malutki brat... on... -zanosi się płaczem. - Niby to tylko grypa, zanieśliśmy go już do aptekarzy, ale wiesz jak to bywa...
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz -powtarzam, głaszcząc ją po plecach.
Siedzimy tak chwilę w ciszy.
- Dlaczego chciałaś się spotkać?
- Słuchaj Haymitch... jesteś na prawdę dobrym przyjacielem, ale chyba nikim więcej -patrzy na mnie troskliwie - Nie miej mi tego za złe. Myśle że tak będzie lepiej, a jutro dożynki...
- Czyli to koniec, tak? Dwa lata i tak po prostu? -pytam niedowierzając.
- Przykro mi.
Całuje mnie w policzek i odchodzi zostawiając mnie samego. Cholernie ją kocham. Kochałem, wszystko jedno. Teraz i tak to poszło na marne.
Ale żeby mnie rzucić? Tak po prostu?
***
*May*
- Haymitch?
Potrząsam nim, ale pomimo tego on nie otwiera oczu.
- Haymitch, no dalej! -zaczynam panikować.
W tej samej chwili słyszę wystrzał armatni.
Teraz tylko pytanie, czy oznacza to śmierć Abernathiego czy też któregoś z zawodowców?
- May? Co ty tu robisz?
- O mój boże! -przytulam go jak najmocniej - Myślałam że ty... nie ważne.
- Nie wiedziałem że się aż tak o mnie troszczysz -mówi z tym swoim uśmieszkiem.
Brakowało mi tego. A raczej jego.
- Myślę że w dwójkę pożyjemy dłużej.
- Sojusz? -pyta wyciągając rękę.
- Sojusz. -ściskam mu dłoń.
- Oddalmy się jak najbardziej od tej góro-wulkanu czy coś tam -pokazuje palcem na głąb lasu
Jedynie kiwam głową.
Cały dzień poświęcamy na wędrówce w ciszy. Nie mam odwagi się odezwać.
- Myślę że to już tyle na dzisiaj. Zaczyna się ściemniać, zatrzymajmy się tu, okej? -pytam
- Masz śpiwór czy coś?
- Tak gdzieś w plecaku...
- To rozłóżmy się pod tym drzewem -wskazuje wokół
Rozpakowuje swój pakunek, kiedy mój sojusznik jedynie się na mnie gapi.
- Może pomożesz? -pytam podirytowana
- Nie, dzięki posiedze -odpowiada znudzony.
Rozkładam śpiwór i wchodzę do niego. Noce na arenie są bardzo zimne.
- No dalej May, może zrobisz dla mnie trochę miejsca? -mówi uśmiechając się.
Patrzę na niego zdezorientowana, ale pomimo tego przesuwam się trochę.
- Ostrzegam będzie niezręcznie -mówię śmiejąc się.
Chwilę później leżę wtulona, a raczej wczepiona w niego. Jest mało miejsca dla jednej osoby, a co dopiero dla dwóch.
- Czy to co mówiłeś z tym całym podobaniem, zakochaniem to.. było szczere? -pytam zakłopotana.
Automatycznie żałuje że nie ugryzłam się w język. Jedno z niewielu pytań gdzie boje się usłyszeć odpowiedzi.
- Szczere, aktualne i niezmienne -mówi całując mnie w czoło.
- Pomimo tego że jesteśmy na arenie i mogłabym cię zabić kiedy zaśniesz?
- Nie zrobiłabyś tego -mówi z uśmiechem
- Niby czemu? Rano zabiłam trzech zawodowców.
- Dlatego, że czy to nieoczywiste? Dałabyś im mnie zabić, albo sama byś mnie dobiła na tamtej łące. No wiesz zemsta czy coś. I najważniejsze. Też coś do mnie czujesz, więc mnie nie zabijesz -mruga uśmiechając się.
- Jak sobie chcesz...
A więc tak oto Haymitch Abernathy nadal coś do mnie czuje, a nawet jak nie czuje to podobam mu się. Niestety to nie zmienia naszej sytuacji, wciąż jesteśmy na arenie.
- Kim jest Katie? -pytam budząc go.
- Skąd to pytanie?
- Kiedy cie znalazłam co jakiś czas powtarzałeś to imie...
- Taka jedna, nie warto wspominać, porozmawiamy o tym jutro, okej?
Niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i wyświetlają się twarze trzech zawodowców i dziewczyny z trójki.
- Dobranoc Haymitch -całuje go w policzek.
Na co on odwdzięcza się całując mnie w czoło.
- Dobranoc May.
Wtulam się w niego i natychmiast zasypiam.
_____________________________________________
Krótki, nie? Cukierkowo troszkę, ale nic nie poradzę, uwielbiam Haysilee xd
Co myślicie o tym fragmencie z perspektywy Haymitcha? I tej ich pogadance w śpiworze?
Z ciekawością czytam wasze komentarze, więc... komentujcie :D
Życzcie weny,
Clove xx
sobota, 2 sierpnia 2014
X
- Wstawaj May! -słyszę głos Haymitcha.
Otwieram oczy i rozglądam się wokół siebie. Nie jestem już na arenie, leże bezpieczna w łóżku. Kto wie, może nawet jestem w dwunastce? Słyszę zbliżające się kroki i po chwili w drzwiach znajdujących się naprzeciw staje Abernathy.
- Gdzie jesteśmy? -pytam zdezorientowana.
- W domu May, udało się.
- To dokąd poszyły Ment, Nettl...
- Pewnie opłakują Cię w domu.
- Że co? Haymitch co się do cholery dzieje?
- Udało mi się May, przetrwałem to. Przepraszam.
***
Budzę się pośrodku lasu z łzami na policzkach. To nie miejsce na to Maysilee -powtarzam sobie w myślach. Potrzebuje sponsorów, jak nie teraz to później na pewno. Tylko co mogą znaczyć te sny? Nieuniknioną śmierć?
Podnoszę głowę i jedyne co widze to trybutka z jedynki... ale jak? Przecież ona i zawodowcy... Co jeśli to też był sen? Albo halucynacje?
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Dwunastka, co powiesz na no nie wiem... śmierć? -zaczyna się śmiać razem z grupką zawodowców stojących za nią.
Przyglądam się im dokładnie. Zostało ich niewiele po wybuchu wulkanu, ale pomimo tego nadal są pewni wygranej.
- No to teraz się zabawimy -mówi podchodząc do mnie brat jedynki.
Widzę jak z każdym krokiem jego twarz przybiera jeszcze większy uśmiech. Przymykam oczy, żeby odseparować się od nich i w tej samej chwili słyszę krzyk.
- Ethan! Nie błagam! -słyszę zrozpaczony głos Rubby - Musisz żyć rozumiesz?! Ja nie... Dlaczego mi to robisz?
Otwieram oczy żeby zobaczyć co się dzieje. Widzę jedynkę płaczącą nad ciałem jej brata, który chciał mnie zabić. W pewnym sensie czuje ulgę, ale to nie zmienia faktu że wciąż jestem w lesie z zawodowcami.
- To ty... TO TWOJA WINA! -wrzeszczy patrząc na mnie Rubby.
- Uspokój się, to nie jej wina, ale trzeba będzie ją zabić -mówi przytrzymując jej ramię Clarisse. - Teraz musimy się stąd zmyć, nie wiemy co go zabiło. Tylko jeszcze może ty, nowy zabij ją -pokazuje palcem na chłopaka z dziewiątki. - Dogonisz nas, jedynie upewnij się że jest martwa.
On jedynie z zadowoleniem kiwa głową sięgając po jeden z mieczy. Podchodzi do mnie w spowolnionym tempie, chcąc wzbudzić grozę? Niestety na mnie to nie działa. Inni się oddalili, więc podnoszę się z miejsca, sięgam po nóż i jednym ruchem zatapiam ostrze w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam... -szepczę mu do ucha.
Wiem jakie są zasady "Zabij lub zostań zabity", ale pomimo wszystko czuje się przez to winna. Wreszcie słyszę wystrzał armatni, oddalam się w przeciwną stronę od zawodowców.
Nie mogę pozbyć się jedynej myśli "Gdzie do cholery jest Rose?"
***
- May! May gdzie jesteś? -słyszę krzyk mojej sojuszniczki.
- Już idę Rose!
Biegnę unikając zderzenia z drzewami.
- To czekam Maysi!
W końcu dobiegam do miejsca, które powinno nazywać się rajem. Wspaniałe kwiaty, owoce. Pewnie nawet robaki tu są piękne.
- Rose! -mówię rzucając się jej na szyje.
- Oh, May! Gdzie ty byłaś? Szukałam cie dosłownie wszędzie.
- To ja raczej powinnam się ciebie o to zapytać. Wiesz zawodowcy jakimś cudem nadal żyją...
- No tak, tylko część ich zginęła -mówi niewzruszona - Zniknęłaś gdzieś wczoraj po wybuchu wulkanu, myślałam że też zginęłaś. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że przeżyłaś!
- Chodźmy poszukać jakiegoś schronienia -mówię patrząc na ściemniające się niebo.
Rose jedynie kiwa głową.
Całą drogę idziemy w ciszy, zostało nas niewiele ponad dziesięcioro. Obie wiemy, że niebawem musimy zerwać nasz sojusz.
- Myślę że to będzie dobre miejsce -rozglądam się - Co o tym sądzisz Ro...
Odwracam się i widzę moją sojuszniczkę, a raczej przyjaciółkę przeszytą strzałą w brzuch. Szybko podbiegam i chwytam ją w ostatniej chwili. Rozglądam się, ale nikogo nie ma w pobliżu.
Powracam wzrokiem do rany Rose i podwijam jej czerwoną od krwi koszulkę. Strzała przeszyła ją na wylot, wolę jej nie wyciągać, żeby móc się z nią pożegnać. Dla niej nie ma już ratunku.
- Oh, May nie przejmuj się dam radę -mówi z uśmiechem.
- Jasne, dasz na pewno -mówię zapłakana.
- Bądź dobra dla niego. On cie na prawdę kocha.
- Rose proszę nie odchodź -mówię zanosząc się płaczem.
- Nie płacz May -mówi przymykając oczy - Nie uratujesz wszystkich...
Po tych słowach jej powieki same opadają, czuje jak bierze swój ostatni oddech i zapada w wieczny sen.
- Nie odchodź Rose, nie odchodź, proszę -powtarzam nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Zakrywam jej ranę bluzką, ocieram łzy i odchodzę dalej, żeby poduszkowiec mógł zabrać jej ciało.
"Tu leży Rose Vellin, przyjaciółka, sojuszniczka, ta która powinna wygrać te igrzyska" -powtarzam w myślach patrząc jak jej ciało zostaje wciągnięte do poduszkowca.
***
*kilka dni później*
Chodzę wciąż w kółko po lesie nie mogąc odnaleźć swojego miejsca. Rose była moją przyjaciółką bez względu na to gdzie byłyśmy. Brakuje mi jej. Teraz pewnie by powtórzyła, że nie uratuje wszystkich i żebyśmy szły dalej.
Od paru dni nie spotkałam ani jednego trybuta, więc szelest dochodzący zza krzaków tak wysokich jak ja wywołuje u mnie przerażenie. Zaglądam za nie, odsłaniając kilka gałązek.
Widzę walkę, dość niesprawiedliwą. Kilku zawodowców przeciwko jednemu trybutowi.
Wszędzie znajduje się krew, tamten sobie w miare radzi, ale to nie zmienia faktu, że jest sam.
Może by mu pomóc? Tylko jak żeby nie być zauważoną... Dmuchawka! Szybko biegnę szukając jakiś trujących owoców. Po chwili wpadam na łykołaki, biorę ich garść i wracam na miejsce.
Zanurzam ostrze strzałki w trującej substancji i celuję w zawodowców. Chwila skupienia i trafiam w szyję jednego z nich. Podobnie dzieje się z jego trzema kolegami, których trafiłam w nogę, bądź ramię.
Kiedy wszyscy leżeli martwi na ziemi, zwróciłam uwagę na zakrwawionego trybuta. Podeszłam bliżej i kucnęłam żeby mu jakoś pomóc. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
- Haymitch?
______________________________________
Powracam do żywych! Dziękuje tym którzy czekali na nowy rozdział, bo wiem że dość długo nie dodawałam. Brak weny, wakacje to wszystko się zlało.
Wiem że ten rozdział nie należy do najdłuższych, idealnych, ale pisałam i pisałam xd
Mam nadzieje, że nowy będzie niebawem, a że powoli zbliżamy się do końca, pomyślałam żeby rozpocząć blog o 74th lub 75th igrzyskach z perspektywy któregoś z zawodowców(?), bo nie wiem jak to będzie z blogiem o ósemce. Napiszcie co sądzicie na ten temat.
Więc... cieszcie się ostatnim miesiącem wakacji i komentujcie!
Życzcie weny,
Clove xx
Otwieram oczy i rozglądam się wokół siebie. Nie jestem już na arenie, leże bezpieczna w łóżku. Kto wie, może nawet jestem w dwunastce? Słyszę zbliżające się kroki i po chwili w drzwiach znajdujących się naprzeciw staje Abernathy.
- Gdzie jesteśmy? -pytam zdezorientowana.
- W domu May, udało się.
- To dokąd poszyły Ment, Nettl...
- Pewnie opłakują Cię w domu.
- Że co? Haymitch co się do cholery dzieje?
- Udało mi się May, przetrwałem to. Przepraszam.
***
Budzę się pośrodku lasu z łzami na policzkach. To nie miejsce na to Maysilee -powtarzam sobie w myślach. Potrzebuje sponsorów, jak nie teraz to później na pewno. Tylko co mogą znaczyć te sny? Nieuniknioną śmierć?
Podnoszę głowę i jedyne co widze to trybutka z jedynki... ale jak? Przecież ona i zawodowcy... Co jeśli to też był sen? Albo halucynacje?
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Dwunastka, co powiesz na no nie wiem... śmierć? -zaczyna się śmiać razem z grupką zawodowców stojących za nią.
Przyglądam się im dokładnie. Zostało ich niewiele po wybuchu wulkanu, ale pomimo tego nadal są pewni wygranej.
- No to teraz się zabawimy -mówi podchodząc do mnie brat jedynki.
Widzę jak z każdym krokiem jego twarz przybiera jeszcze większy uśmiech. Przymykam oczy, żeby odseparować się od nich i w tej samej chwili słyszę krzyk.
- Ethan! Nie błagam! -słyszę zrozpaczony głos Rubby - Musisz żyć rozumiesz?! Ja nie... Dlaczego mi to robisz?
Otwieram oczy żeby zobaczyć co się dzieje. Widzę jedynkę płaczącą nad ciałem jej brata, który chciał mnie zabić. W pewnym sensie czuje ulgę, ale to nie zmienia faktu że wciąż jestem w lesie z zawodowcami.
- To ty... TO TWOJA WINA! -wrzeszczy patrząc na mnie Rubby.
- Uspokój się, to nie jej wina, ale trzeba będzie ją zabić -mówi przytrzymując jej ramię Clarisse. - Teraz musimy się stąd zmyć, nie wiemy co go zabiło. Tylko jeszcze może ty, nowy zabij ją -pokazuje palcem na chłopaka z dziewiątki. - Dogonisz nas, jedynie upewnij się że jest martwa.
On jedynie z zadowoleniem kiwa głową sięgając po jeden z mieczy. Podchodzi do mnie w spowolnionym tempie, chcąc wzbudzić grozę? Niestety na mnie to nie działa. Inni się oddalili, więc podnoszę się z miejsca, sięgam po nóż i jednym ruchem zatapiam ostrze w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam... -szepczę mu do ucha.
Wiem jakie są zasady "Zabij lub zostań zabity", ale pomimo wszystko czuje się przez to winna. Wreszcie słyszę wystrzał armatni, oddalam się w przeciwną stronę od zawodowców.
Nie mogę pozbyć się jedynej myśli "Gdzie do cholery jest Rose?"
***
- May! May gdzie jesteś? -słyszę krzyk mojej sojuszniczki.
- Już idę Rose!
Biegnę unikając zderzenia z drzewami.
- To czekam Maysi!
W końcu dobiegam do miejsca, które powinno nazywać się rajem. Wspaniałe kwiaty, owoce. Pewnie nawet robaki tu są piękne.
- Rose! -mówię rzucając się jej na szyje.
- Oh, May! Gdzie ty byłaś? Szukałam cie dosłownie wszędzie.
- To ja raczej powinnam się ciebie o to zapytać. Wiesz zawodowcy jakimś cudem nadal żyją...
- No tak, tylko część ich zginęła -mówi niewzruszona - Zniknęłaś gdzieś wczoraj po wybuchu wulkanu, myślałam że też zginęłaś. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że przeżyłaś!
- Chodźmy poszukać jakiegoś schronienia -mówię patrząc na ściemniające się niebo.
Rose jedynie kiwa głową.
Całą drogę idziemy w ciszy, zostało nas niewiele ponad dziesięcioro. Obie wiemy, że niebawem musimy zerwać nasz sojusz.
- Myślę że to będzie dobre miejsce -rozglądam się - Co o tym sądzisz Ro...
Odwracam się i widzę moją sojuszniczkę, a raczej przyjaciółkę przeszytą strzałą w brzuch. Szybko podbiegam i chwytam ją w ostatniej chwili. Rozglądam się, ale nikogo nie ma w pobliżu.
Powracam wzrokiem do rany Rose i podwijam jej czerwoną od krwi koszulkę. Strzała przeszyła ją na wylot, wolę jej nie wyciągać, żeby móc się z nią pożegnać. Dla niej nie ma już ratunku.
- Oh, May nie przejmuj się dam radę -mówi z uśmiechem.
- Jasne, dasz na pewno -mówię zapłakana.
- Bądź dobra dla niego. On cie na prawdę kocha.
- Rose proszę nie odchodź -mówię zanosząc się płaczem.
- Nie płacz May -mówi przymykając oczy - Nie uratujesz wszystkich...
Po tych słowach jej powieki same opadają, czuje jak bierze swój ostatni oddech i zapada w wieczny sen.
- Nie odchodź Rose, nie odchodź, proszę -powtarzam nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Zakrywam jej ranę bluzką, ocieram łzy i odchodzę dalej, żeby poduszkowiec mógł zabrać jej ciało.
"Tu leży Rose Vellin, przyjaciółka, sojuszniczka, ta która powinna wygrać te igrzyska" -powtarzam w myślach patrząc jak jej ciało zostaje wciągnięte do poduszkowca.
***
*kilka dni później*
Chodzę wciąż w kółko po lesie nie mogąc odnaleźć swojego miejsca. Rose była moją przyjaciółką bez względu na to gdzie byłyśmy. Brakuje mi jej. Teraz pewnie by powtórzyła, że nie uratuje wszystkich i żebyśmy szły dalej.
Od paru dni nie spotkałam ani jednego trybuta, więc szelest dochodzący zza krzaków tak wysokich jak ja wywołuje u mnie przerażenie. Zaglądam za nie, odsłaniając kilka gałązek.
Widzę walkę, dość niesprawiedliwą. Kilku zawodowców przeciwko jednemu trybutowi.
Wszędzie znajduje się krew, tamten sobie w miare radzi, ale to nie zmienia faktu, że jest sam.
Może by mu pomóc? Tylko jak żeby nie być zauważoną... Dmuchawka! Szybko biegnę szukając jakiś trujących owoców. Po chwili wpadam na łykołaki, biorę ich garść i wracam na miejsce.
Zanurzam ostrze strzałki w trującej substancji i celuję w zawodowców. Chwila skupienia i trafiam w szyję jednego z nich. Podobnie dzieje się z jego trzema kolegami, których trafiłam w nogę, bądź ramię.
Kiedy wszyscy leżeli martwi na ziemi, zwróciłam uwagę na zakrwawionego trybuta. Podeszłam bliżej i kucnęłam żeby mu jakoś pomóc. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
- Haymitch?
______________________________________
Powracam do żywych! Dziękuje tym którzy czekali na nowy rozdział, bo wiem że dość długo nie dodawałam. Brak weny, wakacje to wszystko się zlało.
Wiem że ten rozdział nie należy do najdłuższych, idealnych, ale pisałam i pisałam xd
Mam nadzieje, że nowy będzie niebawem, a że powoli zbliżamy się do końca, pomyślałam żeby rozpocząć blog o 74th lub 75th igrzyskach z perspektywy któregoś z zawodowców(?), bo nie wiem jak to będzie z blogiem o ósemce. Napiszcie co sądzicie na ten temat.
Więc... cieszcie się ostatnim miesiącem wakacji i komentujcie!
Życzcie weny,
Clove xx
niedziela, 6 lipca 2014
IX
Po usłyszeniu gongu, jak najszybciej zeskakuje z tarczy. Właśnie rozpoczęła się rzeź. Dziewczyna z dwójki jako pierwsza dostała się do broni. Chwilę później chłopak z ósemki leżał martwy. May ty możesz być następna jeśli się stąd nie ruszysz, powtarzam sobie w myślach, ale jak na złość nie mogłam się ruszyć. Ból innego człowieka był dla mnie bardziej bolesny niż mój. Szybko schyliłam się do plecaka i zbiór noży, leżących na wyciągnięcie ręki. Zaczęłam biec, w strone lasu, chociaż miałam wrażenie że wykonuje jakieś polecenie Haymitcha, ale na tą chwile było to najbezpieczniejsze z miejsc. Zostawiając za sobą stosy ofiar i wystrzały armatnie, biegnę przed siebie.
Staram się przyspieszyć, lecz moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Coraz częściej obraz rozmazuje mi się przed oczami. Myślę że to dobra chwila na odpoczynek. Zanim zdąże się położyć na miękkiej trawie, trace równowagę, przewracam się i uderzam głową o korę drzewa. Czy to już koniec? Mam nadzieje że się nie myle.
***
Wyszłam na ćwiek, będę później. Kocham,
Ment xx
To pierwsze co zobaczyłam po zejściu do kuchni. Najwyraźniej igrzyska, arena, ja i Abernathy to był tylko wytwór mojej wyobraźni, zły sen.
Wychodzę na naszą łąke, gdzie już z daleka widzę Nett i Dana. Widzę po ich minach że coś jest jednak nie tak..
- May! Jak dobrze, że jesteś. Wiesz co ten idiota wymyślił? -zaczyna Nettle.
- Może sam jej powiem?
- Nie! Powiedział, że w ramach 'zemsty na Kapitolu' zamierza się zgłosić w następnym roku. Prosze powiedz mu że to zły pomysł, May..
- Zemsty, za co? -dopytuje Dana.
- Raczej za kogo. Za Delly, Craya i ciebie. Zabrał mi wszystkich których kochałem.
***
Budzę się z krzykiem. Nie obchodzi mnie że zapewne zwróciłam na siebie uwagę kilku trybutów. Ten sen.. jak? Nasuwa mi się tyle pytań, ale nie ma kto na nie odpowiedzieć.. Czyli jednak nie umarłam? Szypie się kilkukrotnie w ramię. Żyje. I to jest chyba cudem.
- Po trzech dniach, powrót do żywych. Szczerze zaczęłam wyczekiwać na strzał. -mówi osoba obok mnie.
Chwyciłam za nóż, na co ona odpowiada jedynie śmiechem.
- No tak zabij osobę która uratowała ci tyłek.
- Kim jesteś? -pytam zirytowana sytuacją.
- Rose Vellin, dystrykt czwarty. Pierwszego dnia igrzysk znalazłam cie pod jakimś drzewem.
- Dlaczego mnie nie dobiłaś? Przecież wam, zawodowcom chodzi tylko o to. Zabić i wygrać.
- Odłączyłam się od nich podczas pierwszego treningu.
- A więc.. trzy dni? Co się wtedy działo? -zaczęłam swój słowotok.. - Czy chłopak z mojego dystryktu.. czy on.. żyje?
- Przez te dni zmieniałam ci opatrunki. Nieźle uszkodziłaś głowę i przy okazji upadłaś na trujące drzewo. Zmieniłyśmy położenie przynajmniej dwa razy. Zapewne chodzi Ci o Abernathy'ego? Żyje.
- Rose.. ymm mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego akurat sojusz ze mną?
- Twój kochaś chce za wszelką cene żebym cie chroniła, a że nie spieszy mi się do domu to może przynajmniej uda mi się dotrzymać obietnicy.
Jedynie przytakuje. Nie wierze. Haymitch. Ten sam który pare dni temu powiedział że to wszystko nie ma sensu, że to wszystko.. teraz chce mnie chronić? Zaczynam wątpić w słowa sojuszniczki. Przecież to niemożliwe.
- Jeśli jesteś głodna, w twoim plecaku jest jeszcze troche wiewiórki, a w butelce powinno być jeszcze troche wody -mówi Rose, jakby czytając mi w myślach, a może mój brzuch aż tak głośno domaga się posiłku?
- Dzięki. A tak po za tym, czym dysponujemy?
- Kilka noży, łuk, miecz, a w plecaku kilka kawałków suszonej wołowiny, paczka suszonych owoców, dmuchawka ze strzałkami, dwie butelki wody.
- Całkiem sporo.. -odpowiadam zaskoczona. - Mamy dmuchawkę?
- Tak, ale ja z niej nie umiem korzystać, więc jak chcesz - jest twoja.
***
Na zmianę zmieniałyśmy się czuwając w nocy. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, moja sojuszniczka pełna energii zaczęła mnie budzić.
- To co dzisiaj robimy? -pyta pełna entuzjazmu Rose.
- Może tak przetrwamy? -próbuje zażartować, ale mój sojusznik nadal czeka na zadowalającą go odpowiedź - Zapolujmy.
- Okeej -mówi zabierając łuk i kołczan.
Biorę dmuchawkę, kilka strzałek i nóż.
Po drodze, dowiaduje się że podczas rzezi zginęło osiemnaście osób. Aż tyle bezbronnych i niczego winnych ludzi. Wśród nich był Mike. Poczułam ukłucie, pomimo tego wszystkiego co działo się ze mną Mikem był moim przyjacielem. Ten rok rozłąki przed igrzyskami.. straciłam tylko czas. Okazało się że nie zauważyłam Rogu Obfitości, chociaż nie był aż tak ukryty. Faktycznie, w środku okręgu z trybutów były porozrzucane rozmaite rzeczy, ale nieco dalej była złota konstrukcja, chowająca o niebo lepsze przedmioty. Zawodowcy i chłopcy z dziewiątki pobiegli ukryć się w kierunku wielkiej góry, szukając swoich ofiar.
Szczerze, nie spodziewałam się, że Rose jest aż tak rozgadana.
- Na prawdę mi przykro z powodu Mike'a, ale nie da się uratować wszystkich May.
- Skąd ty w ogóle wiedziałaś o nim?
- Wiesz pogawędki z Haymitchem i takie tam..
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, więc dołączyłam się do niej.
Po chwili spoważniała.
- To ja idę zapolować, a ty poszukaj jakiś owoców czy czegoś. Tylko uważaj.. na wszystko.
Kiwam głową na oznakę że się zgadzam. Po chwili Rose znika z pola mojego widzenia, a ja zanurzam się w głąb lasu. Znajduje się w przecudownym miejscu. Wszystko wydaje się jak nie z tego świata.. To nie jest miejsce gdzie zabija się ludzi. Widze piękne kwiaty, krzaki na których rosną dorodne owoce. Rozpoznaje wśród nich łykołaka - przypomina jagody, lecz jest od nich troszkę większy i zbyt okrągły. Nagle mnie oświeca. Czemu nie użyć go jako broni? Wystarczy zanurzyć strzałkę w trującym soku z owocu i tyle. Biorę więc jeden z owoców innej trującej rośliny - nostrzyka, wbijam w niego ostre narzędzie i czekam aż sok wypłynie. Biegnę aby podzielić się tym z Rose.
- Rose! -zaczynam krzyczeć - Gdzie ty do cholery jesteś?!
Odpowiada mi jedynie krzyk.
- Rose?
- May nie biegnij tu! To pułapka, uciekaj! -krzyczy przepełniona bólem sojuszniczka.
Jak najszybciej dobiegam do źródła krzyku. Widzę jak Rose jest przykryta siatką, a obok drzewa stoi trybutka z ósemki.
- Któż to się zjawił? -pyta rozbawiona sytuacją.
Wkurzyła mnie. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie, wyjęłam dmuchawkę z kieszeni i strzałka z trucizną poleciała w jej stronę. Chwilę później ruda osuwała się na ziemię. Szybko podbiegam, żeby uwolnić sojuszniczkę.
- Jak ty to zrobi.. -zaczyna
- Gdzie my do cholery jesteśmy Rose? -pytam zdenerwowana.
- Tam gdzie się to wszystko zaczęło.
Rozglądam się. Jedyne co widzę to las, jednak ona delikatnie obraca mnie w lewo. Teraz dopiero rozumiem o co jej chodziło. Przed nami stoi czterdzieści osiem tarcz, wokół nich jedynie ślady krwi. Na dalszym planie znajduje się góra, która wygląda nieco inaczej..
- Czy ona..?
- No to nieźle, hahahah.
Góra zaczęła zamieniać się w wulkan i na obie strony zaczęła wypluwać lawę.
Jeden, dwa, trzy wystrzały. Chwile później kilka.
- Czyli zawodowców mamy z głowy -mówi wesoło Rose.
- Lepiej stąd chodźmy, zanim same się usmażymy -pospieszam ją.
Po półgodzinnym spacerze trafiamy na nasz obóz. Siadamy na ziemi, opierając się o kore drzewa.
- Jak myślisz ile nas zostało? -pytam
- Jesteśmy coraz bliżej wielkiego finału -odpowiada podekscytowana.
Po jej słowach, niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i pojawiają się twarze zmarłych trybutów. Oczywiście wszyscy z jedynki, dwójki i dwóch z dziewiątki, oprócz nich ruda z ósemki i Alice.
Tej nocy obydwie układamy się do snu. Kapitol już dość dużo morderstw widział dzisiaj, powinni odpuścić nam tą noc.
Przed zaśnięciem dręczy mnie jedynie myśl.. gdzie do cholery jest Abernathy? I dlaczego zabiłam rudą z zimną krwią? Po chwili ogarnia mnie ciemność.
_____________________________________
Obiecałam że będzie jeszcze w tym tygodniu! Myślę, że ten rozdział nie jest najgorszy zarówno jeśli chodzi o długość i jakość tekstu. Jeśli chodzi o następny, na pewno będzie niedługo, mam nadzieje że wena mnie nie opuści :D Pamiętajcie czytam = komentuje. Bardzo ważna jest dla mnie wasza opinia, serio.
I zaczęłam pisać o trybutce z ósemki, może zajrzycie ^^
http://igrzyskadziewczynyzosemki.blogspot.com/
Życzcie weny,
Clove xx
Staram się przyspieszyć, lecz moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Coraz częściej obraz rozmazuje mi się przed oczami. Myślę że to dobra chwila na odpoczynek. Zanim zdąże się położyć na miękkiej trawie, trace równowagę, przewracam się i uderzam głową o korę drzewa. Czy to już koniec? Mam nadzieje że się nie myle.
***
Wyszłam na ćwiek, będę później. Kocham,
Ment xx
To pierwsze co zobaczyłam po zejściu do kuchni. Najwyraźniej igrzyska, arena, ja i Abernathy to był tylko wytwór mojej wyobraźni, zły sen.
Wychodzę na naszą łąke, gdzie już z daleka widzę Nett i Dana. Widzę po ich minach że coś jest jednak nie tak..
- May! Jak dobrze, że jesteś. Wiesz co ten idiota wymyślił? -zaczyna Nettle.
- Może sam jej powiem?
- Nie! Powiedział, że w ramach 'zemsty na Kapitolu' zamierza się zgłosić w następnym roku. Prosze powiedz mu że to zły pomysł, May..
- Zemsty, za co? -dopytuje Dana.
- Raczej za kogo. Za Delly, Craya i ciebie. Zabrał mi wszystkich których kochałem.
***
Budzę się z krzykiem. Nie obchodzi mnie że zapewne zwróciłam na siebie uwagę kilku trybutów. Ten sen.. jak? Nasuwa mi się tyle pytań, ale nie ma kto na nie odpowiedzieć.. Czyli jednak nie umarłam? Szypie się kilkukrotnie w ramię. Żyje. I to jest chyba cudem.
- Po trzech dniach, powrót do żywych. Szczerze zaczęłam wyczekiwać na strzał. -mówi osoba obok mnie.
Chwyciłam za nóż, na co ona odpowiada jedynie śmiechem.
- No tak zabij osobę która uratowała ci tyłek.
- Kim jesteś? -pytam zirytowana sytuacją.
- Rose Vellin, dystrykt czwarty. Pierwszego dnia igrzysk znalazłam cie pod jakimś drzewem.
- Dlaczego mnie nie dobiłaś? Przecież wam, zawodowcom chodzi tylko o to. Zabić i wygrać.
- Odłączyłam się od nich podczas pierwszego treningu.
- A więc.. trzy dni? Co się wtedy działo? -zaczęłam swój słowotok.. - Czy chłopak z mojego dystryktu.. czy on.. żyje?
- Przez te dni zmieniałam ci opatrunki. Nieźle uszkodziłaś głowę i przy okazji upadłaś na trujące drzewo. Zmieniłyśmy położenie przynajmniej dwa razy. Zapewne chodzi Ci o Abernathy'ego? Żyje.
- Rose.. ymm mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego akurat sojusz ze mną?
- Twój kochaś chce za wszelką cene żebym cie chroniła, a że nie spieszy mi się do domu to może przynajmniej uda mi się dotrzymać obietnicy.
Jedynie przytakuje. Nie wierze. Haymitch. Ten sam który pare dni temu powiedział że to wszystko nie ma sensu, że to wszystko.. teraz chce mnie chronić? Zaczynam wątpić w słowa sojuszniczki. Przecież to niemożliwe.
- Jeśli jesteś głodna, w twoim plecaku jest jeszcze troche wiewiórki, a w butelce powinno być jeszcze troche wody -mówi Rose, jakby czytając mi w myślach, a może mój brzuch aż tak głośno domaga się posiłku?
- Dzięki. A tak po za tym, czym dysponujemy?
- Kilka noży, łuk, miecz, a w plecaku kilka kawałków suszonej wołowiny, paczka suszonych owoców, dmuchawka ze strzałkami, dwie butelki wody.
- Całkiem sporo.. -odpowiadam zaskoczona. - Mamy dmuchawkę?
- Tak, ale ja z niej nie umiem korzystać, więc jak chcesz - jest twoja.
***
Na zmianę zmieniałyśmy się czuwając w nocy. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, moja sojuszniczka pełna energii zaczęła mnie budzić.
- To co dzisiaj robimy? -pyta pełna entuzjazmu Rose.
- Może tak przetrwamy? -próbuje zażartować, ale mój sojusznik nadal czeka na zadowalającą go odpowiedź - Zapolujmy.
- Okeej -mówi zabierając łuk i kołczan.
Biorę dmuchawkę, kilka strzałek i nóż.
Po drodze, dowiaduje się że podczas rzezi zginęło osiemnaście osób. Aż tyle bezbronnych i niczego winnych ludzi. Wśród nich był Mike. Poczułam ukłucie, pomimo tego wszystkiego co działo się ze mną Mikem był moim przyjacielem. Ten rok rozłąki przed igrzyskami.. straciłam tylko czas. Okazało się że nie zauważyłam Rogu Obfitości, chociaż nie był aż tak ukryty. Faktycznie, w środku okręgu z trybutów były porozrzucane rozmaite rzeczy, ale nieco dalej była złota konstrukcja, chowająca o niebo lepsze przedmioty. Zawodowcy i chłopcy z dziewiątki pobiegli ukryć się w kierunku wielkiej góry, szukając swoich ofiar.
Szczerze, nie spodziewałam się, że Rose jest aż tak rozgadana.
- Na prawdę mi przykro z powodu Mike'a, ale nie da się uratować wszystkich May.
- Skąd ty w ogóle wiedziałaś o nim?
- Wiesz pogawędki z Haymitchem i takie tam..
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, więc dołączyłam się do niej.
Po chwili spoważniała.
- To ja idę zapolować, a ty poszukaj jakiś owoców czy czegoś. Tylko uważaj.. na wszystko.
Kiwam głową na oznakę że się zgadzam. Po chwili Rose znika z pola mojego widzenia, a ja zanurzam się w głąb lasu. Znajduje się w przecudownym miejscu. Wszystko wydaje się jak nie z tego świata.. To nie jest miejsce gdzie zabija się ludzi. Widze piękne kwiaty, krzaki na których rosną dorodne owoce. Rozpoznaje wśród nich łykołaka - przypomina jagody, lecz jest od nich troszkę większy i zbyt okrągły. Nagle mnie oświeca. Czemu nie użyć go jako broni? Wystarczy zanurzyć strzałkę w trującym soku z owocu i tyle. Biorę więc jeden z owoców innej trującej rośliny - nostrzyka, wbijam w niego ostre narzędzie i czekam aż sok wypłynie. Biegnę aby podzielić się tym z Rose.
- Rose! -zaczynam krzyczeć - Gdzie ty do cholery jesteś?!
Odpowiada mi jedynie krzyk.
- Rose?
- May nie biegnij tu! To pułapka, uciekaj! -krzyczy przepełniona bólem sojuszniczka.
Jak najszybciej dobiegam do źródła krzyku. Widzę jak Rose jest przykryta siatką, a obok drzewa stoi trybutka z ósemki.
- Któż to się zjawił? -pyta rozbawiona sytuacją.
Wkurzyła mnie. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie, wyjęłam dmuchawkę z kieszeni i strzałka z trucizną poleciała w jej stronę. Chwilę później ruda osuwała się na ziemię. Szybko podbiegam, żeby uwolnić sojuszniczkę.
- Jak ty to zrobi.. -zaczyna
- Gdzie my do cholery jesteśmy Rose? -pytam zdenerwowana.
- Tam gdzie się to wszystko zaczęło.
Rozglądam się. Jedyne co widzę to las, jednak ona delikatnie obraca mnie w lewo. Teraz dopiero rozumiem o co jej chodziło. Przed nami stoi czterdzieści osiem tarcz, wokół nich jedynie ślady krwi. Na dalszym planie znajduje się góra, która wygląda nieco inaczej..
- Czy ona..?
- No to nieźle, hahahah.
Góra zaczęła zamieniać się w wulkan i na obie strony zaczęła wypluwać lawę.
Jeden, dwa, trzy wystrzały. Chwile później kilka.
- Czyli zawodowców mamy z głowy -mówi wesoło Rose.
- Lepiej stąd chodźmy, zanim same się usmażymy -pospieszam ją.
Po półgodzinnym spacerze trafiamy na nasz obóz. Siadamy na ziemi, opierając się o kore drzewa.
- Jak myślisz ile nas zostało? -pytam
- Jesteśmy coraz bliżej wielkiego finału -odpowiada podekscytowana.
Po jej słowach, niebo ciemnieje, rozbrzmiewa hymn Panem i pojawiają się twarze zmarłych trybutów. Oczywiście wszyscy z jedynki, dwójki i dwóch z dziewiątki, oprócz nich ruda z ósemki i Alice.
Tej nocy obydwie układamy się do snu. Kapitol już dość dużo morderstw widział dzisiaj, powinni odpuścić nam tą noc.
Przed zaśnięciem dręczy mnie jedynie myśl.. gdzie do cholery jest Abernathy? I dlaczego zabiłam rudą z zimną krwią? Po chwili ogarnia mnie ciemność.
_____________________________________
Obiecałam że będzie jeszcze w tym tygodniu! Myślę, że ten rozdział nie jest najgorszy zarówno jeśli chodzi o długość i jakość tekstu. Jeśli chodzi o następny, na pewno będzie niedługo, mam nadzieje że wena mnie nie opuści :D Pamiętajcie czytam = komentuje. Bardzo ważna jest dla mnie wasza opinia, serio.
I zaczęłam pisać o trybutce z ósemki, może zajrzycie ^^
http://igrzyskadziewczynyzosemki.blogspot.com/
Życzcie weny,
Clove xx
piątek, 4 lipca 2014
VIII
Budzę się w ramionach Abernathyego. Chłopak najwyraźniej przygląda mi się od dłuższego czasu.
- Oh popatrzcie, księżniczka wreszcie się obudziła. -mówi z tym swoim uśmieszkiem na ustach.
Sama z resztą też się uśmiecham. Nie mam pojęcia czemu i jak on na mnie wpływa.
- A ty nie masz lepszych zajęć niż gapienie się na mnie?
- To była czysta przyjemność -próbuje się podnieść ale utrudniam mu to. - No nie no May. Wiesz że chciałbym zostać, ale no wiesz arena, śmiertelna walka, jeden zwycięzca. -mówi przewracając oczami.
- Więc daj nam się cieszyć chwilą, czy coś..
- Nie rozumiesz May. JEDEN zwycięzca. Nas jest dwoje. To i tak nie miało przyszłości.
Po tych słowach, podchodzi do mnie, całuje w czoło i wychodzi. Ponownie zostaje sama, ale tym razem z nożem wbitym w sam środek mojego serca. To nie miało przyszłości, ma racje, ale przecież mogliśmy jeszcze chwile pobyć razem, prawda? Skoro taka jest jego decyzja, uszanuje to. Próbuje ponownie zasnąć, ale za pusto jest w tym pokoju bez niego. Haymitch wyszedł dosłownie 5 minut temu, a ja już cholernie tęsknie. Trzeba się przyzwyczajać.
Zapełniając niepotrzebną pustkę, wchodze pod prysznic i skupiam się na tym co się ma dzisiaj stać. Arena. Musze postarać się przeżyć jak najdłużej. Mój boże czy ja dopiero teraz obmyślam swoją taktykę? Chociaż tak w sumie.. czemu nie użyć znowu improwizacji? Za pierwszym razem się udało, czemu teraz nie.
Moje przemyślenia przerywa piskliwy głosik i kapitolski akcent, czyli Petty we własnej osobie, a za nią któż by inny niż Toto, Maryse i Connie.
- To co słodziutka, zaczynamy? - pyta Toto.
Kiwam głową. Już odpuszczę im te słodziutka w dniu mojej śmierci, chociaż nie powinnam. Moje ciało zanurzane jest w przeróżnych cieczach, pachnących raz lepiej, raz gorzej. Po kilku kąpielach moja skóra jest warstwa, po warstwie ze mnie zrywana. Czuję każdy włosek wyrywany z mojego ciała. Moje włosy, podobnie jak i ciało przeszły szybką regeneracje podobnie jak paznokcie. Po sprowadzeniu mnie do tak zwanej fazy 'zero' zostaje uczesna w kucyka i ubrana w obcisłe legginsy i dopasowaną bluzkę na grubych ramiączkach.
- Będziemy bardzo za tobą tęsknić Maysilee -powiedziała Maryse.
- Ale to bardzo, bardzo -potwierdził Toto.
- Po prostu to przeżyj -z uśmiechem powiedziała Connie, przytulając mnie.
Wyszłam z pokoju, uświadamiając sobie, że idę prawdopodobnie na swój ostatni posiłek. Przy stole zastaje Mike'a, Alice i naszą dwóję mentorów. Nigdzie nie widzę Haymitcha..
- Nie przyjdzie -powiedziała jakby czytając w moich myślach Lesile. - Powiedział że woli zjeść u siebie.
A więc taką obrał taktykę, ciekawe.
- Słuchajcie.. w tym roku dwunastka ma na prawdę szansę na wygraną. Mamy wspaniałych i przygotowanych do walki trybutów, nie spieprzcie tego -powiedział Hunter.
- Niech zgadnę -zaczęłam - Mówisz to co roku? -pytam z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć. Ale nigdy nie mówiłem że mamy aż takie szanse -potwierdził Hunter popijając złoty napój.
- Aż jedną na czterdzieści osiem, faktycznie -dodaje śmiejąc się.
Biorę jedną z kanapek leżących na talerzu. Wiem że nie mogę najeść się do syta - nie będę wtedy w pełni sprawna fizycznie. Popijam trochę wody, żeby zgasić pragnienie. Wszyscy w ciszy kończymy posiłek. Kiedy już mamy zbierać się Abernathy, z twarzą mordercy wychodzi z pokoju. Całą czwórką ruszamy do wyjścia, wraz z mentorami.
Zjeżdżamy windą na najniższe piętro, gdzie czekają już na nas strażnicy i poduszkowiec.
- Słuchajcie to na prawdę może się udać. Po prostu nie dajcie się zabić i przetrwajcie. -mówi szybko Hunter.
- Mamy to traktować jako ostatnią radę? -pyta z kpiną Haymitch.
- Po prostu niech któreś z was wróci do nas - mówi z matczyną troską Lesile i przytula nas każdego z osobna.
Szybkim krokiem idziemy do poduszkowca. Teraz już nie ma odwrotu. Zajmuje miejsce obok Dalli, dziewczyny z dwójki i małej dziewczynki z dziewiątki. Cóż za kontrast. Do każdego z osobna podchodzi kobieta wstrzykując nam lokalizatory. Kiedy kończy tą czynność, poduszkowiec startuje, a ja marzę jedynie o tym żeby przetrwać jedną chwile na arenie.
***
- Na pewno niczego nie chcesz złotko? -pyta Petty.
- Nie, na pewno. - mówię popijając powoli wodę.
Rozglądam się po pokoju. po środku stoi ogromna tuba, która ma wywieść mnie na arenę. Zaraz obok niej znajduje się stolik z wodą a obok dwa krzesła, które razem z Petty zajęłyśmy. Moja stylistka zaczęła opowiadać o ostatnich krzykach mody w Kapitolu podając mi bluzę, która ma być jedyną rzeczą chroniącą mnie przed zimnem.
- No to powodzenia Maysilee. Może przeżyjesz. -mówi z niechęcią, wymuszając uśmiech.
- Może -powtarzam wchodząc do tuby, która błyskawicznie się za mną zamyka.
Zamykam oczy i próbuje nie myśleć o tym co mnie czeka. Czuję jak moje ciało, wbrew woli jest wysuwane w górę. I nagle ogarnia mnie jasność.
-Pięćdziesiąte Igrzyska Głodowe ogłaszam za otwarte! -rozlega się głos Templesmitha.
Rozglądam się po arenie. Stoimy na środku wielkiej łąki otoczonej z jednej strony lasem, a z drugiej górami. Cała nasza czterdziestka ósemka jest ustawiona na podestach tworzące koło. Wewnątrz naszego okręgu znajdują się porozrzucane plecaki, broń i tym podobne. Dostrzegam tuż obok siebie plecak i noże, cóż za ironia. Czas powoli mija, zostało mi 30 sekund. Rozglądam się po trybutach. Po mojej lewej widzę dziewczynę z czwórki, Rose. Na przeciwko znajduje się Haymitch. 5. Patrzy się wprost na mnie. 4. Wskazuje na las. 3. Widzę w jego oczach troskę 2. Przygotowuję się do startu. 1. Teraz dopiero zacznie się walka.
__________________
Hej! Jak zwykle z wielkim opóźnieniem, za co przepraszam :c Spróbuje pisać częściej i dłużej no ale wiecie :C Planuje pewien sojusz tutaj ^^ Ale to w następnym poście który powinien być jeszcze w tym tygodniu ;3 I pamiętajcie o zasadzie czytam = komentuje. przynajmniej wiem że moje wypociny ktoś czyta.
Życzcie weny,
Clove xx
- Oh popatrzcie, księżniczka wreszcie się obudziła. -mówi z tym swoim uśmieszkiem na ustach.
Sama z resztą też się uśmiecham. Nie mam pojęcia czemu i jak on na mnie wpływa.
- A ty nie masz lepszych zajęć niż gapienie się na mnie?
- To była czysta przyjemność -próbuje się podnieść ale utrudniam mu to. - No nie no May. Wiesz że chciałbym zostać, ale no wiesz arena, śmiertelna walka, jeden zwycięzca. -mówi przewracając oczami.
- Więc daj nam się cieszyć chwilą, czy coś..
- Nie rozumiesz May. JEDEN zwycięzca. Nas jest dwoje. To i tak nie miało przyszłości.
Po tych słowach, podchodzi do mnie, całuje w czoło i wychodzi. Ponownie zostaje sama, ale tym razem z nożem wbitym w sam środek mojego serca. To nie miało przyszłości, ma racje, ale przecież mogliśmy jeszcze chwile pobyć razem, prawda? Skoro taka jest jego decyzja, uszanuje to. Próbuje ponownie zasnąć, ale za pusto jest w tym pokoju bez niego. Haymitch wyszedł dosłownie 5 minut temu, a ja już cholernie tęsknie. Trzeba się przyzwyczajać.
Zapełniając niepotrzebną pustkę, wchodze pod prysznic i skupiam się na tym co się ma dzisiaj stać. Arena. Musze postarać się przeżyć jak najdłużej. Mój boże czy ja dopiero teraz obmyślam swoją taktykę? Chociaż tak w sumie.. czemu nie użyć znowu improwizacji? Za pierwszym razem się udało, czemu teraz nie.
Moje przemyślenia przerywa piskliwy głosik i kapitolski akcent, czyli Petty we własnej osobie, a za nią któż by inny niż Toto, Maryse i Connie.
- To co słodziutka, zaczynamy? - pyta Toto.
Kiwam głową. Już odpuszczę im te słodziutka w dniu mojej śmierci, chociaż nie powinnam. Moje ciało zanurzane jest w przeróżnych cieczach, pachnących raz lepiej, raz gorzej. Po kilku kąpielach moja skóra jest warstwa, po warstwie ze mnie zrywana. Czuję każdy włosek wyrywany z mojego ciała. Moje włosy, podobnie jak i ciało przeszły szybką regeneracje podobnie jak paznokcie. Po sprowadzeniu mnie do tak zwanej fazy 'zero' zostaje uczesna w kucyka i ubrana w obcisłe legginsy i dopasowaną bluzkę na grubych ramiączkach.
- Będziemy bardzo za tobą tęsknić Maysilee -powiedziała Maryse.
- Ale to bardzo, bardzo -potwierdził Toto.
- Po prostu to przeżyj -z uśmiechem powiedziała Connie, przytulając mnie.
Wyszłam z pokoju, uświadamiając sobie, że idę prawdopodobnie na swój ostatni posiłek. Przy stole zastaje Mike'a, Alice i naszą dwóję mentorów. Nigdzie nie widzę Haymitcha..
- Nie przyjdzie -powiedziała jakby czytając w moich myślach Lesile. - Powiedział że woli zjeść u siebie.
A więc taką obrał taktykę, ciekawe.
- Słuchajcie.. w tym roku dwunastka ma na prawdę szansę na wygraną. Mamy wspaniałych i przygotowanych do walki trybutów, nie spieprzcie tego -powiedział Hunter.
- Niech zgadnę -zaczęłam - Mówisz to co roku? -pytam z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć. Ale nigdy nie mówiłem że mamy aż takie szanse -potwierdził Hunter popijając złoty napój.
- Aż jedną na czterdzieści osiem, faktycznie -dodaje śmiejąc się.
Biorę jedną z kanapek leżących na talerzu. Wiem że nie mogę najeść się do syta - nie będę wtedy w pełni sprawna fizycznie. Popijam trochę wody, żeby zgasić pragnienie. Wszyscy w ciszy kończymy posiłek. Kiedy już mamy zbierać się Abernathy, z twarzą mordercy wychodzi z pokoju. Całą czwórką ruszamy do wyjścia, wraz z mentorami.
Zjeżdżamy windą na najniższe piętro, gdzie czekają już na nas strażnicy i poduszkowiec.
- Słuchajcie to na prawdę może się udać. Po prostu nie dajcie się zabić i przetrwajcie. -mówi szybko Hunter.
- Mamy to traktować jako ostatnią radę? -pyta z kpiną Haymitch.
- Po prostu niech któreś z was wróci do nas - mówi z matczyną troską Lesile i przytula nas każdego z osobna.
Szybkim krokiem idziemy do poduszkowca. Teraz już nie ma odwrotu. Zajmuje miejsce obok Dalli, dziewczyny z dwójki i małej dziewczynki z dziewiątki. Cóż za kontrast. Do każdego z osobna podchodzi kobieta wstrzykując nam lokalizatory. Kiedy kończy tą czynność, poduszkowiec startuje, a ja marzę jedynie o tym żeby przetrwać jedną chwile na arenie.
***
- Na pewno niczego nie chcesz złotko? -pyta Petty.
- Nie, na pewno. - mówię popijając powoli wodę.
Rozglądam się po pokoju. po środku stoi ogromna tuba, która ma wywieść mnie na arenę. Zaraz obok niej znajduje się stolik z wodą a obok dwa krzesła, które razem z Petty zajęłyśmy. Moja stylistka zaczęła opowiadać o ostatnich krzykach mody w Kapitolu podając mi bluzę, która ma być jedyną rzeczą chroniącą mnie przed zimnem.
- No to powodzenia Maysilee. Może przeżyjesz. -mówi z niechęcią, wymuszając uśmiech.
- Może -powtarzam wchodząc do tuby, która błyskawicznie się za mną zamyka.
Zamykam oczy i próbuje nie myśleć o tym co mnie czeka. Czuję jak moje ciało, wbrew woli jest wysuwane w górę. I nagle ogarnia mnie jasność.
-Pięćdziesiąte Igrzyska Głodowe ogłaszam za otwarte! -rozlega się głos Templesmitha.
Rozglądam się po arenie. Stoimy na środku wielkiej łąki otoczonej z jednej strony lasem, a z drugiej górami. Cała nasza czterdziestka ósemka jest ustawiona na podestach tworzące koło. Wewnątrz naszego okręgu znajdują się porozrzucane plecaki, broń i tym podobne. Dostrzegam tuż obok siebie plecak i noże, cóż za ironia. Czas powoli mija, zostało mi 30 sekund. Rozglądam się po trybutach. Po mojej lewej widzę dziewczynę z czwórki, Rose. Na przeciwko znajduje się Haymitch. 5. Patrzy się wprost na mnie. 4. Wskazuje na las. 3. Widzę w jego oczach troskę 2. Przygotowuję się do startu. 1. Teraz dopiero zacznie się walka.
__________________
Hej! Jak zwykle z wielkim opóźnieniem, za co przepraszam :c Spróbuje pisać częściej i dłużej no ale wiecie :C Planuje pewien sojusz tutaj ^^ Ale to w następnym poście który powinien być jeszcze w tym tygodniu ;3 I pamiętajcie o zasadzie czytam = komentuje. przynajmniej wiem że moje wypociny ktoś czyta.
Życzcie weny,
Clove xx
sobota, 14 czerwca 2014
VII
Wszyscy w czwórkę spotykamy się przy windzie. Z tego co widzę ekipa i stylista nie napracowali się tylko przy mnie. Alice ma na sobie długą, bordową suknię, włosy upięte w zgrabnego koka i lekki makijaż. Mike jest ubrany w garnitur pasujący idealnie do kreacji Alice. Dopełniają się jednym słowem. Jednak nigdzie nie widzę Haymitcha. Ciekawe jak się będzie zachowywał..
- No ile można czekać! -krzyczy zdenerwowana Calla, kiedy widzi wychodzących zza drzwi Haymitcha i Huntera.
I szczerze mówiąc, na jego widok zapomniałam jak się oddycha. Tak jak się spodziewałam jego garnitur, a raczej luźna niebieskawa koszula i niedbale zarzucona marynarka świetnie się komponuje z moją kreacją. Jednym słowem, ideał. Tak Haymitchu Abernathy właśnie nazwałam cię pieprzonym ideałem.
***
Po krótkiej podróży windą udaliśmy się do studia gdzie będą nagrywane nasze wywiady. Na nasz widok wszyscy kapitolczycy krzyczą z radości wówczas kiedy ja czuję się jak zwierzę, wystawiane na pokaz. Ich entuzjazm zapewne wynika z naszych wysokich wyników, inaczej nie pamiętaliby nawet naszego imienia.
- Uśmiechajcie się i machajcie do nich, niech was pokochają! -radzi Calla. Ona jest wniebowzięta, wreszcie ktoś interesuje się jej dystryktem.
Kiedy docieramy na miejsce, Hunter życzy nam powodzenia i dodaje kilka rad każdemu z osobna jak powinniśmy się zachowywać..
- Alice troche więcej uśmiechu, Mike rozśmiesz ich, May jest dobrze, pokochają cię, Haymitch.. po prostu rób co chcesz.
Po tych słowach ustawiamy się w kolejce. Stoję zaraz za wysokim chłopakiem z jedenastki, czyli idę na pierwszy ogień, super. Na ekranach w naszej 'poczekalni' pojawia się Flickerman mówiący jak to wspaniale że to już 2 ćwierćwiecze poskromienia, przypomina w skrócie historię naszego Panem i przechodzi do sedna. Pierwsza wychodzi Rubby, opowiada o sile i więzach braterskich oraz o swoich umiejętnościach.
- Rubby jeszcze jedno pytanie. Może być dla Ciebie trudne. Czy byłabyś w stanie zabić swojego brata? -pyta Caesar
- Bez mrugnięcia okiem Flickerman. To przecież igrzyska, nic się tu nie liczy prócz przetrwania -mówi z uśmiechem.
Wszyscy zaczynają się śmiać. Po chwili wchodzi Clarisse. Wywiady wszystkich zawodowców wyglądają podobnie. Paplanina o umiejętnościach, odwadze i zwycięstwie. Praktycznie każdy kończy rozmowę słowami "wrócę tu na tournee". Jedynie rozmowa tego dzieciaka z jedynki przykuła moją uwagę.
- A więc Flyn, dlaczego się zgłosiłeś? -jestem w szoku, nie wiedziałam że on się zgłosił, tak to jest jak się z nieuwagą ogląda relacje z dożynek.
- To był mój brat bliźniak, musiałem go bronić, w końcu jestem starszy -lekko się uśmiecha - O kilka minut ale starszy.
- Ten wyczyn wymagał odwagi. Jak myślisz, wygrasz to i wrócisz do brata?
- Nie, pogodziłem się już z nieuchronną śmiercią -kończy nadal się uśmiechając.
- Panie i panowie Flyn Veron z dystryktu pierwszego! -kończy wywiad Flickerman.
Kolejne wywiady mijają szybko i nieuchronnie zbliża się moja kolej. Ruda z ósemki zostawiła tam swojego chłoptasia do którego 'chce jak najszybciej wrócić'. Chyba najprostszy sposób zdobycia sponsorów. Biedna nieszczęśliwa, z dala od ukochanego. Ta mała dziewczynka z dziewiątki z najniższą punktacją jest zupełnie mała i bezbronna, ale stara się zachować spokój i pewność siebie ale ja i tak widzę jak trzęsą jej się ręce, miły chłopak z dziesiątki również wzbudza zainteresowanie. Swobodnie żartuje i rozmawia z Caesarem. I teraz słyszę swoje nazwisko nakazujące udać mi się na scenę.
- A oto urocza Maysilee Donner, trybutka z dystryktu dwunastego! -przedstawia mnie komentator.
Powolnym krokiem wchodzę na scenę. Oślepia mnie światło z reflektorów, zagłuszają krzyki ludzi z Kapitolu. Dziękuje Petty że nie dała mi długiej sukni, na pewno bym w niej poległa. Kieruję się w stronę Flickermana, który lekko podtrzymując mnie za rękę, pomaga usiąść na fotelu.
- No cóż mnie też oślepiają te flesze -mówi i zaczynam się śmiać a razem ze mną cały Kapitol.
- Zgodzę się Caesarze.
- A więc Maysilee, co najbardziej podoba Ci się w Kapitolu?
Szczerze? Co ma mi się podobać w wysyłaniu dzieci na rzeź, zabawa kosztem 48 osób oraz nauczanie dzieci od najmłodszego że to forma zabawy?
- Oh, ależ wszystko Caesarze! Macie wspaniałe jedzenie, atmosferę i przyjaznych ludzi. Jedynym mankamentem są wasze prysznice -mówię, a po chwili cały Kapitol wraz z Caesarem zaczyna się śmiać.
- No tak, ale niewiele trybutów na to narzeka.
Jedynie przytakuje. Jak mieliby narzekać skoro w dystryktach nie mają nawet ciepłej wody?
- Wszyscy z zaciekawieniem zastanawiamy się co takiego pokazałaś na pokazie, że zdobyłaś aż dziesięć punktów, powiesz nam? -pyta z uśmiechem.
- Oj, Caesarze nie powinnam - odpowiadam mu z wyszczerzem na twarzy, bo inaczej tego nie można nazwać.
- Może tylko powiesz czego powinniśmy się spodziewać na arenie?
- Inni trybuci powinni się bać -mówię mrugając do publiczności.
Automatycznie wszyscy zaczynają się śmiać i bić brawo.
- Powiedz mi Maysilee, kim był chłopak z którym pożegnałaś się tuż przed wejściem do pociągu?
No pięknie. Zupełnie zapomniałam o Dan'ie. Chociaż nie powinnam, nie mogłam. Co mam powiedzieć 'ojej to jest mój przyjaciel Dan, którego dziewczynę zabiliście rok temu, a ja do tamtego czasu żywiłam do niego skrycie uczucia'?
- Oh, to mój dobry przyjaciel Dan, znamy się od dzieciństwa. -odpowiadam powstrzymując się od płaczu.
- Pamiętasz co mu obiecałaś? - pyta, jakby nie widział łez w moich oczach. Widocznie niezła ze mnie aktorka.
- Obiecałam mu że spróbuję wrócić.. -jak zwykle pytanie które ma zakończyć wywiad. Powinien być bardziej kreatywny.
- A my wierzymy, że Ci się uda. Panie i panowie, Maysilee Donner z dystryktu dwunastego! -wykrzykuje Flickerman.
Powoli unoszę się z krzesła, ponownie blask lamp mnie oślepia, a krzyk kapitolczyków mnie ogłusza. Schodzę ze sceny i mijam się z Alice. Idę coraz wolniej, chociaż próbuje przyspieszyć. Robi mi się ciemno przed oczami, upadam na podłogę i jedyne co słyszę to tępy krzyk.
***
Zanim dojdę do siebie, czuję że siedzę już na krześle. Obok mnie stoi zdenerwowana Calla, Hunter burzliwie rozmawia z Lesile, a na swojej ręce czuje czyjś dotyk. Powoli otwieram oczy i widzę zatroskanego Haymitcha. Przegapiłam resztę wywiadów, czyli już nic więcej nie dowiem się o Abernathym.
- Nieźle nas wszystkich nastraszyłaś -mówi Calla podając mi szklankę wody.
Upijam łyk i odstawiam, tak na prawdę nie pamiętam do końca co się stało.
- To wszystko przez ten stres i nerwy.. -staram się zapobiec ich trosce.
- Tylko powiedz co my teraz mamy z tobą zrobić? -pyta Lesile. Widzę jej matczyną troskę w oczach. Wiem że traktuje nas jak swoje własne dzieci, więc każdego śmierć na arenię bardzo przeżywa. Dopiero teraz widzę jej zmarszczki na twarzy pomimo młodego wieku. Igrzyska zabierają nam rodziny, przyjaciół, młodość i życie.
- Może ja już pójdę do siebie? -wstaję, ale po chwili siadam, jestem za słaba. Ja, trybutka dwunastego dystryktu jestem zbyt słaba żeby wstać z krzesła, a jutro trafiam na arenę.
- Ktoś cię musi odprowadzić.. -mówi od niechcenia Calla.
- Ja ją odprowadzę -zgłasza się Haymitch.
Wszyscy jedynie kiwają głowami, zostając przed telewizorem oglądając powtórki z wywiadów. Abernathy bierze mnie pod ramie i prowadzi powoli do pokoju. Dopiero teraz widzę jego rysy twarzy. Poprawka - idealne rysy. Teraz się nie dziwię dlaczego wszystkie dziewczyny za nim latały. Z resztą nigdy na niego nie zwracałam uwagi.
Wchodzimy do mojego pokoju i powoli siadam na łóżko.
- Jakby co wiesz gdzie mnie szukać -mówi z uśmiechem i powoli wychodzi.
- Abernathy?
- Znowu mam zostać? -pyta śmiejąc się.
- A czemu nie? -odpowiadam jednocześnie wskazując na miejsce obok mnie.
Haymitcha nie trzeba długo prosić i już chwilę później leżę w niego wtulona.
- Więc.. zostawiłeś jakąś dziewczynę w dystrykcie? -pytam niepewnie. Nie powinnam pytać, ale ta moja ciekawość..
- Jedyną o jakiej mi wiadomo, właśnie leży wtulona we mnie. -mówi z tym swoim uśmiechem.
Zaczęłam się śmiać. Ja? Niby ja miałabym być tą jedyną jego? On sobie kpi ze mnie? Jednak widzę na jego twarzy coś w stylu powagi..
- A ty Donner? Zostawiłaś tam jakiegoś chłoptasia?
- O żadnym mi nie wiadomo -mówię ze śmiechem.
- A Dan? -skąd on cholera wie o Dan'ie?
- Z tego co wiem, to nie mój chłoptaś. -ostro ucinam.
Nastaje cisza. Gdyby nie to że czuję jego oddech, nie wiedziałabym czy jeszcze tam jest. Powoli zasypiam. Resztkami świadomości wyłapuje jego słowa.
- Dobranoc, May. Słodkich snów kochanie. -mówi całując mnie w czoło.
Kochanie. Jedno słowo. Jedno jedyne. Powinnam się przyzwyczaić do jego słodkich słówek. Ale nie kochanie. Skarbie, złotko i owszem. Ale nigdy nie użył tak czułego słowa.
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie kochanie? -pytam z sarkazmem.
- A czemu nie? Nigdy tego nie zauważyłaś May?
- Czego?
- Jak myślisz, dlaczego olewałem je wszystkie?
- Pewnie miałeś jakąś dziewczynę..
- Nie miałem.
- To.. jakaś Ci się podobała?
- Nie jakaś. Ty. Ty mi się podobałaś.
Czy właśnie mój ideał to powiedział? A raczej człowiek który nim się stał w przeciągu kilku dni?
- Ja Ci się podobam?
- Tak -odpowiada trochę zmieszany.
Przytulam się do niego mocniej.
- Oh, nie martw się. Ty mi też, mój pieprzony ideale.-mówię szeptem.
______________________________________________________
Za słodko, za cukierkowo za co z góry bardzo przepraszam ;-;
Ogółem za bardzo mieszam fabułę, najpierw Dan, potem Mike i na koniec Haymitch, ale noo rozumiecie chyba, prawda? Mam taki nawał wszystkiego że ledwo wyrabiam. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, nie zlinczujcie mnie. Postaram się aby kolejny był o niebo lepszy, przewiduje go jakoś w czwartek. I będę pisała częściej. Bo jeszcze 3 dni i wolnee *.* Też się tak cieszycie?
A wracając do fabuły. Połączyłam May z Haymitchem, co mogłam zrobić nieco wcześniej i dlatego jest tak cukierkowo. Zastanawiam się nad powrotem ich obydwu no ale wiecie, za słodko by było :c I zaznaczam że zmieniłam linka! Żeby nikt się nie zdziwił.
Jeśli czytasz -> zostaw komentarz to dla mnie dużo znaczy.
Życzcie weny,
Clove xx
- No ile można czekać! -krzyczy zdenerwowana Calla, kiedy widzi wychodzących zza drzwi Haymitcha i Huntera.
I szczerze mówiąc, na jego widok zapomniałam jak się oddycha. Tak jak się spodziewałam jego garnitur, a raczej luźna niebieskawa koszula i niedbale zarzucona marynarka świetnie się komponuje z moją kreacją. Jednym słowem, ideał. Tak Haymitchu Abernathy właśnie nazwałam cię pieprzonym ideałem.
***
Po krótkiej podróży windą udaliśmy się do studia gdzie będą nagrywane nasze wywiady. Na nasz widok wszyscy kapitolczycy krzyczą z radości wówczas kiedy ja czuję się jak zwierzę, wystawiane na pokaz. Ich entuzjazm zapewne wynika z naszych wysokich wyników, inaczej nie pamiętaliby nawet naszego imienia.
- Uśmiechajcie się i machajcie do nich, niech was pokochają! -radzi Calla. Ona jest wniebowzięta, wreszcie ktoś interesuje się jej dystryktem.
Kiedy docieramy na miejsce, Hunter życzy nam powodzenia i dodaje kilka rad każdemu z osobna jak powinniśmy się zachowywać..
- Alice troche więcej uśmiechu, Mike rozśmiesz ich, May jest dobrze, pokochają cię, Haymitch.. po prostu rób co chcesz.
Po tych słowach ustawiamy się w kolejce. Stoję zaraz za wysokim chłopakiem z jedenastki, czyli idę na pierwszy ogień, super. Na ekranach w naszej 'poczekalni' pojawia się Flickerman mówiący jak to wspaniale że to już 2 ćwierćwiecze poskromienia, przypomina w skrócie historię naszego Panem i przechodzi do sedna. Pierwsza wychodzi Rubby, opowiada o sile i więzach braterskich oraz o swoich umiejętnościach.
- Rubby jeszcze jedno pytanie. Może być dla Ciebie trudne. Czy byłabyś w stanie zabić swojego brata? -pyta Caesar
- Bez mrugnięcia okiem Flickerman. To przecież igrzyska, nic się tu nie liczy prócz przetrwania -mówi z uśmiechem.
Wszyscy zaczynają się śmiać. Po chwili wchodzi Clarisse. Wywiady wszystkich zawodowców wyglądają podobnie. Paplanina o umiejętnościach, odwadze i zwycięstwie. Praktycznie każdy kończy rozmowę słowami "wrócę tu na tournee". Jedynie rozmowa tego dzieciaka z jedynki przykuła moją uwagę.
- A więc Flyn, dlaczego się zgłosiłeś? -jestem w szoku, nie wiedziałam że on się zgłosił, tak to jest jak się z nieuwagą ogląda relacje z dożynek.
- To był mój brat bliźniak, musiałem go bronić, w końcu jestem starszy -lekko się uśmiecha - O kilka minut ale starszy.
- Ten wyczyn wymagał odwagi. Jak myślisz, wygrasz to i wrócisz do brata?
- Nie, pogodziłem się już z nieuchronną śmiercią -kończy nadal się uśmiechając.
- Panie i panowie Flyn Veron z dystryktu pierwszego! -kończy wywiad Flickerman.
Kolejne wywiady mijają szybko i nieuchronnie zbliża się moja kolej. Ruda z ósemki zostawiła tam swojego chłoptasia do którego 'chce jak najszybciej wrócić'. Chyba najprostszy sposób zdobycia sponsorów. Biedna nieszczęśliwa, z dala od ukochanego. Ta mała dziewczynka z dziewiątki z najniższą punktacją jest zupełnie mała i bezbronna, ale stara się zachować spokój i pewność siebie ale ja i tak widzę jak trzęsą jej się ręce, miły chłopak z dziesiątki również wzbudza zainteresowanie. Swobodnie żartuje i rozmawia z Caesarem. I teraz słyszę swoje nazwisko nakazujące udać mi się na scenę.
- A oto urocza Maysilee Donner, trybutka z dystryktu dwunastego! -przedstawia mnie komentator.
Powolnym krokiem wchodzę na scenę. Oślepia mnie światło z reflektorów, zagłuszają krzyki ludzi z Kapitolu. Dziękuje Petty że nie dała mi długiej sukni, na pewno bym w niej poległa. Kieruję się w stronę Flickermana, który lekko podtrzymując mnie za rękę, pomaga usiąść na fotelu.
- No cóż mnie też oślepiają te flesze -mówi i zaczynam się śmiać a razem ze mną cały Kapitol.
- Zgodzę się Caesarze.
- A więc Maysilee, co najbardziej podoba Ci się w Kapitolu?
Szczerze? Co ma mi się podobać w wysyłaniu dzieci na rzeź, zabawa kosztem 48 osób oraz nauczanie dzieci od najmłodszego że to forma zabawy?
- Oh, ależ wszystko Caesarze! Macie wspaniałe jedzenie, atmosferę i przyjaznych ludzi. Jedynym mankamentem są wasze prysznice -mówię, a po chwili cały Kapitol wraz z Caesarem zaczyna się śmiać.
- No tak, ale niewiele trybutów na to narzeka.
Jedynie przytakuje. Jak mieliby narzekać skoro w dystryktach nie mają nawet ciepłej wody?
- Wszyscy z zaciekawieniem zastanawiamy się co takiego pokazałaś na pokazie, że zdobyłaś aż dziesięć punktów, powiesz nam? -pyta z uśmiechem.
- Oj, Caesarze nie powinnam - odpowiadam mu z wyszczerzem na twarzy, bo inaczej tego nie można nazwać.
- Może tylko powiesz czego powinniśmy się spodziewać na arenie?
- Inni trybuci powinni się bać -mówię mrugając do publiczności.
Automatycznie wszyscy zaczynają się śmiać i bić brawo.
- Powiedz mi Maysilee, kim był chłopak z którym pożegnałaś się tuż przed wejściem do pociągu?
No pięknie. Zupełnie zapomniałam o Dan'ie. Chociaż nie powinnam, nie mogłam. Co mam powiedzieć 'ojej to jest mój przyjaciel Dan, którego dziewczynę zabiliście rok temu, a ja do tamtego czasu żywiłam do niego skrycie uczucia'?
- Oh, to mój dobry przyjaciel Dan, znamy się od dzieciństwa. -odpowiadam powstrzymując się od płaczu.
- Pamiętasz co mu obiecałaś? - pyta, jakby nie widział łez w moich oczach. Widocznie niezła ze mnie aktorka.
- Obiecałam mu że spróbuję wrócić.. -jak zwykle pytanie które ma zakończyć wywiad. Powinien być bardziej kreatywny.
- A my wierzymy, że Ci się uda. Panie i panowie, Maysilee Donner z dystryktu dwunastego! -wykrzykuje Flickerman.
Powoli unoszę się z krzesła, ponownie blask lamp mnie oślepia, a krzyk kapitolczyków mnie ogłusza. Schodzę ze sceny i mijam się z Alice. Idę coraz wolniej, chociaż próbuje przyspieszyć. Robi mi się ciemno przed oczami, upadam na podłogę i jedyne co słyszę to tępy krzyk.
***
Zanim dojdę do siebie, czuję że siedzę już na krześle. Obok mnie stoi zdenerwowana Calla, Hunter burzliwie rozmawia z Lesile, a na swojej ręce czuje czyjś dotyk. Powoli otwieram oczy i widzę zatroskanego Haymitcha. Przegapiłam resztę wywiadów, czyli już nic więcej nie dowiem się o Abernathym.
- Nieźle nas wszystkich nastraszyłaś -mówi Calla podając mi szklankę wody.
Upijam łyk i odstawiam, tak na prawdę nie pamiętam do końca co się stało.
- To wszystko przez ten stres i nerwy.. -staram się zapobiec ich trosce.
- Tylko powiedz co my teraz mamy z tobą zrobić? -pyta Lesile. Widzę jej matczyną troskę w oczach. Wiem że traktuje nas jak swoje własne dzieci, więc każdego śmierć na arenię bardzo przeżywa. Dopiero teraz widzę jej zmarszczki na twarzy pomimo młodego wieku. Igrzyska zabierają nam rodziny, przyjaciół, młodość i życie.
- Może ja już pójdę do siebie? -wstaję, ale po chwili siadam, jestem za słaba. Ja, trybutka dwunastego dystryktu jestem zbyt słaba żeby wstać z krzesła, a jutro trafiam na arenę.
- Ktoś cię musi odprowadzić.. -mówi od niechcenia Calla.
- Ja ją odprowadzę -zgłasza się Haymitch.
Wszyscy jedynie kiwają głowami, zostając przed telewizorem oglądając powtórki z wywiadów. Abernathy bierze mnie pod ramie i prowadzi powoli do pokoju. Dopiero teraz widzę jego rysy twarzy. Poprawka - idealne rysy. Teraz się nie dziwię dlaczego wszystkie dziewczyny za nim latały. Z resztą nigdy na niego nie zwracałam uwagi.
Wchodzimy do mojego pokoju i powoli siadam na łóżko.
- Jakby co wiesz gdzie mnie szukać -mówi z uśmiechem i powoli wychodzi.
- Abernathy?
- Znowu mam zostać? -pyta śmiejąc się.
- A czemu nie? -odpowiadam jednocześnie wskazując na miejsce obok mnie.
Haymitcha nie trzeba długo prosić i już chwilę później leżę w niego wtulona.
- Więc.. zostawiłeś jakąś dziewczynę w dystrykcie? -pytam niepewnie. Nie powinnam pytać, ale ta moja ciekawość..
- Jedyną o jakiej mi wiadomo, właśnie leży wtulona we mnie. -mówi z tym swoim uśmiechem.
Zaczęłam się śmiać. Ja? Niby ja miałabym być tą jedyną jego? On sobie kpi ze mnie? Jednak widzę na jego twarzy coś w stylu powagi..
- A ty Donner? Zostawiłaś tam jakiegoś chłoptasia?
- O żadnym mi nie wiadomo -mówię ze śmiechem.
- A Dan? -skąd on cholera wie o Dan'ie?
- Z tego co wiem, to nie mój chłoptaś. -ostro ucinam.
Nastaje cisza. Gdyby nie to że czuję jego oddech, nie wiedziałabym czy jeszcze tam jest. Powoli zasypiam. Resztkami świadomości wyłapuje jego słowa.
- Dobranoc, May. Słodkich snów kochanie. -mówi całując mnie w czoło.
Kochanie. Jedno słowo. Jedno jedyne. Powinnam się przyzwyczaić do jego słodkich słówek. Ale nie kochanie. Skarbie, złotko i owszem. Ale nigdy nie użył tak czułego słowa.
- Czy ty właśnie nazwałeś mnie kochanie? -pytam z sarkazmem.
- A czemu nie? Nigdy tego nie zauważyłaś May?
- Czego?
- Jak myślisz, dlaczego olewałem je wszystkie?
- Pewnie miałeś jakąś dziewczynę..
- Nie miałem.
- To.. jakaś Ci się podobała?
- Nie jakaś. Ty. Ty mi się podobałaś.
Czy właśnie mój ideał to powiedział? A raczej człowiek który nim się stał w przeciągu kilku dni?
- Ja Ci się podobam?
- Tak -odpowiada trochę zmieszany.
Przytulam się do niego mocniej.
- Oh, nie martw się. Ty mi też, mój pieprzony ideale.-mówię szeptem.
______________________________________________________
Za słodko, za cukierkowo za co z góry bardzo przepraszam ;-;
Ogółem za bardzo mieszam fabułę, najpierw Dan, potem Mike i na koniec Haymitch, ale noo rozumiecie chyba, prawda? Mam taki nawał wszystkiego że ledwo wyrabiam. Nie jestem zadowolona z tego rozdziału, nie zlinczujcie mnie. Postaram się aby kolejny był o niebo lepszy, przewiduje go jakoś w czwartek. I będę pisała częściej. Bo jeszcze 3 dni i wolnee *.* Też się tak cieszycie?
A wracając do fabuły. Połączyłam May z Haymitchem, co mogłam zrobić nieco wcześniej i dlatego jest tak cukierkowo. Zastanawiam się nad powrotem ich obydwu no ale wiecie, za słodko by było :c I zaznaczam że zmieniłam linka! Żeby nikt się nie zdziwił.
Jeśli czytasz -> zostaw komentarz to dla mnie dużo znaczy.
Życzcie weny,
Clove xx
niedziela, 8 czerwca 2014
Zawieszony?
Cześć!
Nowy rozdział miał być opublikowany w piątek, lecz przez odłączony internet mam go tylko połowę i to takiej jakości że kot by to lepiej napisał. A przez na prawdę dużą ilość nauki (tak to jest jak cały rok się nic nie robi) i stosy sprawdzianów do poprawienia mam zawalony cały ten tydzień. Soooł spodziewajcie się następnego rozdziału na weekend, bądź za tydzień w czwartek (boże ciało).
Nawet nie wiecie jaką radość sprawia mi czytanie waszych komentarzy, więc jeśli przeczytasz - > skomentuj. Wystarczy krótkie czytam, czy też jakaś uwaga co do mojego pisania.
Mam jeszcze pytanie; Czy chcielibyście żebym nadawała rozdziałom jakieś krótkie nazwy? xd
Chciałam również nie uśmiercać Maysilee, ale zabić Haymitcha.. no chyba byście mnie zlinczowali XD A gdyby obydwoje wrócili, byłoby to straszne zżynanie z Igrzysk. Mnie samą wkurza jak czytam ff o podobnej fabule do historii Katniss i Peety.
Więc to chyba tyle. Dzięki że czytacie,
Clove xx
Nowy rozdział miał być opublikowany w piątek, lecz przez odłączony internet mam go tylko połowę i to takiej jakości że kot by to lepiej napisał. A przez na prawdę dużą ilość nauki (tak to jest jak cały rok się nic nie robi) i stosy sprawdzianów do poprawienia mam zawalony cały ten tydzień. Soooł spodziewajcie się następnego rozdziału na weekend, bądź za tydzień w czwartek (boże ciało).
Nawet nie wiecie jaką radość sprawia mi czytanie waszych komentarzy, więc jeśli przeczytasz - > skomentuj. Wystarczy krótkie czytam, czy też jakaś uwaga co do mojego pisania.
Mam jeszcze pytanie; Czy chcielibyście żebym nadawała rozdziałom jakieś krótkie nazwy? xd
Chciałam również nie uśmiercać Maysilee, ale zabić Haymitcha.. no chyba byście mnie zlinczowali XD A gdyby obydwoje wrócili, byłoby to straszne zżynanie z Igrzysk. Mnie samą wkurza jak czytam ff o podobnej fabule do historii Katniss i Peety.
Więc to chyba tyle. Dzięki że czytacie,
Clove xx
niedziela, 25 maja 2014
VI
Kiedy wchodzę do salonu, wszyscy już zajmują miejsca przed telewizorem. Nawet Alice, która weszła po mnie już rozsiada się na kanapie z talerzem pełnym słodkości. Patrzę się na nią śmiejąc się.
- No co? -pyta zdezorientowana - Trzeba korzystać póki można -dodaje śmiejąc się.
Kątem oka zerkam na Haymitcha. Nie rozumiem jego wybuchu złości.. Nie rozumiem co się dzieje w ostatnim czasie. Lecz on rozmawia swobodnie z Mike'm. Chwila, CO? Jakim cudem oni normalnie ze sobą gadają? Odwracam głowę i automatycznie pojawia się na ekranie młody, dopiero zaczynający komentator. Caesar Flickerman. Flickerman zaczął swoją pracę rok temu, podczas 49 igrzysk. Wydaje się być sympatyczny, często żartuje. Cechuje się go tym że zazwyczaj podczas wywiadów próbuje przedstawić trybuta z jak najlepszej strony. A że pochodzi z Kapitolu, musi być dość.. dziwny, w kwestii ubioru rzecz jasna. Rok temu Caesar włosy, brwi jak i usta miał w kolorze liliowym. W tym roku za to jest to jaskrawa zieleń. Kapitolczyk, kapitolczykiem zostanie.
Przez to rozmyślanie straciłam jego mowę wstępną, pewnie nie była za ciekawa. Wszystkich interesują zdobyte punkty. Na początku chłopacy, później dziewczyny. Czyli będę przedostatnia.
Na ekranie pojawia się ten mały dwunastolatek z jedynki. Dostaje cztery punkty. Pewnie jego rodzina nie jest zbytnio zadowolona.. Potem pojawia się brat śmiercionośnej trybutki z tego samego dystryktu, obok niego dziesiątka. No to pięknie. Rubby razem z Clarisse dostały również po dziesiątce. Oczywiście ci z 2, również dostają taką samą ocenę pomijając jedną dziewczynę która otrzymała ósemkę. Słabo jak na nich. Następnie na ekranie pojawiają się dzieciaki z 3. Tradycyjnie dostają po cztery-pięć punktów. I nagle pojawia się trybutka z czwórki. Mam wrażenie że ją kojarzę.. Flickerman przedstawia ją jako Rose Vellin. Dostaje dziesiątke, ale co się dziwić; zawodowiec. Kolejni trybuci dostają nie więcej niż siedem punktów, choć jest to lekkim zaskoczeniem, zazwyczaj nie przekraczają piątki. Ta ruda z dystryktu ósmego, dostaje ósemkę. Nie mogę być od niej gorsza. Po prostu nie mogę. Dwunastolatka z dziewiątki dostaje trzy punkty. Narazie jest najniżej punktowana. Współczuje jej, ale za razem mam nadzieje że czeka ją szybka i bezbolesna śmierć. Miły chłopak z dziesiątki otrzymuje dziewięć punktów. Założe się że zawodowcy już chcą mieć z nim sojusz, pomimo tego wyniku. Wystarczy zobaczyć jak walczy. I przychodzi czas na nasz dystrykt. Pierw wyświetla się Mike, zdobył dziesięć punktów. Aż dziesięć. Wszyscy zaczynają mu gratulować, to dość wysoki wynik jak na nasz dystrykt. Chwilę później pojawia się Abernathy, chwila niecierpliwości i obok niego pojawia się jedenastka. Nie mogę uwierzyć. Wstaję z miejsca i rzucam się mu na szyję. Nie koniecznie kontroluję to co robię, sam Haymitch zdziwił się że go przytuliłam. Jednak o dziwo odwzajemnia to, po czym odsuwa mnie od siebie.
- Jak ty to zrobiłeś? -pyta Hunter jednocześnie zamawiając szampana.
- Tak jak mówiłem; tajemnica -odpowiada Haymitch z uśmiechem na ustach.
Zaraz po nim pojawiam się ja. Ciekawi mnie tylko skąd oni mają nasze zdjęcia? Obok mojej głowy pojawia się dziesiątka. Moje serce przestaje na chwilę bić, a ja nadal nie mogę uwierzyć. Czy to jakiś głupi żart? Wszyscy gapią się na mnie mówiąc, że "improwizacja się opłaca" i chyba mają rację. W życiu nie byłam bardziej szczęśliwa. Patrzę kątem oka. Obok Alice pojawia się dziewiątka. To też nieźle. Calla, Hunter i Lesile zaczynają świętować, a my przyłączamy się do nich. Po raz pierwszy od wielu lat mamy szansę na wygraną.
***
Biegnę ciemną drogą, za mną pojawia się ósemka. Ta przebiegła ruda trybutka.. Trzyma w ręce nóż.
- Myślałaś że mnie przechytrzysz, co? Nie ze mną takie żarty.
Już otwieram usta żeby coś powiedzieć, lecz zanim to zrobię, jej nóż trafia prosto w moje serce, tak jak to ja robiłam na pokazie.
Budzę się z krzykiem. Nie wątpię że obudziłam wszystkich trybutów. Słyszę kroki w moją stronę. W pełni przekonana że to pewnie ósemka, szukam czegoś ostrego w zanadrzu, ale oczywiście nie znajduje. Jeszcze jakiś trybut mógłby popełnić samobójstwo. W drzwiach pojawia się Haymitch.
- Wszystko w porządku? -pyta z troską w głosie.
Jeszcze nigdy nie słyszałam u niego takiego tonu, nigdy.
- Tak.. to był tylko sen.
- Oh, to okej. -kieruje się do wyjścia. Jakaś część mnie chciałaby żeby został..
- Haymitch?
- Hm..?
- Zostaniesz? -po tym pytaniu widzę zmieszanie na jego twarzy. Ja nie powinnam. Znowu zadaję pytanie którego żałuję. Jednak coś mówi mi że właśnie tego potrzebuje, żeby ktoś przy mnie był.
- Jasne, tylko zrób mi miejsce -mówi uśmiechając się.
Przesuwam się, a Abernathy wsuwa się pod kołdrę. Automatycznie wtulam się w jego bok a on mnie obejmuje. Praktycznie zasypiam kiedy przychodzi mi pewna myśl.. Co by powiedziała mama? Pewnie coś w stylu "Co ty sobie wyobrażasz" czy też "Jesteś za młoda!". Ale moja rodzicielka jest daleko stąd a ja niedługo umrę. Zginę. Jak zwał tak zwał. Mocniej przytulam się do partnera z dystryktu i odpływam.
***
Budzę się ale nie otwieram oczu. To co się wczoraj stało, to tak jakby był to sen. Obracam się na bok gdzie wczoraj leżał Haymitch. Pod moją ręką wyczuwam tylko kawałek kartki. Z niechęcią otwieram oczy i czytam.
"Musiałem się zmyć, Calla zrobiłaby niezłą aferę. Mam nadzieję że uda nam się to kiedyś powtórzyć.
~H"
Mimowolnie się uśmiecham. Tylko, dlaczego on tak na mnie działa? Yhh.
Szybko wślizguje się pod prysznic słysząc Callę która powtarza swój tekst mówiąc że czeka nas dzisiaj wielki wielki wielki dzień. Zignorowałabym to ale po chwili wpada moja ekipa przygotowawcza. Pierw Maryse, Toto i na końcu Connie, na jej widok kąciki ust się podnoszą. Polubiłam ją mimo tego że praktycznie nie gadałyśmy.
- To jak jesteś gotowa? -pyta Toto z akcentem. Już mnie wkurzył.
- Zaczynajmy -mówię niepewnie.
Następne dwie godziny to czysty absurd. Jestem wręcz torturowana. Co chwilę nakładają na moje ciało najróżniejsze mazie, balsamy, płyny o których istnieniu nie miałam pojęcia. Podobnie jest z włosami. W gratisie słyszę najnowsze plotki z Kapitolu, kto co miał na sobie czy też że ktoś wyglądał okropnie. Jedynie Connie co jakiś czas informuje mnie o tym co mam na sobie czy też co się ze mną dzieje.
- Nieznoszę ich gadaniny -mówi Connie po czym zajmuje się moimi paznokciami.
Jedynie przytakuje, bo nie przebiłabym się przez głosy Toto i Maryse. W końcu mówią mi że to koniec i żebym poczekała na Petty.
Po chwili wchodzi różowa sukienka, po niej dopiero moja stylistka. Tradycyjnie wygląda przekomicznie, zwłaszcza z tą sukienką. Za nią idzie awoks; poznaje go po tym jak przełyka ślinę, noszący prawdopodobnie moją suknię.
- Zamknij oczy złotko i pozwól mi działać -mówi Petty. O mały włos a puściłabym pawia na słowo 'złotko'. Aż przechodzi mnie dreszcz. Pomimo to na jej prośbę zamykam oczy. Czuję jak moje ciało otula przyjemna tkanina, na twarzy śmigają pędzelki, a przy włosach czuję ciepło.
- Teraz je otwórz i podziwiaj.
Wykonuję jej polecenie. Ale w lustrze nie stoi Maysilee. Stoi jej piękniejszy odpowiednik. Wyglądam niesamowicie. Włosy mamy wyprostowane i lekko z tyłu upięte. Na twarzy mam mocniejszy makijaż niż podczas parady trybutów, ale pomimo to jest to zaledwie kreska eyelinerem. Policzki są lekko zaróżowione. A suknia? Istne cudo. Pomimo dziwacznego wyglądu Petty zna się na rzeczy. Sukienka sięga mi do kolan, jest ciemno niebieska i na ramiączkach. Wyglądam oszałamiająco.
- No to teraz mogę iść podbić Kapitol -mówię uśmiechając się.
_______________________________________________________
Rozdział jest szybciej niż się spodziewałam! :D Mam nadzieje że mnie nie zlinczujecie za ten fragment z May i Haymitchem, takie troche zżynanie z Peetniss ale cii ;-; Z zaciekawieniem, jak zawsze czekam na wasze komentarze ^^ I życzcie mi weny! ;o
Po za tym zaczęłam pisać o pierwszych igrzyskach głodowych, tu macie linka; http://firsthungergames.blogspot.com/
Zapraszam i dzięki że czytacie,
Clove.
- No co? -pyta zdezorientowana - Trzeba korzystać póki można -dodaje śmiejąc się.
Kątem oka zerkam na Haymitcha. Nie rozumiem jego wybuchu złości.. Nie rozumiem co się dzieje w ostatnim czasie. Lecz on rozmawia swobodnie z Mike'm. Chwila, CO? Jakim cudem oni normalnie ze sobą gadają? Odwracam głowę i automatycznie pojawia się na ekranie młody, dopiero zaczynający komentator. Caesar Flickerman. Flickerman zaczął swoją pracę rok temu, podczas 49 igrzysk. Wydaje się być sympatyczny, często żartuje. Cechuje się go tym że zazwyczaj podczas wywiadów próbuje przedstawić trybuta z jak najlepszej strony. A że pochodzi z Kapitolu, musi być dość.. dziwny, w kwestii ubioru rzecz jasna. Rok temu Caesar włosy, brwi jak i usta miał w kolorze liliowym. W tym roku za to jest to jaskrawa zieleń. Kapitolczyk, kapitolczykiem zostanie.
Przez to rozmyślanie straciłam jego mowę wstępną, pewnie nie była za ciekawa. Wszystkich interesują zdobyte punkty. Na początku chłopacy, później dziewczyny. Czyli będę przedostatnia.
Na ekranie pojawia się ten mały dwunastolatek z jedynki. Dostaje cztery punkty. Pewnie jego rodzina nie jest zbytnio zadowolona.. Potem pojawia się brat śmiercionośnej trybutki z tego samego dystryktu, obok niego dziesiątka. No to pięknie. Rubby razem z Clarisse dostały również po dziesiątce. Oczywiście ci z 2, również dostają taką samą ocenę pomijając jedną dziewczynę która otrzymała ósemkę. Słabo jak na nich. Następnie na ekranie pojawiają się dzieciaki z 3. Tradycyjnie dostają po cztery-pięć punktów. I nagle pojawia się trybutka z czwórki. Mam wrażenie że ją kojarzę.. Flickerman przedstawia ją jako Rose Vellin. Dostaje dziesiątke, ale co się dziwić; zawodowiec. Kolejni trybuci dostają nie więcej niż siedem punktów, choć jest to lekkim zaskoczeniem, zazwyczaj nie przekraczają piątki. Ta ruda z dystryktu ósmego, dostaje ósemkę. Nie mogę być od niej gorsza. Po prostu nie mogę. Dwunastolatka z dziewiątki dostaje trzy punkty. Narazie jest najniżej punktowana. Współczuje jej, ale za razem mam nadzieje że czeka ją szybka i bezbolesna śmierć. Miły chłopak z dziesiątki otrzymuje dziewięć punktów. Założe się że zawodowcy już chcą mieć z nim sojusz, pomimo tego wyniku. Wystarczy zobaczyć jak walczy. I przychodzi czas na nasz dystrykt. Pierw wyświetla się Mike, zdobył dziesięć punktów. Aż dziesięć. Wszyscy zaczynają mu gratulować, to dość wysoki wynik jak na nasz dystrykt. Chwilę później pojawia się Abernathy, chwila niecierpliwości i obok niego pojawia się jedenastka. Nie mogę uwierzyć. Wstaję z miejsca i rzucam się mu na szyję. Nie koniecznie kontroluję to co robię, sam Haymitch zdziwił się że go przytuliłam. Jednak o dziwo odwzajemnia to, po czym odsuwa mnie od siebie.
- Jak ty to zrobiłeś? -pyta Hunter jednocześnie zamawiając szampana.
- Tak jak mówiłem; tajemnica -odpowiada Haymitch z uśmiechem na ustach.
Zaraz po nim pojawiam się ja. Ciekawi mnie tylko skąd oni mają nasze zdjęcia? Obok mojej głowy pojawia się dziesiątka. Moje serce przestaje na chwilę bić, a ja nadal nie mogę uwierzyć. Czy to jakiś głupi żart? Wszyscy gapią się na mnie mówiąc, że "improwizacja się opłaca" i chyba mają rację. W życiu nie byłam bardziej szczęśliwa. Patrzę kątem oka. Obok Alice pojawia się dziewiątka. To też nieźle. Calla, Hunter i Lesile zaczynają świętować, a my przyłączamy się do nich. Po raz pierwszy od wielu lat mamy szansę na wygraną.
***
Biegnę ciemną drogą, za mną pojawia się ósemka. Ta przebiegła ruda trybutka.. Trzyma w ręce nóż.
- Myślałaś że mnie przechytrzysz, co? Nie ze mną takie żarty.
Już otwieram usta żeby coś powiedzieć, lecz zanim to zrobię, jej nóż trafia prosto w moje serce, tak jak to ja robiłam na pokazie.
Budzę się z krzykiem. Nie wątpię że obudziłam wszystkich trybutów. Słyszę kroki w moją stronę. W pełni przekonana że to pewnie ósemka, szukam czegoś ostrego w zanadrzu, ale oczywiście nie znajduje. Jeszcze jakiś trybut mógłby popełnić samobójstwo. W drzwiach pojawia się Haymitch.
- Wszystko w porządku? -pyta z troską w głosie.
Jeszcze nigdy nie słyszałam u niego takiego tonu, nigdy.
- Tak.. to był tylko sen.
- Oh, to okej. -kieruje się do wyjścia. Jakaś część mnie chciałaby żeby został..
- Haymitch?
- Hm..?
- Zostaniesz? -po tym pytaniu widzę zmieszanie na jego twarzy. Ja nie powinnam. Znowu zadaję pytanie którego żałuję. Jednak coś mówi mi że właśnie tego potrzebuje, żeby ktoś przy mnie był.
- Jasne, tylko zrób mi miejsce -mówi uśmiechając się.
Przesuwam się, a Abernathy wsuwa się pod kołdrę. Automatycznie wtulam się w jego bok a on mnie obejmuje. Praktycznie zasypiam kiedy przychodzi mi pewna myśl.. Co by powiedziała mama? Pewnie coś w stylu "Co ty sobie wyobrażasz" czy też "Jesteś za młoda!". Ale moja rodzicielka jest daleko stąd a ja niedługo umrę. Zginę. Jak zwał tak zwał. Mocniej przytulam się do partnera z dystryktu i odpływam.
***
Budzę się ale nie otwieram oczu. To co się wczoraj stało, to tak jakby był to sen. Obracam się na bok gdzie wczoraj leżał Haymitch. Pod moją ręką wyczuwam tylko kawałek kartki. Z niechęcią otwieram oczy i czytam.
"Musiałem się zmyć, Calla zrobiłaby niezłą aferę. Mam nadzieję że uda nam się to kiedyś powtórzyć.
~H"
Mimowolnie się uśmiecham. Tylko, dlaczego on tak na mnie działa? Yhh.
Szybko wślizguje się pod prysznic słysząc Callę która powtarza swój tekst mówiąc że czeka nas dzisiaj wielki wielki wielki dzień. Zignorowałabym to ale po chwili wpada moja ekipa przygotowawcza. Pierw Maryse, Toto i na końcu Connie, na jej widok kąciki ust się podnoszą. Polubiłam ją mimo tego że praktycznie nie gadałyśmy.
- To jak jesteś gotowa? -pyta Toto z akcentem. Już mnie wkurzył.
- Zaczynajmy -mówię niepewnie.
Następne dwie godziny to czysty absurd. Jestem wręcz torturowana. Co chwilę nakładają na moje ciało najróżniejsze mazie, balsamy, płyny o których istnieniu nie miałam pojęcia. Podobnie jest z włosami. W gratisie słyszę najnowsze plotki z Kapitolu, kto co miał na sobie czy też że ktoś wyglądał okropnie. Jedynie Connie co jakiś czas informuje mnie o tym co mam na sobie czy też co się ze mną dzieje.
- Nieznoszę ich gadaniny -mówi Connie po czym zajmuje się moimi paznokciami.
Jedynie przytakuje, bo nie przebiłabym się przez głosy Toto i Maryse. W końcu mówią mi że to koniec i żebym poczekała na Petty.
Po chwili wchodzi różowa sukienka, po niej dopiero moja stylistka. Tradycyjnie wygląda przekomicznie, zwłaszcza z tą sukienką. Za nią idzie awoks; poznaje go po tym jak przełyka ślinę, noszący prawdopodobnie moją suknię.
- Zamknij oczy złotko i pozwól mi działać -mówi Petty. O mały włos a puściłabym pawia na słowo 'złotko'. Aż przechodzi mnie dreszcz. Pomimo to na jej prośbę zamykam oczy. Czuję jak moje ciało otula przyjemna tkanina, na twarzy śmigają pędzelki, a przy włosach czuję ciepło.
- Teraz je otwórz i podziwiaj.
Wykonuję jej polecenie. Ale w lustrze nie stoi Maysilee. Stoi jej piękniejszy odpowiednik. Wyglądam niesamowicie. Włosy mamy wyprostowane i lekko z tyłu upięte. Na twarzy mam mocniejszy makijaż niż podczas parady trybutów, ale pomimo to jest to zaledwie kreska eyelinerem. Policzki są lekko zaróżowione. A suknia? Istne cudo. Pomimo dziwacznego wyglądu Petty zna się na rzeczy. Sukienka sięga mi do kolan, jest ciemno niebieska i na ramiączkach. Wyglądam oszałamiająco.
- No to teraz mogę iść podbić Kapitol -mówię uśmiechając się.
_______________________________________________________
Rozdział jest szybciej niż się spodziewałam! :D Mam nadzieje że mnie nie zlinczujecie za ten fragment z May i Haymitchem, takie troche zżynanie z Peetniss ale cii ;-; Z zaciekawieniem, jak zawsze czekam na wasze komentarze ^^ I życzcie mi weny! ;o
Po za tym zaczęłam pisać o pierwszych igrzyskach głodowych, tu macie linka; http://firsthungergames.blogspot.com/
Zapraszam i dzięki że czytacie,
Clove.
sobota, 24 maja 2014
V
Kolejny dzień na treningu minął podobnie jak poprzedni. Popisywanie się zawodowców, groźne spojrzenia ze strony rudej z 8, oraz pogadywanie Haymitcha. Chyba zaczynam go lubić.
- Szczerze ci powiem że jestem mile zaskoczony. Myślałem że sobie nie poradzisz -mówi z uśmiechem.
Również się uśmiecham, bo co mi innego zostało?
- Cóż, talent -zaczynam się śmiać.
Zaraz po treningu, jedziemy na 12 piętro gdzie czeka na nas poddenerwowana Calla.
- Co wy sobie w ogóle wyobrażacie? Alice i Mike wrócili godzinę temu! Idźcie jeść..
Po raz pierwszy widziałam ją tak zdenerwowaną. No dobra drugi. Wtedy po paradzie. Nie rozumiem jej nadpobudliwości. Przecież mogliśmy zjeść równie dobrze wieczorem.
- Jak myślisz o co jej chodzi? -pytam, nakładając kolejne udko na talerz.
- Nie mam pojęcia. Zazwyczaj nikt się nie martwi tu o nas, trybutów. -mówi Haymitch z pełnym przekonaniem.
Szybko kończę i idę do siebie. Już niedługo to się skończy, już nie będę musiała tutaj być. Kieruję się w stronę łazienki. Przytłoczył mnie dzisiejszy trening i dziwne zachowanie Calli. Wchodzę pod prysznic i otula mnie ciepła woda z odrobiną płynu o zapachu cytryny. Wreszcie, chwila relaksu. Owijam się w ręcznik i nie zważając na to że ciągle jestem cała mokra kładę się do łóżka, pogrążając w sen.
***
*2 dni później*
- Szykuje się wielki, wielki, wielki dzień! -pokrzykuje Calla.
Wczoraj uspokoiła się i przy śniadaniu przeprosiła mnie i Haymitcha. Tłumaczyła to niewyspaniem, ale według mnie i tak chodzi o coś więcej. Czyżby zaczęło jej zależeć na trybutach..? To nie możliwe. Przecież zaledwie pare dni temu błagała wręcz o inny dystrykt. Zrywam się z łóżka. Nie rozumiem dlaczego ma być to 'wielki dzień'. Zaledwie pokaz indywidualny. Wielki? Może i tak. Ale nie zasługuje na miano wielki x3. Po ich cholernej punktacji pozostali trybuci ocenią czy jest w nas zagrożenie. Zazwyczaj w 12, zdobywamy nie więcej niż 7 punktów.
Przy śniadaniu wszyscy są podekscytowani i co chwilę mówią co przedstawią.
- Myślę że strzelę z łuku -nawija Alice. - Albo porzucam nożami.. sama nie wiem.
Jej monolog trwa już dobre 20 minut. Razem z mentorami oceniają jak wysoko może być punktowana każda zdolność. W ich gwarze wyłapuje jedynie że Mike chce posłużyć się mieczem, a Haymitch, jak to on mówi że to 'tajemnica'.
- A ty co zaprezentujesz Maysilee? -pyta Lesile wyrywając mnie z zamyślenia.
- Szczerze, to się nie zastanawiałam nad tym. Chyba będę.. improwizować.
- Zuch dziewczyna -mówi śmiejąc się Hunter. Czasem, czyli kiedy jest w miarę trzeźwy można z nim całkiem normalnie pogadać.
Przez resztę śniadania słychać jedynie rozmowę na temat 'talentów' i umiejętności Haymitcha. Odchodzę od stołu jako pierwsza dziękując za posiłek.
Zamiast iść do pokoju, kieruje się na nasz taras, balkon. Sama nie wiem jak nazwać to magiczne miejsce. Co ja mam im zaprezentować? W sumie mam niezłego cela.. ale z nożami wole nie ryzykować. Jestem szybka i zwinna, ale przecież nie będę biegać podczas pokazu indywidualnego, litości. A może by tak kamuflaż.. Byłoby okej gdyby nie to że kompletnie nie posiadam talentu artystycznego.
- Nie przeszkadzam? -na głos Mike'a nieruchomieje, moje ciało odmawia posłuszeństwa. Czuję się jakby już trafiła na arenę. May, przecież to twój przyjaciel..
- Skądże. Może przydasz mi się, bo kompletnie nie wiem co pokazać organizatorom.. -mówię z lekkim uśmiechem. Cieszę się gdy widzę że on również się uśmiecha.
- Z twoim talentem plastycznym.. -zaczyna ale nie daje mu dokończyć, szturchając go w stronę roślin - Spokojnie, spokojnie May. -mówi z uśmiechem.
Potem zaczynamy gadać, normalnie o tym co się u nas działo przez ten czas naszej 'rozłąki', jak się miewają, a raczej miewały rodziny przed naszym wyjazdem, aż w końcu przechodzimy do wyzywania Kapitolu i zastanawiania się nad sensem igrzysk. Prawdopodobnie jest tu podsłuch, ale kto zabije trybutów w przeddzień trafienia na arenę?
- Mam nadzieję że kiedyś znajdzie się ktoś, kto to powstrzyma -mówię, w pełni przekonana. Widząc że twarz Mike'a nabiera poważniejszego wyrazu dodaję - Co się stało?
- May myślisz, że gdyby.. w sensie gdyby nie te igrzyska to.. to.. może.. dobra nie ważne -urywa krótko.
- Co "może"? -ignoruje moje pytanie -Mike, zaczynasz mnie wkurzać.. Powiedz o co chodzi.
- Czy gdyby nie igrzyska mielibyśmy szanse?
- Szanse na co? -O MÓJ BOŻE, jemu chyba nie o to chodzi..
- O normalne życie, razem.
Dużo się nie pomyliłam.
- Wiesz że normalne życie nie jest możliwe w dystryktach.. -po chwili dodaję -Ale zawsze moglibyśmy spróbować.
- Na prawdę?
- No wiesz.. co z tego że za 2 dni będziemy się zabijać.. Ale zawsze byłeś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem.
- Jesteś tego pewna?
Ale zamiast odpowiedzieć podchodzę do niego i go całuję. Nie wiem skąd nagle we mnie tyle odwagi(?). Po prostu bardzo mi go brakowało. Stoimy tak jeszcze chwilę w swoich objęciach aż w końcu uświadamiam sobie że powinniśmy już iść..
- Mike, chyba powinniśmy iść na salę treningową..
On jedynie kiwa głową. Odsuwamy się od siebie, ale on nie puszcza mojej ręki. Dzięki temu czuje się bezpieczna, na tyle na ile można czuć się bezpiecznym w Kapitolu.
***
- Mike Ellison, dystrykt 12. Proszę zgłosić się do oceny indywidualnej.
Chłopak szybko podnosi się z miejsca, ale zanim to zrobi szepcze mu do ucha szybkie powodzenia i daję całusa w policzek. Już mnie nie obchodzi co sądzą inni. Muszę się cieszyć czasem który nam został. Mi został. Kiedy Mike znika za drzwiami odwraca się do mnie Haymitch.
- No proszę proszę. Dwójka nieszczęśliwych kochanków z 12! -mówi śmiejąc się.
- Oh, zamknij się.
- A więc taka jest twoja taktyka. Niespodziewałem się Maysilee.
- Czyżby już nie May? -pytam kpiąco.
Nie rozumiem dlaczego jest taki.. nerwowy? Nie, to słowo definiuje się jako; ZAZDROSNY. Po dłuższej chwili ciszy zadaję kolejne pytanie.
- Czy ty aby nie jesteś.. zazdrosny? -pytam wręcz wypluwając te słowa. Gdyby czas można było cofnąć, nie spytałabym.
- Niby o kogo? O ciebie? Że migdalisz się z nim na każdym kroku? Oh, nie oczywiście skarbie że nie jestem zazdrosny.
Już mam coś powiedzieć kiedy przerywa mi miły głos jakiejś babki.
- Haymitch Abernathy, dystrykt 12. Proszę zgłosić się do oceny indywidualnej.
Haymitch wstaje, odwraca się i pyta kpiąco.
- Mi już nie życzysz powodzenia?
I znika za drzwiami. Na myśl przychodzą mi różne rzeczy.. czy aby Haymitch coś do mnie czuje..? To nie możliwe. A nawet jeśli to przecież jesteśmy przyjaciółmi. Został jeszcze Mike. Tylko.. czy ja coś do niego czuje? Czy to nie była tylko tęsknota za bliską osobą? Czuje się zagubiona. Kiedy znowu odzywa się ten głos. Alleluja.
- Maysilee Donner, dystrykt 12. Proszę zgłosić się do oceny indywidualnej.
Wstaję i powolnym krokiem kieruje się do drzwi. Nadal nie mam pojęcia co zaprezentuję. Drzwi otwierają się, a ja widzę coś podobnego do naszej sali treningowej. Jest nieco mniejsza ale tak samo bogato wyposażona. Z góry przyglądają mi się organizatorzy igrzysk jak i moi przyszli sponsorzy. No cóż, trzeba zrobić dobre wrażenie.
- Maysilee Donner, dystrykt 12.
Widzę że są już upici i znudzeni. Główny organizator igrzysk - Alem Peor. Wygląda z nich na najbardziej trzeźwego, ale jedynie kiwa głową i przypomina że mam 15 minut.
Postanawiam zaryzykować, biorę noże. Ustawiam się po czym nóż sam wyślizguje mi się z ręki. O dziwo trafiam w sam środek. Zaskoczyło to zgromadzonych, tak bardzo że niektórzy zaczęli bić brawo. Więc nadal rzucałam, za każdym razem trafiając w samo 'serce' bądź 'głowę' kukły. Po 15 minutach dziękują i proszą o opuszczenie. Posłusznie wykonuje ich polecenie i wchodzę.
_________________________________________________
Wiem że troche musieliście na niego czekać ale cóż poradzę, nie miałam praktycznie weny, co napisałam nadawało się do śmieci. Choć nie twierdzę że jestem zadowolona z tego rozdziału. Chciałam jakoś May połączyć z Abernathym ale.. ;c Z przyjemnością czekam na wasze komentarze jak i zapraszam do czytania. Następny rozdział postaram się dodać niebawem czyli może jeszcze w weekend ^^
- Szczerze ci powiem że jestem mile zaskoczony. Myślałem że sobie nie poradzisz -mówi z uśmiechem.
Również się uśmiecham, bo co mi innego zostało?
- Cóż, talent -zaczynam się śmiać.
Zaraz po treningu, jedziemy na 12 piętro gdzie czeka na nas poddenerwowana Calla.
- Co wy sobie w ogóle wyobrażacie? Alice i Mike wrócili godzinę temu! Idźcie jeść..
Po raz pierwszy widziałam ją tak zdenerwowaną. No dobra drugi. Wtedy po paradzie. Nie rozumiem jej nadpobudliwości. Przecież mogliśmy zjeść równie dobrze wieczorem.
- Jak myślisz o co jej chodzi? -pytam, nakładając kolejne udko na talerz.
- Nie mam pojęcia. Zazwyczaj nikt się nie martwi tu o nas, trybutów. -mówi Haymitch z pełnym przekonaniem.
Szybko kończę i idę do siebie. Już niedługo to się skończy, już nie będę musiała tutaj być. Kieruję się w stronę łazienki. Przytłoczył mnie dzisiejszy trening i dziwne zachowanie Calli. Wchodzę pod prysznic i otula mnie ciepła woda z odrobiną płynu o zapachu cytryny. Wreszcie, chwila relaksu. Owijam się w ręcznik i nie zważając na to że ciągle jestem cała mokra kładę się do łóżka, pogrążając w sen.
***
*2 dni później*
- Szykuje się wielki, wielki, wielki dzień! -pokrzykuje Calla.
Wczoraj uspokoiła się i przy śniadaniu przeprosiła mnie i Haymitcha. Tłumaczyła to niewyspaniem, ale według mnie i tak chodzi o coś więcej. Czyżby zaczęło jej zależeć na trybutach..? To nie możliwe. Przecież zaledwie pare dni temu błagała wręcz o inny dystrykt. Zrywam się z łóżka. Nie rozumiem dlaczego ma być to 'wielki dzień'. Zaledwie pokaz indywidualny. Wielki? Może i tak. Ale nie zasługuje na miano wielki x3. Po ich cholernej punktacji pozostali trybuci ocenią czy jest w nas zagrożenie. Zazwyczaj w 12, zdobywamy nie więcej niż 7 punktów.
Przy śniadaniu wszyscy są podekscytowani i co chwilę mówią co przedstawią.
- Myślę że strzelę z łuku -nawija Alice. - Albo porzucam nożami.. sama nie wiem.
Jej monolog trwa już dobre 20 minut. Razem z mentorami oceniają jak wysoko może być punktowana każda zdolność. W ich gwarze wyłapuje jedynie że Mike chce posłużyć się mieczem, a Haymitch, jak to on mówi że to 'tajemnica'.
- A ty co zaprezentujesz Maysilee? -pyta Lesile wyrywając mnie z zamyślenia.
- Szczerze, to się nie zastanawiałam nad tym. Chyba będę.. improwizować.
- Zuch dziewczyna -mówi śmiejąc się Hunter. Czasem, czyli kiedy jest w miarę trzeźwy można z nim całkiem normalnie pogadać.
Przez resztę śniadania słychać jedynie rozmowę na temat 'talentów' i umiejętności Haymitcha. Odchodzę od stołu jako pierwsza dziękując za posiłek.
Zamiast iść do pokoju, kieruje się na nasz taras, balkon. Sama nie wiem jak nazwać to magiczne miejsce. Co ja mam im zaprezentować? W sumie mam niezłego cela.. ale z nożami wole nie ryzykować. Jestem szybka i zwinna, ale przecież nie będę biegać podczas pokazu indywidualnego, litości. A może by tak kamuflaż.. Byłoby okej gdyby nie to że kompletnie nie posiadam talentu artystycznego.
- Nie przeszkadzam? -na głos Mike'a nieruchomieje, moje ciało odmawia posłuszeństwa. Czuję się jakby już trafiła na arenę. May, przecież to twój przyjaciel..
- Skądże. Może przydasz mi się, bo kompletnie nie wiem co pokazać organizatorom.. -mówię z lekkim uśmiechem. Cieszę się gdy widzę że on również się uśmiecha.
- Z twoim talentem plastycznym.. -zaczyna ale nie daje mu dokończyć, szturchając go w stronę roślin - Spokojnie, spokojnie May. -mówi z uśmiechem.
Potem zaczynamy gadać, normalnie o tym co się u nas działo przez ten czas naszej 'rozłąki', jak się miewają, a raczej miewały rodziny przed naszym wyjazdem, aż w końcu przechodzimy do wyzywania Kapitolu i zastanawiania się nad sensem igrzysk. Prawdopodobnie jest tu podsłuch, ale kto zabije trybutów w przeddzień trafienia na arenę?
- Mam nadzieję że kiedyś znajdzie się ktoś, kto to powstrzyma -mówię, w pełni przekonana. Widząc że twarz Mike'a nabiera poważniejszego wyrazu dodaję - Co się stało?
- May myślisz, że gdyby.. w sensie gdyby nie te igrzyska to.. to.. może.. dobra nie ważne -urywa krótko.
- Co "może"? -ignoruje moje pytanie -Mike, zaczynasz mnie wkurzać.. Powiedz o co chodzi.
- Czy gdyby nie igrzyska mielibyśmy szanse?
- Szanse na co? -O MÓJ BOŻE, jemu chyba nie o to chodzi..
- O normalne życie, razem.
Dużo się nie pomyliłam.
- Wiesz że normalne życie nie jest możliwe w dystryktach.. -po chwili dodaję -Ale zawsze moglibyśmy spróbować.
- Na prawdę?
- No wiesz.. co z tego że za 2 dni będziemy się zabijać.. Ale zawsze byłeś dla mnie kimś więcej niż przyjacielem.
- Jesteś tego pewna?
Ale zamiast odpowiedzieć podchodzę do niego i go całuję. Nie wiem skąd nagle we mnie tyle odwagi(?). Po prostu bardzo mi go brakowało. Stoimy tak jeszcze chwilę w swoich objęciach aż w końcu uświadamiam sobie że powinniśmy już iść..
- Mike, chyba powinniśmy iść na salę treningową..
On jedynie kiwa głową. Odsuwamy się od siebie, ale on nie puszcza mojej ręki. Dzięki temu czuje się bezpieczna, na tyle na ile można czuć się bezpiecznym w Kapitolu.
***
- Mike Ellison, dystrykt 12. Proszę zgłosić się do oceny indywidualnej.
Chłopak szybko podnosi się z miejsca, ale zanim to zrobi szepcze mu do ucha szybkie powodzenia i daję całusa w policzek. Już mnie nie obchodzi co sądzą inni. Muszę się cieszyć czasem który nam został. Mi został. Kiedy Mike znika za drzwiami odwraca się do mnie Haymitch.
- No proszę proszę. Dwójka nieszczęśliwych kochanków z 12! -mówi śmiejąc się.
- Oh, zamknij się.
- A więc taka jest twoja taktyka. Niespodziewałem się Maysilee.
- Czyżby już nie May? -pytam kpiąco.
Nie rozumiem dlaczego jest taki.. nerwowy? Nie, to słowo definiuje się jako; ZAZDROSNY. Po dłuższej chwili ciszy zadaję kolejne pytanie.
- Czy ty aby nie jesteś.. zazdrosny? -pytam wręcz wypluwając te słowa. Gdyby czas można było cofnąć, nie spytałabym.
- Niby o kogo? O ciebie? Że migdalisz się z nim na każdym kroku? Oh, nie oczywiście skarbie że nie jestem zazdrosny.
Już mam coś powiedzieć kiedy przerywa mi miły głos jakiejś babki.
- Haymitch Abernathy, dystrykt 12. Proszę zgłosić się do oceny indywidualnej.
Haymitch wstaje, odwraca się i pyta kpiąco.
- Mi już nie życzysz powodzenia?
I znika za drzwiami. Na myśl przychodzą mi różne rzeczy.. czy aby Haymitch coś do mnie czuje..? To nie możliwe. A nawet jeśli to przecież jesteśmy przyjaciółmi. Został jeszcze Mike. Tylko.. czy ja coś do niego czuje? Czy to nie była tylko tęsknota za bliską osobą? Czuje się zagubiona. Kiedy znowu odzywa się ten głos. Alleluja.
- Maysilee Donner, dystrykt 12. Proszę zgłosić się do oceny indywidualnej.
Wstaję i powolnym krokiem kieruje się do drzwi. Nadal nie mam pojęcia co zaprezentuję. Drzwi otwierają się, a ja widzę coś podobnego do naszej sali treningowej. Jest nieco mniejsza ale tak samo bogato wyposażona. Z góry przyglądają mi się organizatorzy igrzysk jak i moi przyszli sponsorzy. No cóż, trzeba zrobić dobre wrażenie.
- Maysilee Donner, dystrykt 12.
Widzę że są już upici i znudzeni. Główny organizator igrzysk - Alem Peor. Wygląda z nich na najbardziej trzeźwego, ale jedynie kiwa głową i przypomina że mam 15 minut.
Postanawiam zaryzykować, biorę noże. Ustawiam się po czym nóż sam wyślizguje mi się z ręki. O dziwo trafiam w sam środek. Zaskoczyło to zgromadzonych, tak bardzo że niektórzy zaczęli bić brawo. Więc nadal rzucałam, za każdym razem trafiając w samo 'serce' bądź 'głowę' kukły. Po 15 minutach dziękują i proszą o opuszczenie. Posłusznie wykonuje ich polecenie i wchodzę.
_________________________________________________
Wiem że troche musieliście na niego czekać ale cóż poradzę, nie miałam praktycznie weny, co napisałam nadawało się do śmieci. Choć nie twierdzę że jestem zadowolona z tego rozdziału. Chciałam jakoś May połączyć z Abernathym ale.. ;c Z przyjemnością czekam na wasze komentarze jak i zapraszam do czytania. Następny rozdział postaram się dodać niebawem czyli może jeszcze w weekend ^^
sobota, 26 kwietnia 2014
IV
Jestem zdziwiona. Wchodzę do wielkiej sali, bogatej w najróżniejszą broń, tarcze, i tym podobne rzeczy. Wszystko jest pogrupowane, w pomniejsze stanowiska. Ciekawe, ludzie w dystryktach głodują, a Kapitol wydaje kase na igrzyska. Niebawem nie będzie miał kogo na nie posyłać. Okazuje się że w tym roku trzeba było wybudować nową salę treningową ze względu na ilość trybutów. Przychodzimy jako jedni z pierwszych, obok nas stoją dzieciaki z 9. Dziewczyny mają po mniej więcej 12 lat, a chłopacy? Pewnie się zgłosili, na oko mają 18 lat, są wysocy i nieźle zbudowani. Niestety zbyt pewni siebie, przez to że rok temu wygrała trybutka z ich dystryktu. Po chwili dołączają do nas trybuci z innych dystryktów.
- Proszę o ciszę! -krzyknęła żeby przebić się przez szum. -Nazywam się Lana, jestem waszą trenerką, opiekunką, nazywajcie to jak chcecie.
Natychmiast nastała cisza. Nieprawdopodobne było skupienie wszystkich na tym co mówi Lana.
- W ciągu dwóch tygodni 47 z was zginie. Jedno przeżyje. Wykażcie się pilnością w trakcie tych 4 dni i pamiętajcie to co powiem; raz, nie wdajemy się w bójki z innymi, na to przyjdzie czas na arenie. 4 treningi są obowiązkowe, reszta to trening indywidualny. Nie lekceważcie sztuki przetrwania, każdy chce chwycić za miecz, ale większość z was zginie z przyczyn naturalnych. Nieuwaga zabija równie skutecznie jak nóż. Możecie przystąpić do stanowisk, tyle ode mnie.
Automatycznie grupa zawodowców podeszła do stanowiska z nożami i mieczami. Ja udałam się do stanowiska z linami, nigdy nie umiałam zawiązać porządnego supła. W między czasie przyglądałam się zawodowcom. Kojarzę dwóch z jedynki; dobrze zbudowane, blond rodzeństwo. O ile się nie myle siostra nazywała się Rubby. Obok nich stała szczupła i niska brunetka, krzyczeli na nią Clarisse. Również była z 1. Tuż obok nich stali pokaźnej budowy dwaj chłopacy z dwójki, obydwaj o czarnych włosach i groźnych spojrzeniach. Obok nich stały wysokie i dobrze zbudowane blondynki rozmawiające i co jakiś czas chichoczące, tak jakby bawiła je ta cała sytuacja. Jedną z nich kojarzę z relacji dożynek, nazywa się Dalla i walnęła swojego chłopaka w twarz, kiedy prosił, wręcz błagał żeby się nie zgłaszała. Tak więc Rubby zręcznie posługiwała się toporem, jej brat swoim mieczem wyrządził szkody kilku kukłom, Clarisse uwielbiała rzucać nożami w sam środek serca atrapy. Ci z 2 specjalizowali się głównie w walce mieczem, nic specjalnego, a te chichoczące blondyny? Istne maszyny do zabijania. W walce nie miałabym z nimi szans, niesamowicie władają siekierą. Moją uwagę przy kłuł chłopiec stojący nieco dalej od nich, ledwie trzymający nóż w ręce 12-latek, również trybut z 1. Zazwyczaj zgłaszają się za takich małych, ciekawe. Skończyłam zaplatać mój nieudany węzeł i podeszłam do stanowiska z jadalnymi i niejadalnymi roślinami. Byłam w tym całkiem niezła, co docenił opiekun tej pozycji. Niedługo potem dołączył się do mnie Haymitch.
- I jak oceniasz trybutów? -zapytał z uśmiechem na ustach.
- Trudno będzie ich pokonać.. -przyznałam.
- Radziłbym ci potrenować zamiast skupiać się na sztuce przetrwania May..
- Mówisz do mnie May? -zaśmiałam się.
- A czemu nie? -rzucił, odchodząc do noży.
Przystanęłam na chwilę, i muszę przyznać że nieźle sobie radzi. Za jego radą podeszłam do łucznictwa, wybrałam podstawowy program i całkiem dobrze mi poszło. Może jednak nie zginę jako pierwsza? Tuż za mną stanęła 'ta bystra' dziewczyna z 8. Miała wręcz ogniście rude włosy i kiedy przejęła ode mnie łuk, otworzyłam buzię z niedowierzania. Była szybka, zwinna i nie chybiała. Po krótkiej analizie oceniłam że jestem do bani. Rudowłosa uśmiechnęła się do mnie. Nie, nie przyjacielsko. To był wredny uśmieszek typu "i tak jestem lepsza, nie pokonasz mnie". Już chciałam jej przywalić ale przypomniały mi się słowa Lany. Tak więc dziewczyna z 8 będzie moim pierwszym celem, o ile przeżyje. Postanowiłam spróbować swoich sił przy rozpalaniu ogniska. O dziwo spotkałam tam ogromnego chłopaka z 10, uśmiechnął się do mnie, jednak nie tak jak 8. Był to przyjazny uśmiech. Przykucnęłam obok niego czekając aż skończy i sama ucząc się jak rozpalać ognisko. Po 3 nieudanych próbach, wreszcie mi się udało. Chciałam jeszcze podejść do stanowiska z nożami, ale Lana ogłosiła żebyśmy wracali już na swoje piętra. Szybko dogonił mnie Mike.
- I jak wrażenia? -spytał.
- Mam wrażenie że polegnę jako pierwsza -powiedziałam ze śmiechem. To nie powinno być zabawne, ale w takich chwilach..
- Nie pozwolę na to. - powiedział, pełen powagi.
- Lepiej chodźmy już do windy.
Dołączyli do nas jeszcze Alice i Haymitch i wspólnie wsiedliśmy do windy, udając się na kolację. Jechaliśmy w ciszy, niemal słyszałam swoje bicie serca. Na miejscu czekali już na nas Lesile i Hunter. Calla niestety gorzej się poczuła, za co kazała im nas przeprosić.
- Na prawdę chciała przyjść -kontynuowała Lesile.
- No trudno, możemy już coś zjeść? -spytałam zniecierpliwiona.
- Oczywiście.
Udaliśmy się w stronę jadalni gdzie czekały na nas najróżniejsze smakołyki i pyszności. Nie mieliśmy czasu rozmawiać, zajadając się nimi. Dopiero z pełnymi brzuchami, byliśmy gotowi na rozmowę.
- To jak pierwszy dzień? -spytał Hunter.
Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, że pewnie zginę jako pierwsza? Że nie mam szans z nimi? Nasunęło mi się miliard takich pytań. Miałam już dość.
_________________________________
Kolejny, nieco krótszy, postaram się w najbliższym czasie napisać coś dłuższego, obiecuje! <3 Dzięki wam za cierpliwość i liczę że zostawicie komentarze. ^^
- Proszę o ciszę! -krzyknęła żeby przebić się przez szum. -Nazywam się Lana, jestem waszą trenerką, opiekunką, nazywajcie to jak chcecie.
Natychmiast nastała cisza. Nieprawdopodobne było skupienie wszystkich na tym co mówi Lana.
- W ciągu dwóch tygodni 47 z was zginie. Jedno przeżyje. Wykażcie się pilnością w trakcie tych 4 dni i pamiętajcie to co powiem; raz, nie wdajemy się w bójki z innymi, na to przyjdzie czas na arenie. 4 treningi są obowiązkowe, reszta to trening indywidualny. Nie lekceważcie sztuki przetrwania, każdy chce chwycić za miecz, ale większość z was zginie z przyczyn naturalnych. Nieuwaga zabija równie skutecznie jak nóż. Możecie przystąpić do stanowisk, tyle ode mnie.
Automatycznie grupa zawodowców podeszła do stanowiska z nożami i mieczami. Ja udałam się do stanowiska z linami, nigdy nie umiałam zawiązać porządnego supła. W między czasie przyglądałam się zawodowcom. Kojarzę dwóch z jedynki; dobrze zbudowane, blond rodzeństwo. O ile się nie myle siostra nazywała się Rubby. Obok nich stała szczupła i niska brunetka, krzyczeli na nią Clarisse. Również była z 1. Tuż obok nich stali pokaźnej budowy dwaj chłopacy z dwójki, obydwaj o czarnych włosach i groźnych spojrzeniach. Obok nich stały wysokie i dobrze zbudowane blondynki rozmawiające i co jakiś czas chichoczące, tak jakby bawiła je ta cała sytuacja. Jedną z nich kojarzę z relacji dożynek, nazywa się Dalla i walnęła swojego chłopaka w twarz, kiedy prosił, wręcz błagał żeby się nie zgłaszała. Tak więc Rubby zręcznie posługiwała się toporem, jej brat swoim mieczem wyrządził szkody kilku kukłom, Clarisse uwielbiała rzucać nożami w sam środek serca atrapy. Ci z 2 specjalizowali się głównie w walce mieczem, nic specjalnego, a te chichoczące blondyny? Istne maszyny do zabijania. W walce nie miałabym z nimi szans, niesamowicie władają siekierą. Moją uwagę przy kłuł chłopiec stojący nieco dalej od nich, ledwie trzymający nóż w ręce 12-latek, również trybut z 1. Zazwyczaj zgłaszają się za takich małych, ciekawe. Skończyłam zaplatać mój nieudany węzeł i podeszłam do stanowiska z jadalnymi i niejadalnymi roślinami. Byłam w tym całkiem niezła, co docenił opiekun tej pozycji. Niedługo potem dołączył się do mnie Haymitch.
- I jak oceniasz trybutów? -zapytał z uśmiechem na ustach.
- Trudno będzie ich pokonać.. -przyznałam.
- Radziłbym ci potrenować zamiast skupiać się na sztuce przetrwania May..
- Mówisz do mnie May? -zaśmiałam się.
- A czemu nie? -rzucił, odchodząc do noży.
Przystanęłam na chwilę, i muszę przyznać że nieźle sobie radzi. Za jego radą podeszłam do łucznictwa, wybrałam podstawowy program i całkiem dobrze mi poszło. Może jednak nie zginę jako pierwsza? Tuż za mną stanęła 'ta bystra' dziewczyna z 8. Miała wręcz ogniście rude włosy i kiedy przejęła ode mnie łuk, otworzyłam buzię z niedowierzania. Była szybka, zwinna i nie chybiała. Po krótkiej analizie oceniłam że jestem do bani. Rudowłosa uśmiechnęła się do mnie. Nie, nie przyjacielsko. To był wredny uśmieszek typu "i tak jestem lepsza, nie pokonasz mnie". Już chciałam jej przywalić ale przypomniały mi się słowa Lany. Tak więc dziewczyna z 8 będzie moim pierwszym celem, o ile przeżyje. Postanowiłam spróbować swoich sił przy rozpalaniu ogniska. O dziwo spotkałam tam ogromnego chłopaka z 10, uśmiechnął się do mnie, jednak nie tak jak 8. Był to przyjazny uśmiech. Przykucnęłam obok niego czekając aż skończy i sama ucząc się jak rozpalać ognisko. Po 3 nieudanych próbach, wreszcie mi się udało. Chciałam jeszcze podejść do stanowiska z nożami, ale Lana ogłosiła żebyśmy wracali już na swoje piętra. Szybko dogonił mnie Mike.
- I jak wrażenia? -spytał.
- Mam wrażenie że polegnę jako pierwsza -powiedziałam ze śmiechem. To nie powinno być zabawne, ale w takich chwilach..
- Nie pozwolę na to. - powiedział, pełen powagi.
- Lepiej chodźmy już do windy.
Dołączyli do nas jeszcze Alice i Haymitch i wspólnie wsiedliśmy do windy, udając się na kolację. Jechaliśmy w ciszy, niemal słyszałam swoje bicie serca. Na miejscu czekali już na nas Lesile i Hunter. Calla niestety gorzej się poczuła, za co kazała im nas przeprosić.
- Na prawdę chciała przyjść -kontynuowała Lesile.
- No trudno, możemy już coś zjeść? -spytałam zniecierpliwiona.
- Oczywiście.
Udaliśmy się w stronę jadalni gdzie czekały na nas najróżniejsze smakołyki i pyszności. Nie mieliśmy czasu rozmawiać, zajadając się nimi. Dopiero z pełnymi brzuchami, byliśmy gotowi na rozmowę.
- To jak pierwszy dzień? -spytał Hunter.
Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, że pewnie zginę jako pierwsza? Że nie mam szans z nimi? Nasunęło mi się miliard takich pytań. Miałam już dość.
_________________________________
Kolejny, nieco krótszy, postaram się w najbliższym czasie napisać coś dłuższego, obiecuje! <3 Dzięki wam za cierpliwość i liczę że zostawicie komentarze. ^^
niedziela, 20 kwietnia 2014
III
Przebudziłam się na twardej ziemi. No tak.. zapomniałam. Wszystko pamiętam jak przez mgłe, ta rozmowa z Mikem. Teraz dociera do mnie jaką obrał taktykę. Zna mnie bardzo dobrze i wie że teraz nie będę w stanie go zabić, a ta rozmowa miała za cel tylko mnie rozkojarzyć. A może były to prawdziwe słowa? Maysi uspokój się, powtarzałam sobie w duchu. Przez te igrzyska stracę zdrowie psychiczne. Szybko odgarnęłam z siebie kilka liści i zbiegłam do swojego pokoju. Miałam zamiar wziąść szybką i orzeźwiającą kąpiel, ale niestety nawet prysznice w Kapitolu są dziwaczne. Klikałam na oślep w przyciski i chwilę potem ogarnęła mnie na zmianę gorąca i zimna woda wraz z miętowym mydłem. Błyskawicznie się wytarłam i przebrałam w czyste ubranie. Kiedy już miałam wychodzić, zerknęłam na zegarek. O boże przecież jest dopiero 4 nad ranem! To dlatego jestem taka zmęczona. Po kilku nieudanych próbach zaśnięcia, postanowiłam przejść się po naszym piętrze. Przez długi korytarz ciągnęły się sypialnie, na końcu korytarza były znane mi schody na taras. Po drugiej stronie znajdowała się jadalnia. Po chwili dopiero dostrzegłam jakieś miganie. Podeszłam bliżej, gotowa do ataku. Chociaż tak w sumie.. kto chciałby teraz zabić trybutkę? Uspokoiłam się i podeszłam bliżej. Okazało się że nie tylko ja mam problemy ze snem. Wgapiony w telewizor Haymitch nawet mnie nie zauważył. Oglądał powtórki z poprzednich igrzysk. Dopiero przy skrzypieniu kanapy zwrócił na mnie uwagę.
-Nie możesz zasnąć skarbie? -zaczęłam się przyzwyczajać do jego arogancji w głosie.
-A ty? -zapytałam pewnie. -Po co to oglądasz? Mnie aż ciarki przechodzą.. -zadałam kolejne pytanie, nie czekając na odpowiedź.
-Jakby to ująć.. nie chce zginąć pierwszy -uśmiechnął się pod nosem. -Za tydzień, tak skończy 47 z nas.
Tym razem nie widziałam u niego uśmiechu. Pierwszy raz przybrał tak poważny wyraz twarzy. Nie wiedziałam co zrobić. Przysiadłam się do niego i zaczęłam oglądać. Krwawe i brutalne sceny, ciągle komentowane przez Flickermana i Templesmitha. W końcu dobiegła scena finałowa ostatnich igrzysk. Wielka walka między Banym, a Betti, oboje z 9 dystryktu. Aż dziwne że ich dwójka przetrwała do teraz, zazwyczaj wygrywają zawodowcy. Niektórzy mówili że od lat byli parą i gdy podczas dożynek wylosowali Betti, Bane od razu się zgłosił. Gdyby miał chociaż troche rozumu, właśnie patrzyłby jak jego dziewczyna wygrywa. Betti okazała się 'niewierna' i swoim nożem przebiła mu serce. Cały Kapitol aż huczał. Zwyciężczyni pare miesięcy po igrzyskach, ożeniła się z synem burmistrza tamtego dystryktu. Ciekawe czy kiedykolwiek miała wyrzuty sumienia czy coś w tym stylu. Z zamyślenia wyrwał mnie Haymitch.
-Może w tym roku 12 doczeka się zwycięzcy.. Ja jednak się położe. Do zobaczenia May -powiedział wychodząc z pokoju.
Chwila.. ON nazwał mnie MAY? Poczułam nagłą więź z nim. Może jednak nie jest taki zły jak się wydaje? Właśnie pokazywali ostatnie sceny triumfu trybutki z 9, kiedy moje oczy mimowolnie się zamknęły. Po chwili obudziła mnie cała gromadka, schodząca na śniadanie. Na śmierć zapomniałam, dzisiaj pierwszy trening.
-Powinniście zrobić jak najlepsze wrażenie. -już słyszałam z oddali irytujący głos Huntera. Przypomina mi trochę starszego Haymitcha..
-Dokładnie. Teraz zjedzcie coś pożywnego i ruszamy! -krzyknęła swoim piskliwym głosem Calla.
Nieuchronnie wszyscy zbliżali się w moją stronę. Najchętniej bym teraz gdzieś uciekła, schowała się. Dopiero teraz dochodzi do mnie myśl że czeka mnie nieuchronna śmierć. Dzisiaj po raz pierwszy stanę z moimi 47 rywalami twarzą w twarz. Moja psychika mocno ucierpiała przez to wszystko co się dzieje teraz..Wszyscy siedliśmy do wspólnego śniadania. Hunter i Lesile próbowali podtrzymać rozmowę, lecz każdy z nas był tak nie tyle co przerażony, ale zniecierpliwiony. Wszyscy pomimo relacji z dożynek, chcieliśmy wiedzieć z kim za parę dni na arenie będzie nam dane stoczyć walkę na śmierć i życie. Mike niepewnie uśmiechnął się do mnie w drodze do windy. Doskonale znałam ten uśmiech, wręcz go uwielbiałam. Droga z 12 piętra, na podziemia trwała za krótko. W tym czasie Calla dała nam kilka cennych wskazówek. Kiedy drzwi windy otworzyły się, nie mogłam uwierzyć własnym oczom..
_______________________
Przepraszam że tak długo mnie nie było, no wiecie nauka i te sprawy ;dd W związku z tym że powyższy rozdział jest dość krótki, jutro postaram się dodać kolejny. Ogółem przez ten okres wolny, postaram się być nieco aktywniejsza na blogu i dzięki wszystkim za cierpliwość! :D
-Nie możesz zasnąć skarbie? -zaczęłam się przyzwyczajać do jego arogancji w głosie.
-A ty? -zapytałam pewnie. -Po co to oglądasz? Mnie aż ciarki przechodzą.. -zadałam kolejne pytanie, nie czekając na odpowiedź.
-Jakby to ująć.. nie chce zginąć pierwszy -uśmiechnął się pod nosem. -Za tydzień, tak skończy 47 z nas.
Tym razem nie widziałam u niego uśmiechu. Pierwszy raz przybrał tak poważny wyraz twarzy. Nie wiedziałam co zrobić. Przysiadłam się do niego i zaczęłam oglądać. Krwawe i brutalne sceny, ciągle komentowane przez Flickermana i Templesmitha. W końcu dobiegła scena finałowa ostatnich igrzysk. Wielka walka między Banym, a Betti, oboje z 9 dystryktu. Aż dziwne że ich dwójka przetrwała do teraz, zazwyczaj wygrywają zawodowcy. Niektórzy mówili że od lat byli parą i gdy podczas dożynek wylosowali Betti, Bane od razu się zgłosił. Gdyby miał chociaż troche rozumu, właśnie patrzyłby jak jego dziewczyna wygrywa. Betti okazała się 'niewierna' i swoim nożem przebiła mu serce. Cały Kapitol aż huczał. Zwyciężczyni pare miesięcy po igrzyskach, ożeniła się z synem burmistrza tamtego dystryktu. Ciekawe czy kiedykolwiek miała wyrzuty sumienia czy coś w tym stylu. Z zamyślenia wyrwał mnie Haymitch.
-Może w tym roku 12 doczeka się zwycięzcy.. Ja jednak się położe. Do zobaczenia May -powiedział wychodząc z pokoju.
Chwila.. ON nazwał mnie MAY? Poczułam nagłą więź z nim. Może jednak nie jest taki zły jak się wydaje? Właśnie pokazywali ostatnie sceny triumfu trybutki z 9, kiedy moje oczy mimowolnie się zamknęły. Po chwili obudziła mnie cała gromadka, schodząca na śniadanie. Na śmierć zapomniałam, dzisiaj pierwszy trening.
-Powinniście zrobić jak najlepsze wrażenie. -już słyszałam z oddali irytujący głos Huntera. Przypomina mi trochę starszego Haymitcha..
-Dokładnie. Teraz zjedzcie coś pożywnego i ruszamy! -krzyknęła swoim piskliwym głosem Calla.
Nieuchronnie wszyscy zbliżali się w moją stronę. Najchętniej bym teraz gdzieś uciekła, schowała się. Dopiero teraz dochodzi do mnie myśl że czeka mnie nieuchronna śmierć. Dzisiaj po raz pierwszy stanę z moimi 47 rywalami twarzą w twarz. Moja psychika mocno ucierpiała przez to wszystko co się dzieje teraz..Wszyscy siedliśmy do wspólnego śniadania. Hunter i Lesile próbowali podtrzymać rozmowę, lecz każdy z nas był tak nie tyle co przerażony, ale zniecierpliwiony. Wszyscy pomimo relacji z dożynek, chcieliśmy wiedzieć z kim za parę dni na arenie będzie nam dane stoczyć walkę na śmierć i życie. Mike niepewnie uśmiechnął się do mnie w drodze do windy. Doskonale znałam ten uśmiech, wręcz go uwielbiałam. Droga z 12 piętra, na podziemia trwała za krótko. W tym czasie Calla dała nam kilka cennych wskazówek. Kiedy drzwi windy otworzyły się, nie mogłam uwierzyć własnym oczom..
_______________________
Przepraszam że tak długo mnie nie było, no wiecie nauka i te sprawy ;dd W związku z tym że powyższy rozdział jest dość krótki, jutro postaram się dodać kolejny. Ogółem przez ten okres wolny, postaram się być nieco aktywniejsza na blogu i dzięki wszystkim za cierpliwość! :D
piątek, 21 marca 2014
II
No to jedziemy. Widziałam tylko ten uśmieszek Haymitcha. Po chwili już nic nie widziałam. To całe oświetlenie.. oślepia. Otaczają nas wrzeszczący ludzie, po ich ubiorze widać że są z Kapitolu. Jeden z nich wygląda jak kot, drugi ma fioletową skórę, a trzeci jest cały wytatuowany. Jak można coś takiego zrobić swojemu ciału? Cała parada przemija nad moimi rozmyśleniami o ubiorze kapitolczyków. Otrząsam się kiedy mój towarzysz szturcha mnie w rękę. A to już! Widzę jak na podest wychodzi Snow. Te jego fałszywe oczy. Przypomina mi węża.
-Witajcie trybuci! Pomyślnych głodowych igrzysk, i niech los zawsze wam sprzyja! -mówi tym swoim głosem. Różni się od ludzi w kapitolu, nie mówi z tym śmiesznym akcentem. Aż naszła mnie myśl.. czy może kiedyś on przeżył igrzyska? To niemożliwe. Przecież zaprzestałby. Chociaż kto wie. Po trupach do celu. Zaraz po tej myśli rydwany zawracają i wracamy nadal przez tłum krzyczących kapitolczyków. Skąd oni biorą tyle energii?
-Wypadliście świetnie! -wykrzyknęła mi Petty do ucha. Faktycznie było tutaj głośno, ale nie aż tak żeby uszkodzić mi słuch..
-Oh, nie żartuj sobie -wcięła się Calla -Przeszli niezauważeni jak zwykle. Mam nadzieje że w następnym roku dostanę lepszy dystrykt -powiedziała patrząc się nam prosto w oczy.
-No to sobie idź -powiedziałam do niej. Mam już dosyć jej wyżalania się o tym jacy my to jesteśmy nudni.
-I tak zrobię! -krzyknęła do mnie wchodząc do windy. Od razu cała reszta zaczyna mnie atakować..
-Musisz ją przeprosić Meysille -mówi Lesile.
-Źle postąpiłaś -wtrąca się Hunter.
-A według mnie -zaczyna Haymitch obojętnym tonem -Całkiem nieźle jej poszło -mówiąc to mrugnął do mnie. a może mi się zdawało. Przez te igrzyska popadam w paranoje.
-To jak, idziemy do windy, buntowniku? -pyta Haymitch z uśmiechem.
-Z przyjemnością. -mówię kierując się do windy. Nie spodziewałam się takiego zachowania z jego strony. Myślałam że tym bardziej zmiesza mnie z błotem. Przeciez na litość boską, on mnie nienawidzi!
-Serio myśle że dobrze powiedziałaś -wyrywa mnie z zamyślenia głos Haymitcha. -Nie ma prawa nas upokarzać -mówi niemal niesłyszalnym głosem. W odpowiedzi tylko lekko pokiwałam głową. Kiedy już znajdujemy się na naszym piętrze, podchodzi do mnie Alice
-Chodź, przeproś ją co ci szkodzi? A ona wygląda na zdruzgotaną.. -powiedziała z niepokojem w głosie. Super. A uważałam ją za kogoś z kim mogę pogadać. Najwidoczniej ona też nabrała się na te sztuczki.
-Okej, to chodźmy do niej. -powiedziałam zachęcająco. Nie miałam najmniejszej ochoty jej przepraszać. Przecież to ona nas upokarza na każdym kroku. Po dotarciu do jadalni, zaczynam swoje iście obfite przeprosiny. Calla coś tam jeszcze psioczy pod nosem i zaczynamy jeść kolacje, wszyscy w 7. Hunter zaczyna nam opowiadać o treningu, zasadach, ciekawostkach, o swoim pobycie na arenie. Czas tak szybko upłynął że nawet nie zauważyłam kiedy była już 1 w nocy. Pożegnałam się z wszystkimi i poszłam do siebie. Wzięłam szybki prysznic, tym razem płyn był o zapachu pomarańczy. Już miałam się kłaść i ktoś zapukał do drzwi..
-Otwarte! -krzyknęłam. W drzwiach stanął Mike. Czułam jak wszystko mi się przekręca, zrobiło mi się słabo, cała zbledłam. Czyżby chciał się zabić, zemścić? Dlaczego to musi być takie skomplikowane?
-Jeszcze nie śpisz..? -zapytał niepewnie.
-Jak widać. -odpowiadam arogancko.
-Pomyślałem że moglibyśmy się wybrać na dach, jest cudowny widok, musisz to zobaczyć. - mam tylko nadzieje że on nie chce mnie stamtąd zepchnąć, bez świadków, bez nikogo. -To jak, idziemy? -ponowił pytanie.
-Jasne. -odpowiedziałam ubierając sweter. Myślałam że droga będzie dłuższa, lecz i tak ten czas ciągnął się w nieskończoność. Panowała między nami cisza. A kiedyś nie mogliśmy przestać rozmawiać.. Kiedy dochodzimy na dach oszałamia mnie piękno, zarówno Kapitolu jak i roślin. Niesamowite miejsce, szkoda że wcześniej go nie odkryłam.
-Chciałbym cie przeprosić.. -zaczął widząc moje zainteresowanie widokami.
-Za co?
-Za krzywdę którą ci wyrządziłem, za te słowa.. za kłótnie i za wszystko.. -mówi ze łzami w oczach. Poznaje kiedy kłamie. Jest ze mną w 100% szczery.
-Ja też przepraszam Mike.. -mówię szlochając. Cholera Maysi nie rozklejaj się.. Odruchowo przytuliłam się do niego.
-Brakowało mi Ciebie. -szepcze.
-Mi ciebie też Mike.. Coś mnie ominęło? W sensie masz jakąś dziewczynę czy coś? -mówię z uśmiechem. Nie gadaliśmy ponad rok, a dokładnie od ostatnich dożynek.
*Razem z rodzicami, Jaredem i Ment wracamy do domu. Na szczęście w tym roku cholerny Kapitol nas oszczędził. Niestety Mike nie miał tyle szczęścia. Wybrali jego dziewczynę Delly. Wiem że będzie wściekły, nie będzie chciał z nami świętować.. A rok temu wybrali jego młodszego brata, Craya, miał zaledwie 12 lat. Tuż po naszej corocznej uroczystej kolacji wychodzę na łąkę, tym razem sama czekając na Mike'a. Mam nadzieje że się zjawi..
-Nie mam nastroju. -mówi na powitanie.
-Tak, Mike mi ciebie też miło widzieć -mówię z uśmiechem. -Przykro mi z powodu Delly.
-Gdyby było Ci przykro może zgłosiłabyś się za nią, co? -mówi rozgniewany.
-Czyli.. chciałbyś siedzieć teraz z tą suką, a ja mogę sobie umierać?! -nie rozumiałam.. on nigdy taki nie był.
-A żebyś wiedziała! Leć sobie do tego całego Dana!
-Dan to mój przyjaciel, tak jak ty! Nie rozumiem dlaczego zawsze się go czepiasz..
-A ty dlaczego czepiałaś się Delly? Teraz jesteś zadowolona? Ona nie wróci rozumiesz? NIE WRÓCI! -zaczął szlochać -Mogłaś ją ocalić Maysi, wiesz że ją kochałem.
-Miałam się poświęcić dla osoby która nic dla mnie nie znaczy? Mike, ochłoń. -działał mi na nerwy. to ja miałam sobie umierać na arenie a on by się obściskiwał z jakąś Delly..
-Ale dla mnie znaczyła wszystko! Już ochłonąłem i nie rozumiem co tutaj jeszcze robię..
-To idź, droga wolna! Leć tam za swoją Delly.
-A miałem się zgłosić!
-To czemu tego nie zrobiłeś? -pytam z nutą kpiny w głosie.
-Bo myślałem że się przyjaźnimy.. że..
-Jak widać już nie.
-Okej, sama tego chciałaś. Żegnaj.
Potem widziałam tylko przez zaszklone oczy jak odchodził. Teraz będę musiała zacząć nowe życie, bez Mike. On już nie powinien być dla mnie ważny*
W odpowiedzi dostaję tylko ciszę.
-Oh, przepraszam. Ja.. nie powinnam.
-Nie, May nie znalazłem jeszcze 'tej jedynej' i pewnie dzięki igrzyskom nie znajdę. -mówi uśmiechając się.
-Kapitol odbiera nam prawo do życia.
-No bywa. Maysi chodźmy, już serio jest późno. -wstaje i wyciąga do mnie rękę.
-Ja tu chyba dzisiaj zostanę..
-To dobranoc May. Tęskniłem.
-Ja też, dobranoc Mike.
Chwilę po jego wyjściu pogrążyłam się w ciemności..
-Witajcie trybuci! Pomyślnych głodowych igrzysk, i niech los zawsze wam sprzyja! -mówi tym swoim głosem. Różni się od ludzi w kapitolu, nie mówi z tym śmiesznym akcentem. Aż naszła mnie myśl.. czy może kiedyś on przeżył igrzyska? To niemożliwe. Przecież zaprzestałby. Chociaż kto wie. Po trupach do celu. Zaraz po tej myśli rydwany zawracają i wracamy nadal przez tłum krzyczących kapitolczyków. Skąd oni biorą tyle energii?
-Wypadliście świetnie! -wykrzyknęła mi Petty do ucha. Faktycznie było tutaj głośno, ale nie aż tak żeby uszkodzić mi słuch..
-Oh, nie żartuj sobie -wcięła się Calla -Przeszli niezauważeni jak zwykle. Mam nadzieje że w następnym roku dostanę lepszy dystrykt -powiedziała patrząc się nam prosto w oczy.
-No to sobie idź -powiedziałam do niej. Mam już dosyć jej wyżalania się o tym jacy my to jesteśmy nudni.
-I tak zrobię! -krzyknęła do mnie wchodząc do windy. Od razu cała reszta zaczyna mnie atakować..
-Musisz ją przeprosić Meysille -mówi Lesile.
-Źle postąpiłaś -wtrąca się Hunter.
-A według mnie -zaczyna Haymitch obojętnym tonem -Całkiem nieźle jej poszło -mówiąc to mrugnął do mnie. a może mi się zdawało. Przez te igrzyska popadam w paranoje.
-To jak, idziemy do windy, buntowniku? -pyta Haymitch z uśmiechem.
-Z przyjemnością. -mówię kierując się do windy. Nie spodziewałam się takiego zachowania z jego strony. Myślałam że tym bardziej zmiesza mnie z błotem. Przeciez na litość boską, on mnie nienawidzi!
-Serio myśle że dobrze powiedziałaś -wyrywa mnie z zamyślenia głos Haymitcha. -Nie ma prawa nas upokarzać -mówi niemal niesłyszalnym głosem. W odpowiedzi tylko lekko pokiwałam głową. Kiedy już znajdujemy się na naszym piętrze, podchodzi do mnie Alice
-Chodź, przeproś ją co ci szkodzi? A ona wygląda na zdruzgotaną.. -powiedziała z niepokojem w głosie. Super. A uważałam ją za kogoś z kim mogę pogadać. Najwidoczniej ona też nabrała się na te sztuczki.
-Okej, to chodźmy do niej. -powiedziałam zachęcająco. Nie miałam najmniejszej ochoty jej przepraszać. Przecież to ona nas upokarza na każdym kroku. Po dotarciu do jadalni, zaczynam swoje iście obfite przeprosiny. Calla coś tam jeszcze psioczy pod nosem i zaczynamy jeść kolacje, wszyscy w 7. Hunter zaczyna nam opowiadać o treningu, zasadach, ciekawostkach, o swoim pobycie na arenie. Czas tak szybko upłynął że nawet nie zauważyłam kiedy była już 1 w nocy. Pożegnałam się z wszystkimi i poszłam do siebie. Wzięłam szybki prysznic, tym razem płyn był o zapachu pomarańczy. Już miałam się kłaść i ktoś zapukał do drzwi..
-Otwarte! -krzyknęłam. W drzwiach stanął Mike. Czułam jak wszystko mi się przekręca, zrobiło mi się słabo, cała zbledłam. Czyżby chciał się zabić, zemścić? Dlaczego to musi być takie skomplikowane?
-Jeszcze nie śpisz..? -zapytał niepewnie.
-Jak widać. -odpowiadam arogancko.
-Pomyślałem że moglibyśmy się wybrać na dach, jest cudowny widok, musisz to zobaczyć. - mam tylko nadzieje że on nie chce mnie stamtąd zepchnąć, bez świadków, bez nikogo. -To jak, idziemy? -ponowił pytanie.
-Jasne. -odpowiedziałam ubierając sweter. Myślałam że droga będzie dłuższa, lecz i tak ten czas ciągnął się w nieskończoność. Panowała między nami cisza. A kiedyś nie mogliśmy przestać rozmawiać.. Kiedy dochodzimy na dach oszałamia mnie piękno, zarówno Kapitolu jak i roślin. Niesamowite miejsce, szkoda że wcześniej go nie odkryłam.
-Chciałbym cie przeprosić.. -zaczął widząc moje zainteresowanie widokami.
-Za co?
-Za krzywdę którą ci wyrządziłem, za te słowa.. za kłótnie i za wszystko.. -mówi ze łzami w oczach. Poznaje kiedy kłamie. Jest ze mną w 100% szczery.
-Ja też przepraszam Mike.. -mówię szlochając. Cholera Maysi nie rozklejaj się.. Odruchowo przytuliłam się do niego.
-Brakowało mi Ciebie. -szepcze.
-Mi ciebie też Mike.. Coś mnie ominęło? W sensie masz jakąś dziewczynę czy coś? -mówię z uśmiechem. Nie gadaliśmy ponad rok, a dokładnie od ostatnich dożynek.
*Razem z rodzicami, Jaredem i Ment wracamy do domu. Na szczęście w tym roku cholerny Kapitol nas oszczędził. Niestety Mike nie miał tyle szczęścia. Wybrali jego dziewczynę Delly. Wiem że będzie wściekły, nie będzie chciał z nami świętować.. A rok temu wybrali jego młodszego brata, Craya, miał zaledwie 12 lat. Tuż po naszej corocznej uroczystej kolacji wychodzę na łąkę, tym razem sama czekając na Mike'a. Mam nadzieje że się zjawi..
-Nie mam nastroju. -mówi na powitanie.
-Tak, Mike mi ciebie też miło widzieć -mówię z uśmiechem. -Przykro mi z powodu Delly.
-Gdyby było Ci przykro może zgłosiłabyś się za nią, co? -mówi rozgniewany.
-Czyli.. chciałbyś siedzieć teraz z tą suką, a ja mogę sobie umierać?! -nie rozumiałam.. on nigdy taki nie był.
-A żebyś wiedziała! Leć sobie do tego całego Dana!
-Dan to mój przyjaciel, tak jak ty! Nie rozumiem dlaczego zawsze się go czepiasz..
-A ty dlaczego czepiałaś się Delly? Teraz jesteś zadowolona? Ona nie wróci rozumiesz? NIE WRÓCI! -zaczął szlochać -Mogłaś ją ocalić Maysi, wiesz że ją kochałem.
-Miałam się poświęcić dla osoby która nic dla mnie nie znaczy? Mike, ochłoń. -działał mi na nerwy. to ja miałam sobie umierać na arenie a on by się obściskiwał z jakąś Delly..
-Ale dla mnie znaczyła wszystko! Już ochłonąłem i nie rozumiem co tutaj jeszcze robię..
-To idź, droga wolna! Leć tam za swoją Delly.
-A miałem się zgłosić!
-To czemu tego nie zrobiłeś? -pytam z nutą kpiny w głosie.
-Bo myślałem że się przyjaźnimy.. że..
-Jak widać już nie.
-Okej, sama tego chciałaś. Żegnaj.
Potem widziałam tylko przez zaszklone oczy jak odchodził. Teraz będę musiała zacząć nowe życie, bez Mike. On już nie powinien być dla mnie ważny*
W odpowiedzi dostaję tylko ciszę.
-Oh, przepraszam. Ja.. nie powinnam.
-Nie, May nie znalazłem jeszcze 'tej jedynej' i pewnie dzięki igrzyskom nie znajdę. -mówi uśmiechając się.
-Kapitol odbiera nam prawo do życia.
-No bywa. Maysi chodźmy, już serio jest późno. -wstaje i wyciąga do mnie rękę.
-Ja tu chyba dzisiaj zostanę..
-To dobranoc May. Tęskniłem.
-Ja też, dobranoc Mike.
Chwilę po jego wyjściu pogrążyłam się w ciemności..
Ogłoszeniaa ;d
To tak, mam nadzieje że już dzisiaj uda mi się napisać 2 rozdział, bo obecnie weny brak :c
Jeśli chodzi o takie sprawy bardziej organizacyjne; postaram się wrzucać na bloga rozdziały raz w tygodniu, może nawet czasem częściej, bo teraz dojdzie mi jeszcze szkoła .___________.
Miłego wieczoru trybuci! ;3
Jeśli chodzi o takie sprawy bardziej organizacyjne; postaram się wrzucać na bloga rozdziały raz w tygodniu, może nawet czasem częściej, bo teraz dojdzie mi jeszcze szkoła .___________.
Miłego wieczoru trybuci! ;3
środa, 19 marca 2014
I
-No to idziemy.. -powoli popchnęłam drzwi.
Z tego całego stresu zapomniałam się pożegnać w razie czego ze wszystkimi. Powoli razem z Ment idziemy na plac. Nawet to miejsce musieli nam zabrać. Podczas kiedy w inne dni tętni życiem, ludzie się tu śmieją, bawią, rozmawiają. Myślą że mogą wszystko. Powoli dochodzimy w milczeniu do nakłucia palca. O dziwo w milczeniu. Przecież zazwyczaj Ment nie zamyka się buzia. Każdego zmieniają te cholerne igrzyska. Po chwili dobiega do nas Nettle, tylko ona próbuje jakoś utrzymać radośniejszy ton.
-To jak? Nie mówcie że będziecie się tak smucić! Na pewno nas nie wybiorą, słyszycie? Na pewno. Mamy mniej karteczek niż ludzie ze złożyska. -powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.
Cała ona, niczym się nie martwi. Już miałam coś powiedzieć, kiedy dość silnie ktoś mnie szturchnął.
-Ekem! Może jakieś przepraszam? -krzyknęłam z oburzeniem.
-No to czekam -powiedział arogancki chłopak. A no tak. To Haymitch Abernathy, chłopak ze złożyska, zbyt pewny siebie. Pewnie usłyszał to co mówiła Ment.
-Niby za co JA miałabym cie przepraszać? -zapytałam z kpiną w głosie.
-Za torowanie mi drogi, kochanie. -odpowiedział z tą swoją pewnością.
-Chodźcie dziewczyny.. -szepnęłam do nich. Mam już dość takich chłoptasi którzy sobie myślą że nie wiem kim są.. bogami? Że mogą wszystko? Przez to wszystko zapomniałam gdzie i po co jesteśmy. Szybko pokierowałyśmy się w kierunku miejsca gdzie się nas nakłuwa i traktuje jak zwierzęta. W sumie dużo się zgadza - my też idziemy na rzeź. Chwila ukłucia, przyłożenie palca do białej kartki i następny. Traktowanie ludzi rzeczowo.. Mam nadzieje że kiedyś to się skończy. Że ktoś będzie miał na tyle odwagi żeby postawić się Kapitolowi. Razem z Nettle i Ment ruszyłyśmy szybkim krokiem do miejsca wyznaczonego dla 15 letnich dziewczyn. Widzę tu dużo dzieci ze złożyska. Zaledwie grupka się wyróżnia. Rzecz jasna my, mamy blond włosy, niebieskie oczy i bladą cerę. Stoimy obok siebie trzymając się za ręce - taki nasz rytuał.. W tłumie dostrzegam Dana. Uśmiecha się niemrawo do mnie. Jest moim najlepszym przyjacielem. Pomijając rzecz jasna Ment i Nettle. Ostatnio jakoś nie rozmawialiśmy, przez dożynki. Mocno się posprzeczaliśmy. Próbuje się do niego uśmiechnąć i obracam głowę. Teraz mogą być wybrane nawet dwie z nas. Dopiero teraz dociera do mnie że mogę pójść na arenę. Przecież.. nie ma 100% pewności że tak nie będzie. Już po chwili wchodzi Calla w tym swoim okropnym liliowym stroju. Calla jest opiekunką naszego dystryktu. W tym roku przerosła samą siebie. Jest ubrana w liliową suknię. Dosłownie jest ubrana w LILĘ. Na jej tlenionych blond włosach widać bukiet lilii. Jak co roku zaczyna swoim piskliwym głosem;
-Witam, witam, witam! Pomyślnych igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! -krzyczy do mikrofonu tym swoim piskliwym głosikiem. Wszystko byłoby okej gdyby nie ten jej kapitolski akcent. Po tych słowach podchodzi burmistrz i czyta o mrocznych dniach itd, itd. Co roku to samo. W pewnym momencie się wyłączyłam. Po chwili pokazują nam ten sam film 'przywieziony specjalnie z kapitolu'. I czuje ścisk w żołądku. O jezu. To zaraz! Nie dam rady, nie dam rady.. Maysi! Weź się w garść dasz radę.
-Panie pierwsze! -mówi Calla.
Wkłada rękę do misy, a w mojej głowie jest tylko 'byle nie ja, byle nie ja, byle nie ja..'. Po chwili wyciąga karteczkę. Powoli podchodzi do mikrofonu chcą dodać 'dramaturgi'. Ale przecież i bez tego wszyscy się boją.
-Alice Froin! -mówi, nadal z tym cholernym akcentem.
Znam ją, znam Alice. Pochodzi ze złożyska lecz często gadamy ze sobą w szkole, nie raz chodziła z nami na łąkę. Alice ma 15 lat, jest z naszej klasy. Wygląda jak typowy obywatel 12 dystryktu - szare oczy, ciemne włosy i śniada cera. Jest drobną dziewczyną. Można by pomyśleć że sobie nie poradzi, a tu niespodzianka. Alice była zmuszona przez swoją sytuację polować w lesie. Jest dobrze wyszkolona. Szkoda, ale przynajmniej to nie byłam ja. Ment i Nettle mocniej ściskają moją dłoń. Boje się, ale nie tak jak wcześniej. Calla mówi słowa otuchy do Alice, tak jak zawsze do każdego trybuta. Po chwili podchodzi do misy i znów wybiera karteczkę. Patrzę tępo przed siebie. Obym to nie była ja.. No proszę..
-Maysilee Donner! -krzyknęła. O boże. To nie możliwe. Ment zaczęła płakać, Nettle przytulać mnie, a ja? Nie wiedziałam co robić. To pomyłka. Halo. To nie mogę być ja.
-No dalej skarbie, chodź do nas! -mówi swoim 'słodkim' głosikiem Calla.
Wszystkie kamery, oczy i nie tylko są skierowane na mnie. Widzę Jareda, on też jest zaskoczony. Widzę zapłakaną mamę. Widzisz Kapitolu co robisz z ludźmi? Powoli wychodzę po schodkach, jakby wolniejszy krok oznaczał że puszczą mnie i będę mogła wrócić. Staję na podeście obok Alice. Widzę stąd zapłakaną Ment i Nettle. Chciałabym je teraz przytulić, pocieszyć.
-Teraz pora na panów! -mówi podekscytowanym głosem. Co jest w ogóle takiego radosnego w tych igrzyskach? Zabijanie małych dzieci? Płacz ludzi? Jeszcze nas upokarzają tym że musimy traktować to jak święto. Brawo, prezydencie, brawo. Godne posunięcie. W czasie moich przemyśleń nasza opiekunka zdążyła już wyjąć karteczkę z misy. Znów próbuje otoczyć sytuację dramaturgią swoim wolnym chodem. A może szybciej nie może chodzić? O tym nie pomyślałam. Trudno jest normalnie chodzić na 20cm szpilkach.
-Mike Ellison! -szczerzy się w swoim uśmieszku. Jakby radowało ją kolejne zabite dziecko.
Chwila.. o nie. Mike i ja na arenie. Super. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. On się we mnie zakochał, ja go odrzuciłam. Idę na arenę z kimś kto chce mnie zabić. Już się cieszę. W dodatku Mike ma 17 lat. Jest to ciemnooki brunet z blond włosami, wysoki i wysportowany. Idealny morderca. Znowu przegapiłam moment wybierania nazwiska z misy i to gapiąc się na Mike. On również badał mnie wzrokiem. Trudno mi określić czy był to wzrok mordercy, czy może.. przyjaciela? Nie. Wątpie. I wtedy zamyślenia wyrywa mnie pokrzykiwanie Calli.
-Haymitch Abernathy!
Co? Super.Wychodzę na arenę z dziewczyną która wbije nóż w serce z odległości kilometra, chłopakiem który jest w stanie powalić mnie jedną ręką i Haymitchem który omal nie zabił mnie dziś rano. Lepiej być nie może.
-Oto trybuci 50 igrzysk głodowych, Alice Froin, Maysilee Donner, Mike Ellison i Haymitch Abernathy! -mówi z dumą w głosie.
Zaraz po jej słowach otaczają nas strażnicy i wchodzimy do pałacu sprawiedliwości. Szybko oddzielają nas od siebie i każdy idzie do wyznaczonego pokoju z towarzyszącym strażnikiem.Jakby bali się że uciekniemy. Nawet jeśli to..? Przecież i tak by nas złapali. Nie znam osoby której udałoby się uciec. Wchodzę do pokoju. Znajduje się tu duża sofa, dywan rozległy na całą powierzchnię pokoju i piękny obraz przedstawiający nasz 12 dystrykt. Wszystko wydaje się takie piękne. Dywan i sofa są uszyte z drogich materiałów, trudnych nawet dla mnie do określenia. Z chwili zamyślenia wyrywa mnie naciskanie klamki. Po chwili na szyję rzuca mi się Ment. Zaczynamy płakać. Zaraz po niej wchodzą rodzice i Jared. Opieram głowę na ramieniu Ment i obejmuje ramieniem mamę. Super, teraz ja będę musiała ich pocieszać.
-Musisz wygrać Maysi. -odzywa się mama.
-Ale mamo.. wiesz że będą lepsi ode mnie. Widziałaś Alice? Przecież.. -zawiesza mi się głos.
-Ale spróbuj. Przecież też jesteś w dobrej formie. -mówi z nadzieją w głosie.
Mama ma rację muszę spróbować.
-Maysi.. -tym razem to Ment. Widzę łzy w jej oczach. Nie mogę jej zawieść.
-Kocham Cię Ment -mówię łkając i od razu ją przytulam.
-Kocham was wszystkich! -mój głos zaczyna brzmieć desperancko.
-Dasz radę Maysi, wierzymy w ciebie -mówi Jared.
Rzucam mu pełne przekąsu spojrzenie. Przytulam go do siebie mocno i mówię ze śmiechem na ustach żeby wybrał sobie jakąś fajną dziewczynę. Od razu się rozwesela, podnosi mnie lekko i całuje w policzek.
-Przeżyj kochanie -mówi tata.
-Spróbuje, dla was. Kocham was bardzo. -jeszcze raz się razem przytulamy i muszą wychodzić. Czekam z niepokojem na Nettle. Zaraz po tej myśli wbiega i mocno mnie przytula.
-Nett, spokojnie przecież chyba nie żegnamy się na wieki! -mówie z lekkim uśmiechem.
Na to ona zaczyna jeszcze bardziej śmiać się i płakać. Stoimy tak jeszcze chwilkę aż nagle Nett zaczyna swoją paplaninę.
-Jak tylko dostaniesz się na arenę spróbuj zrobić dla siebie, lub znaleźć w RO procę. To może ci pomóc. Doskonale znasz jadalne i trujące rośliny, możesz to wykorzystać przeciwko nim. Szukaj wody. I przeżyj Maysi. Nie przeżyjemy tu bez Ciebie. -mówi łkając.
-Spróbuje. Dla was. Będę tęsknić Nett -zaczynam płakać.
-Maysi, mam coś dla ciebie. -mówi niepewnie.
Wsuwa mi do ręki broszkę.
-To jest kosogłos. Oby cię strzegł tam na arenie. Pomyśl o mnie jak tylko na niego spojrzysz. Jared dał mi go żebym dała go tobie. -mówi ocierając łzy. -Teraz musisz być twarda Maysi. Pokaż światu że nie można z tobą zadzierać! -mówi śmiejąc się.
-Dziękuje.. jemu też podziękuj. Czuwaj nad Ment. Boję się o nią.. -głos mi się urywa.
Chwilę później pojawiają się strażnicy. Jeszcze wykrzykujemy do siebie słowa pożegnania i drzwi się zamykają. Już nikogo się nie spodziewam. Więc tylko czekam aż ktoś mnie stąd zabierze. Ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach stoi Dan. Z odruchu przytulam się do niego. On zaczyna gładzić mi plecy. Jedyne na co mnie stać to powiedzenie mu jednej rzeczy.
-Tęskniłam -mówię prawie niesłyszalnie.
On od razu promienieje, obok mnie na sofie i zaczyna przepraszać.
-Na prawdę nie chciałem żeby tak wyszło May. Nigdy sobie nie wybaczę że cię skrzywdziłem.
-Ale ja ci to wybaczam, przestań się obarczać winą, za kilka dni mogę być martwa. -mówie z lekkim uśmiechem na ustach.
-Nie mów tak nawet May. Niepotrzebnie zmarnowaliśmy tyle czasu na kłótnie.
-Z 48 przeżyje tylko 1. I wątpię żebym to była ja. Widziałeś? Mike, Haymitch... A nie mówiąc o tych z 1 i 2.. Pewnie są ogromni.
-Takie życie niskiej -mówi śmiejąc się. Też się zaczynam śmiać. Zawsze byłam 'tą najniższą'.
-Będę tęsknić Dan. -mówie wtulając się w niego.
-May, zanim odejdziesz.. musze ci coś powie... -przerywają mu strażnicy pokoju wyciągając do stąd.
-Maysi wróć tu dla mnie!. -wrzeszczy zza ich pleców.
Spróbuje wrócić. Dla Dana. Dla Nettle. Dla Ment. Dla rodziny. Jedynym rozwiązaniem byłoby ukryć się gdzieś do końca igrzysk. Ale to niemożliwe. Z pokoju zostaje wyciągnięta siłą i wyprowadzona z pałacu sprawiedliwości. Widzę rozpłakaną Alice, załamanego Mike'a i poddenerwowanego Haymitcha. Wszystkich prowadzą nas do pociągu. Jak to powiedziała Calla 'Pomimo tego że jesteście tu krótko, możecie cieszyć się dobrociami Kapitolu'. Ygh. Nienawidze jej. Każdy z nas poszedł w swoją stronę. Pokierowałam się na sam koniec wagonu. Widać dwunastkę oddalającą się od nas. Gdzieś tam jest mój dom. Właśnie tam powinnam być i świętować z resztą rodziny że nie zostałam wybrana. Teraz pewnie przysłonili okna. Ale jest i dobra rzecz w tym. Nie wybrali Ment ani Nettle. Bo tego już bym sobie nie wybaczyła. Ba, zgłosiłabym się za nie. Kocham je nad życie. Z zamyślenia wyrywa mnie kobiecy głos.
-Piękny widok, prawda? -mówi pewnie. Odwracam się. To Leslie Siber. Wygrała 40 igrzyska, niesamowicie posługuje się mieczem i nożami.
-Nazywasz się Maysilee prawda? Jestem Leslie, twoja mentorka.
-Wiem kim jesteś -mówię obojętnie -Prawdopodobnie już tam nie wrócę.
-Martwi trybuci zawsze wracają w trumnach -mówi z uśmiechem. Jakby sprawiało jej to frajdę. -Rozchmurz się troche, do igrzysk jeszcze tydzień. Czekają cię trudniejsze zadania, takie jak przebywanie z Callą -mówi śmiejąc się.
Również się uśmiecham. Bez słowa wracamy do przedziału jadalnego, gdzie czekają na nas wszyscy.
-No ile można czekać! A grafik? Nie szanujecie mojego czasu! -mówi zrozpaczona Calla.
-Spokojnie byłyśmy się tylko odświeżyć -mówi z uśmiechem Lesile.
Reszta kolacji przebiega w milczeniu. Pod koniec rozmowę zaczyna nowo przybyta osoba - Hunter.
-Jak się wszyscy miewają? -mówi z przekąsem i obejmuje Lesile ramieniem. A no tak. Nasz drugi mentor. Aż wszyscy się dziwią że tak słaby dystrykt doczekał się dwóch zwycięzców. Hunter wygrał 33 igrzyska, dołączył do zawodowców - inaczej by nie przeżył. W Lesile zakochał się jak była jego podopieczną, robił wszystko by przeżyła jak widać ze znakomitym skutkiem. Po jej wygranej wiodą wspólne życie. O ile mentorowanie to jakieś życie.
-Całkiem nieźle -mówi Lesile, już ją lubię. -To Alice, Maysilee, Mike i Haymitch, nasi tegoroczni trybuci. -przedstawia nas z uśmiechem.
-Więc, jakie macie umiejętności? -pyta ze znudzeniem Hunter.
-Świetnie strzelam z łuku, posługuję się też całkiem dobrze nożem. -odpowiada Alice
-Nóż nie stanowi dla mnie problemu, znam się na roślinach oraz.. -wacham się, powiedzieć? może wezmą mnie za idiotkę.. -umiem nieźle strzelać z procy -mówię z przekonaniem.
-Dobrze władam mieczem, maczętą i włócznią. -mówi szybko Mike
-A ty Haymitch? -pyta Lesile.
-Wszystko czego się dotknę. -mówi arogancko Haymitch. Już go niecierpię.
-Jak uważasz.. Jutro rano powinniśmy już być w Kapitolu, każdy z was ma swój pokój. Teraz idźcie i się rozgośćcie, przebierzcie, wyśpijcie. To na tyle. -kończy Hunter.
Od razu kieruję się do wyznaczonego miejsca. Drzwi same otwierają się przede mną, a ja nie wiem na co patrzeć. W pokoju panuje kwiatowa woń, na przeciwko mnie znajduje się piękne, wielkie łóżko, po lewej widzę dużą szafę. Obok drzwi frontowych są drzwi prowadzące do łazienki. Kładę się na łóżku jednocześnie gładząc jego narzutę która zapewne jest więcej warta niż mój cały dom. Wyczuwam że jest uszyta z jedwabiu.. Jak umierać to na bogato, szepcze do siebie. Wchodzę do łazienki, szybko zrzucam z siebie granatową sukienkę od mamy. Kiedy jestem już pod prysznicem zaskakuje mnie ilość przycisków. Klikam pierwsze lepsze i rozkoszuje się zapachem truskawki, moje ciało płucze ciepła woda. Czuje się jak w niebie. Owijam się ręcznikiem i szukam dla siebie piżamy. Od razu znajduję zwiewny top i spodenki trzy-czwarte. Wracam do łóżka i okrywam się kołdrą z każdej strony. Chwilę rozmyślam nad domem, ale próbuje od siebie odseparować te myśli. Zaraz po tym ogarnia mnie ciemność.
Z hukiem otwierają się drzwi od mojego pokoju. Nie wierzę ile siły ma Calla.
-Ile można cię budzić?! Za kilka minut będziemy w Kapitolu! Przegapiłaś śniadanie! Nie szanujesz czyjegoś czasu, moja droga. -krzyczy i wychodzi. O jezu. Faktycznie nieźle pospałam. Nawet nie słyszałam jak mnie wołała. Szybko wstaje z łóżka, odbywam poranną toaletę, ubieram co wpadnie mi w ręce i szybko idę do naszej 'jadalni'. Reszta właśnie kończy jeść. Widzę że nie ma Haymitcha, też pewnie jeszcze śpi. Lesile i Hunter wołają nas żeby obejrzeć powtórki z dożynek. Wita nas oczywiście niezmienny jak co roku Ceasar Flickerman tym razem z habrowym odcieniem na włosach, brwiach i ustach mówi o dożynkach, wspomina o mrocznych dniach i przedstawia dożynki ze wszystkich dystryktów. Dystrykt 1; oczywiście wszyscy się zgłosili. W pamięć zapada mi chłopak i dziewczyna, są rodzeństwem. Nie pamiętam ich imion, ale obydwoje są blondynami, dobrze zbudowanymi. Dystrykt 2; kolejni ochotnicy, no nie kto by sie spodziewał. Pamiętam jedną dziewczynę, którą błagał jej chłopak żeby nie szła na tą rzeź. Ona walnęła go w twarz i poszła. Nazywa się Darla z tego co pamiętam. Na resztę dystryktów nie zwracam uwagi; albo załamane dzieci, albo ochotnicy. Zapadają mi jeszcze w pamięci dwie osoby; dziewczyna z 8, wygląda na sprytną i chłopak z 10 jest chyba najsilniejszy z wszystkich trybutów.. Mamy się czego bać. Na końcu pokazują nasz dystrykt. Wyglądam na zdziwioną. A powinnam być odważna. Maysi! Coś ty narobiła? W tle widać zapłakaną Ment i Nettle. Widziałam ból na twarzy Dana. Potem wychodzi Mike i Haymitch. Ceasar jak co roku podkreśla że trafili się świetni trybuci, kończy swoją żałosną przemowę i ekran gaśnie. W tym czasie ja wracam żeby coś zjeść. Siadam obok Haymitcha który dopiero co wstał.
-Jak się spało? -pytam od niechcenia.
-Lepiej śpi się z myślą że niebawem będzie się trupem -mówi z uśmieszkiem na ustach. Zaczynam się śmiać.
-Co? -pyta zdezorientowany
-Mówisz jak mój brat. -odpowiadam rozbawiona jego zmieszaniem. -Jak myślisz co nas czeka na arenie?
-Pewnie coś przy czym Kapitol będzie mógł się świetnie bawić. -mówi wzdychając. Ma rację. Reszte śniadania kończymy w ciszy. Już mam odchodzić od stołu i nagle zapada zupełna ciemność, ze strachu chwytam Haymitcha za rękę.
-To tylko ciemność, skarbie -odpowiada z tym swoim uśmieszkiem.
-Ja.. ja tylko.. -nie mam pojęcia co powiedzieć..
-Ty tylko jesteś na tyle przestraszona żeby mnie dotknąć, tak wiem. -mówi z uśmiechem.
W trakcie rozmowy okazuje się że wjechaliśmy w tunel prowadzący do Kapitolu, w którym już się znajdujemy. Podchodzę do okna z niedowierzaniem. Jest.. ogromny. Niby taki niesamowity a co roku morduje niewinnych. Głupi ludzie. Kiedy oni się otrząsną? Że igrzyska to nie zabawa? Zaczęłam zaciskać dłonie. Jak tak można, j a k ? Z zamyślenia wyrywa mnie Haymitch.
-Też tak sądze. Że ten cały kapitol, władze, ludzie. Pieprzyć to. -powiedział zupełnie jakby mi czytał w myślach.
-A od kiedy to umiesz czytać w myślach? -mówie robiąc krok do niego.
Odpowiada mi tylko pięknym uśmiechem i wchodzi. Sama również poszłam do siebie, lecz chwile później przyszła Calla.
-Czeka nas dziś wielki, wielki, wielki dzień! -piszczy radośnie.
Zaraz po wyjściu z pociągu transportują nas w jakieś miejsce, gdzie mamy się spotkać ze stylistami. Pewnie jak co roku na paradę ubiorą nas w te dziwaczne stroje górnicze. Nienawidzę ich za to. Moją stylistką jest przeurocza Petty. Przeurocza gdyż, co można powiedzieć o osobie w kolorze różu, ubranej w słodkie, cukierkowe sukienki? Aż dostaje cukrzycy. Widziałam ją wiele razy w telewizji. Pierw strażnicy kierują mnie do jak to nazwali 'ekipy przygotowawczej'? Że mają mnie przygotować zanim trafię do Petty. Jest ich trójka; Toto - o zielonej skórze, długich białych włosach i tatuażach na twarzy, Maryse - o lekko niebieskawym kolorze skóry, wygolonej głowie i dziwacznym makijażu oraz Connie - wydaje się być najnormalniejsza z grupy. Ma nieco zbyt wulgarne stroje i mocny makijaż ale nic po za tym. Polubiłam ją. Zaczynają od umycia mnie, depilowania itd. Nawet w czasie tych rzeczy przysnęłam. Musieli mnie budzić na spotkanie z Petty.
-Witaj słońce! -powitała mnie kapitolskim akcentem. -Nazywam się Petty, będę twoją stylistką słodka. -jeszcze raz powie słodka, słońce to się pożygam.. -Jako że pochodzisz z 12 dystryktu, będziesz ubrana w mundur górniczy, tak jak reszta twoich towarzyszy, kochana. To zaczynamy?
Niepewnie kiwnęłam głową. Górniczy strój? Na pewno nas zapamiętają. Oh z pewnością. Pierw jestem czesana i malowana. Mam zgrabnego kucyka i lekki makijaż, żeby ludzie mogli mnie poznać na arenie. Potem zakładam górniczy strój, kask na głowę i czuje się jak ostatnie dno. Wyglądam gorzej niż okropnie. Ale uśmiecham się i mówie Petty że jest cudownie. Schodzę w wyznaczone miejsce gdzie czekają na mnie Alice, Mike i Haymitch - wszyscy wyglądamy tak samo.
-To co do roboty! -mówię ze śmiechem. Wyglądamy jakbyśmy mieli zaraz zejść pod ziemię.
-Ruszamy. -mówi Alice.
Staję na rydwanie razem z Haymitchem z obawą że zostanę zrzucona. On tylko się pewnie do mnie uśmiecha.
-Oh, nie strące cię, skarbie -mówi rozbawiony.
-Powinieneś się bać że to ja cię strącę -odpowiadam z przekąsem.
-To czekam. -mówi rozbawiony.
Już miałam coś odpowiedzieć ale rydwany ruszyły, rozpoczęły się wrzaski i klaskanie widowni. To spektakl czas zacząć, pomyślałam.
___________________
Rozdział trochę długi, ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam przestać xd
Z tego całego stresu zapomniałam się pożegnać w razie czego ze wszystkimi. Powoli razem z Ment idziemy na plac. Nawet to miejsce musieli nam zabrać. Podczas kiedy w inne dni tętni życiem, ludzie się tu śmieją, bawią, rozmawiają. Myślą że mogą wszystko. Powoli dochodzimy w milczeniu do nakłucia palca. O dziwo w milczeniu. Przecież zazwyczaj Ment nie zamyka się buzia. Każdego zmieniają te cholerne igrzyska. Po chwili dobiega do nas Nettle, tylko ona próbuje jakoś utrzymać radośniejszy ton.
-To jak? Nie mówcie że będziecie się tak smucić! Na pewno nas nie wybiorą, słyszycie? Na pewno. Mamy mniej karteczek niż ludzie ze złożyska. -powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.
Cała ona, niczym się nie martwi. Już miałam coś powiedzieć, kiedy dość silnie ktoś mnie szturchnął.
-Ekem! Może jakieś przepraszam? -krzyknęłam z oburzeniem.
-No to czekam -powiedział arogancki chłopak. A no tak. To Haymitch Abernathy, chłopak ze złożyska, zbyt pewny siebie. Pewnie usłyszał to co mówiła Ment.
-Niby za co JA miałabym cie przepraszać? -zapytałam z kpiną w głosie.
-Za torowanie mi drogi, kochanie. -odpowiedział z tą swoją pewnością.
-Chodźcie dziewczyny.. -szepnęłam do nich. Mam już dość takich chłoptasi którzy sobie myślą że nie wiem kim są.. bogami? Że mogą wszystko? Przez to wszystko zapomniałam gdzie i po co jesteśmy. Szybko pokierowałyśmy się w kierunku miejsca gdzie się nas nakłuwa i traktuje jak zwierzęta. W sumie dużo się zgadza - my też idziemy na rzeź. Chwila ukłucia, przyłożenie palca do białej kartki i następny. Traktowanie ludzi rzeczowo.. Mam nadzieje że kiedyś to się skończy. Że ktoś będzie miał na tyle odwagi żeby postawić się Kapitolowi. Razem z Nettle i Ment ruszyłyśmy szybkim krokiem do miejsca wyznaczonego dla 15 letnich dziewczyn. Widzę tu dużo dzieci ze złożyska. Zaledwie grupka się wyróżnia. Rzecz jasna my, mamy blond włosy, niebieskie oczy i bladą cerę. Stoimy obok siebie trzymając się za ręce - taki nasz rytuał.. W tłumie dostrzegam Dana. Uśmiecha się niemrawo do mnie. Jest moim najlepszym przyjacielem. Pomijając rzecz jasna Ment i Nettle. Ostatnio jakoś nie rozmawialiśmy, przez dożynki. Mocno się posprzeczaliśmy. Próbuje się do niego uśmiechnąć i obracam głowę. Teraz mogą być wybrane nawet dwie z nas. Dopiero teraz dociera do mnie że mogę pójść na arenę. Przecież.. nie ma 100% pewności że tak nie będzie. Już po chwili wchodzi Calla w tym swoim okropnym liliowym stroju. Calla jest opiekunką naszego dystryktu. W tym roku przerosła samą siebie. Jest ubrana w liliową suknię. Dosłownie jest ubrana w LILĘ. Na jej tlenionych blond włosach widać bukiet lilii. Jak co roku zaczyna swoim piskliwym głosem;
-Witam, witam, witam! Pomyślnych igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! -krzyczy do mikrofonu tym swoim piskliwym głosikiem. Wszystko byłoby okej gdyby nie ten jej kapitolski akcent. Po tych słowach podchodzi burmistrz i czyta o mrocznych dniach itd, itd. Co roku to samo. W pewnym momencie się wyłączyłam. Po chwili pokazują nam ten sam film 'przywieziony specjalnie z kapitolu'. I czuje ścisk w żołądku. O jezu. To zaraz! Nie dam rady, nie dam rady.. Maysi! Weź się w garść dasz radę.
-Panie pierwsze! -mówi Calla.
Wkłada rękę do misy, a w mojej głowie jest tylko 'byle nie ja, byle nie ja, byle nie ja..'. Po chwili wyciąga karteczkę. Powoli podchodzi do mikrofonu chcą dodać 'dramaturgi'. Ale przecież i bez tego wszyscy się boją.
-Alice Froin! -mówi, nadal z tym cholernym akcentem.
Znam ją, znam Alice. Pochodzi ze złożyska lecz często gadamy ze sobą w szkole, nie raz chodziła z nami na łąkę. Alice ma 15 lat, jest z naszej klasy. Wygląda jak typowy obywatel 12 dystryktu - szare oczy, ciemne włosy i śniada cera. Jest drobną dziewczyną. Można by pomyśleć że sobie nie poradzi, a tu niespodzianka. Alice była zmuszona przez swoją sytuację polować w lesie. Jest dobrze wyszkolona. Szkoda, ale przynajmniej to nie byłam ja. Ment i Nettle mocniej ściskają moją dłoń. Boje się, ale nie tak jak wcześniej. Calla mówi słowa otuchy do Alice, tak jak zawsze do każdego trybuta. Po chwili podchodzi do misy i znów wybiera karteczkę. Patrzę tępo przed siebie. Obym to nie była ja.. No proszę..
-Maysilee Donner! -krzyknęła. O boże. To nie możliwe. Ment zaczęła płakać, Nettle przytulać mnie, a ja? Nie wiedziałam co robić. To pomyłka. Halo. To nie mogę być ja.
-No dalej skarbie, chodź do nas! -mówi swoim 'słodkim' głosikiem Calla.
Wszystkie kamery, oczy i nie tylko są skierowane na mnie. Widzę Jareda, on też jest zaskoczony. Widzę zapłakaną mamę. Widzisz Kapitolu co robisz z ludźmi? Powoli wychodzę po schodkach, jakby wolniejszy krok oznaczał że puszczą mnie i będę mogła wrócić. Staję na podeście obok Alice. Widzę stąd zapłakaną Ment i Nettle. Chciałabym je teraz przytulić, pocieszyć.
-Teraz pora na panów! -mówi podekscytowanym głosem. Co jest w ogóle takiego radosnego w tych igrzyskach? Zabijanie małych dzieci? Płacz ludzi? Jeszcze nas upokarzają tym że musimy traktować to jak święto. Brawo, prezydencie, brawo. Godne posunięcie. W czasie moich przemyśleń nasza opiekunka zdążyła już wyjąć karteczkę z misy. Znów próbuje otoczyć sytuację dramaturgią swoim wolnym chodem. A może szybciej nie może chodzić? O tym nie pomyślałam. Trudno jest normalnie chodzić na 20cm szpilkach.
-Mike Ellison! -szczerzy się w swoim uśmieszku. Jakby radowało ją kolejne zabite dziecko.
Chwila.. o nie. Mike i ja na arenie. Super. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. On się we mnie zakochał, ja go odrzuciłam. Idę na arenę z kimś kto chce mnie zabić. Już się cieszę. W dodatku Mike ma 17 lat. Jest to ciemnooki brunet z blond włosami, wysoki i wysportowany. Idealny morderca. Znowu przegapiłam moment wybierania nazwiska z misy i to gapiąc się na Mike. On również badał mnie wzrokiem. Trudno mi określić czy był to wzrok mordercy, czy może.. przyjaciela? Nie. Wątpie. I wtedy zamyślenia wyrywa mnie pokrzykiwanie Calli.
-Haymitch Abernathy!
Co? Super.Wychodzę na arenę z dziewczyną która wbije nóż w serce z odległości kilometra, chłopakiem który jest w stanie powalić mnie jedną ręką i Haymitchem który omal nie zabił mnie dziś rano. Lepiej być nie może.
-Oto trybuci 50 igrzysk głodowych, Alice Froin, Maysilee Donner, Mike Ellison i Haymitch Abernathy! -mówi z dumą w głosie.
Zaraz po jej słowach otaczają nas strażnicy i wchodzimy do pałacu sprawiedliwości. Szybko oddzielają nas od siebie i każdy idzie do wyznaczonego pokoju z towarzyszącym strażnikiem.Jakby bali się że uciekniemy. Nawet jeśli to..? Przecież i tak by nas złapali. Nie znam osoby której udałoby się uciec. Wchodzę do pokoju. Znajduje się tu duża sofa, dywan rozległy na całą powierzchnię pokoju i piękny obraz przedstawiający nasz 12 dystrykt. Wszystko wydaje się takie piękne. Dywan i sofa są uszyte z drogich materiałów, trudnych nawet dla mnie do określenia. Z chwili zamyślenia wyrywa mnie naciskanie klamki. Po chwili na szyję rzuca mi się Ment. Zaczynamy płakać. Zaraz po niej wchodzą rodzice i Jared. Opieram głowę na ramieniu Ment i obejmuje ramieniem mamę. Super, teraz ja będę musiała ich pocieszać.
-Musisz wygrać Maysi. -odzywa się mama.
-Ale mamo.. wiesz że będą lepsi ode mnie. Widziałaś Alice? Przecież.. -zawiesza mi się głos.
-Ale spróbuj. Przecież też jesteś w dobrej formie. -mówi z nadzieją w głosie.
Mama ma rację muszę spróbować.
-Maysi.. -tym razem to Ment. Widzę łzy w jej oczach. Nie mogę jej zawieść.
-Kocham Cię Ment -mówię łkając i od razu ją przytulam.
-Kocham was wszystkich! -mój głos zaczyna brzmieć desperancko.
-Dasz radę Maysi, wierzymy w ciebie -mówi Jared.
Rzucam mu pełne przekąsu spojrzenie. Przytulam go do siebie mocno i mówię ze śmiechem na ustach żeby wybrał sobie jakąś fajną dziewczynę. Od razu się rozwesela, podnosi mnie lekko i całuje w policzek.
-Przeżyj kochanie -mówi tata.
-Spróbuje, dla was. Kocham was bardzo. -jeszcze raz się razem przytulamy i muszą wychodzić. Czekam z niepokojem na Nettle. Zaraz po tej myśli wbiega i mocno mnie przytula.
-Nett, spokojnie przecież chyba nie żegnamy się na wieki! -mówie z lekkim uśmiechem.
Na to ona zaczyna jeszcze bardziej śmiać się i płakać. Stoimy tak jeszcze chwilkę aż nagle Nett zaczyna swoją paplaninę.
-Jak tylko dostaniesz się na arenę spróbuj zrobić dla siebie, lub znaleźć w RO procę. To może ci pomóc. Doskonale znasz jadalne i trujące rośliny, możesz to wykorzystać przeciwko nim. Szukaj wody. I przeżyj Maysi. Nie przeżyjemy tu bez Ciebie. -mówi łkając.
-Spróbuje. Dla was. Będę tęsknić Nett -zaczynam płakać.
-Maysi, mam coś dla ciebie. -mówi niepewnie.
Wsuwa mi do ręki broszkę.
-To jest kosogłos. Oby cię strzegł tam na arenie. Pomyśl o mnie jak tylko na niego spojrzysz. Jared dał mi go żebym dała go tobie. -mówi ocierając łzy. -Teraz musisz być twarda Maysi. Pokaż światu że nie można z tobą zadzierać! -mówi śmiejąc się.
-Dziękuje.. jemu też podziękuj. Czuwaj nad Ment. Boję się o nią.. -głos mi się urywa.
Chwilę później pojawiają się strażnicy. Jeszcze wykrzykujemy do siebie słowa pożegnania i drzwi się zamykają. Już nikogo się nie spodziewam. Więc tylko czekam aż ktoś mnie stąd zabierze. Ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach stoi Dan. Z odruchu przytulam się do niego. On zaczyna gładzić mi plecy. Jedyne na co mnie stać to powiedzenie mu jednej rzeczy.
-Tęskniłam -mówię prawie niesłyszalnie.
On od razu promienieje, obok mnie na sofie i zaczyna przepraszać.
-Na prawdę nie chciałem żeby tak wyszło May. Nigdy sobie nie wybaczę że cię skrzywdziłem.
-Ale ja ci to wybaczam, przestań się obarczać winą, za kilka dni mogę być martwa. -mówie z lekkim uśmiechem na ustach.
-Nie mów tak nawet May. Niepotrzebnie zmarnowaliśmy tyle czasu na kłótnie.
-Z 48 przeżyje tylko 1. I wątpię żebym to była ja. Widziałeś? Mike, Haymitch... A nie mówiąc o tych z 1 i 2.. Pewnie są ogromni.
-Takie życie niskiej -mówi śmiejąc się. Też się zaczynam śmiać. Zawsze byłam 'tą najniższą'.
-Będę tęsknić Dan. -mówie wtulając się w niego.
-May, zanim odejdziesz.. musze ci coś powie... -przerywają mu strażnicy pokoju wyciągając do stąd.
-Maysi wróć tu dla mnie!. -wrzeszczy zza ich pleców.
Spróbuje wrócić. Dla Dana. Dla Nettle. Dla Ment. Dla rodziny. Jedynym rozwiązaniem byłoby ukryć się gdzieś do końca igrzysk. Ale to niemożliwe. Z pokoju zostaje wyciągnięta siłą i wyprowadzona z pałacu sprawiedliwości. Widzę rozpłakaną Alice, załamanego Mike'a i poddenerwowanego Haymitcha. Wszystkich prowadzą nas do pociągu. Jak to powiedziała Calla 'Pomimo tego że jesteście tu krótko, możecie cieszyć się dobrociami Kapitolu'. Ygh. Nienawidze jej. Każdy z nas poszedł w swoją stronę. Pokierowałam się na sam koniec wagonu. Widać dwunastkę oddalającą się od nas. Gdzieś tam jest mój dom. Właśnie tam powinnam być i świętować z resztą rodziny że nie zostałam wybrana. Teraz pewnie przysłonili okna. Ale jest i dobra rzecz w tym. Nie wybrali Ment ani Nettle. Bo tego już bym sobie nie wybaczyła. Ba, zgłosiłabym się za nie. Kocham je nad życie. Z zamyślenia wyrywa mnie kobiecy głos.
-Piękny widok, prawda? -mówi pewnie. Odwracam się. To Leslie Siber. Wygrała 40 igrzyska, niesamowicie posługuje się mieczem i nożami.
-Nazywasz się Maysilee prawda? Jestem Leslie, twoja mentorka.
-Wiem kim jesteś -mówię obojętnie -Prawdopodobnie już tam nie wrócę.
-Martwi trybuci zawsze wracają w trumnach -mówi z uśmiechem. Jakby sprawiało jej to frajdę. -Rozchmurz się troche, do igrzysk jeszcze tydzień. Czekają cię trudniejsze zadania, takie jak przebywanie z Callą -mówi śmiejąc się.
Również się uśmiecham. Bez słowa wracamy do przedziału jadalnego, gdzie czekają na nas wszyscy.
-No ile można czekać! A grafik? Nie szanujecie mojego czasu! -mówi zrozpaczona Calla.
-Spokojnie byłyśmy się tylko odświeżyć -mówi z uśmiechem Lesile.
Reszta kolacji przebiega w milczeniu. Pod koniec rozmowę zaczyna nowo przybyta osoba - Hunter.
-Jak się wszyscy miewają? -mówi z przekąsem i obejmuje Lesile ramieniem. A no tak. Nasz drugi mentor. Aż wszyscy się dziwią że tak słaby dystrykt doczekał się dwóch zwycięzców. Hunter wygrał 33 igrzyska, dołączył do zawodowców - inaczej by nie przeżył. W Lesile zakochał się jak była jego podopieczną, robił wszystko by przeżyła jak widać ze znakomitym skutkiem. Po jej wygranej wiodą wspólne życie. O ile mentorowanie to jakieś życie.
-Całkiem nieźle -mówi Lesile, już ją lubię. -To Alice, Maysilee, Mike i Haymitch, nasi tegoroczni trybuci. -przedstawia nas z uśmiechem.
-Więc, jakie macie umiejętności? -pyta ze znudzeniem Hunter.
-Świetnie strzelam z łuku, posługuję się też całkiem dobrze nożem. -odpowiada Alice
-Nóż nie stanowi dla mnie problemu, znam się na roślinach oraz.. -wacham się, powiedzieć? może wezmą mnie za idiotkę.. -umiem nieźle strzelać z procy -mówię z przekonaniem.
-Dobrze władam mieczem, maczętą i włócznią. -mówi szybko Mike
-A ty Haymitch? -pyta Lesile.
-Wszystko czego się dotknę. -mówi arogancko Haymitch. Już go niecierpię.
-Jak uważasz.. Jutro rano powinniśmy już być w Kapitolu, każdy z was ma swój pokój. Teraz idźcie i się rozgośćcie, przebierzcie, wyśpijcie. To na tyle. -kończy Hunter.
Od razu kieruję się do wyznaczonego miejsca. Drzwi same otwierają się przede mną, a ja nie wiem na co patrzeć. W pokoju panuje kwiatowa woń, na przeciwko mnie znajduje się piękne, wielkie łóżko, po lewej widzę dużą szafę. Obok drzwi frontowych są drzwi prowadzące do łazienki. Kładę się na łóżku jednocześnie gładząc jego narzutę która zapewne jest więcej warta niż mój cały dom. Wyczuwam że jest uszyta z jedwabiu.. Jak umierać to na bogato, szepcze do siebie. Wchodzę do łazienki, szybko zrzucam z siebie granatową sukienkę od mamy. Kiedy jestem już pod prysznicem zaskakuje mnie ilość przycisków. Klikam pierwsze lepsze i rozkoszuje się zapachem truskawki, moje ciało płucze ciepła woda. Czuje się jak w niebie. Owijam się ręcznikiem i szukam dla siebie piżamy. Od razu znajduję zwiewny top i spodenki trzy-czwarte. Wracam do łóżka i okrywam się kołdrą z każdej strony. Chwilę rozmyślam nad domem, ale próbuje od siebie odseparować te myśli. Zaraz po tym ogarnia mnie ciemność.
Z hukiem otwierają się drzwi od mojego pokoju. Nie wierzę ile siły ma Calla.
-Ile można cię budzić?! Za kilka minut będziemy w Kapitolu! Przegapiłaś śniadanie! Nie szanujesz czyjegoś czasu, moja droga. -krzyczy i wychodzi. O jezu. Faktycznie nieźle pospałam. Nawet nie słyszałam jak mnie wołała. Szybko wstaje z łóżka, odbywam poranną toaletę, ubieram co wpadnie mi w ręce i szybko idę do naszej 'jadalni'. Reszta właśnie kończy jeść. Widzę że nie ma Haymitcha, też pewnie jeszcze śpi. Lesile i Hunter wołają nas żeby obejrzeć powtórki z dożynek. Wita nas oczywiście niezmienny jak co roku Ceasar Flickerman tym razem z habrowym odcieniem na włosach, brwiach i ustach mówi o dożynkach, wspomina o mrocznych dniach i przedstawia dożynki ze wszystkich dystryktów. Dystrykt 1; oczywiście wszyscy się zgłosili. W pamięć zapada mi chłopak i dziewczyna, są rodzeństwem. Nie pamiętam ich imion, ale obydwoje są blondynami, dobrze zbudowanymi. Dystrykt 2; kolejni ochotnicy, no nie kto by sie spodziewał. Pamiętam jedną dziewczynę, którą błagał jej chłopak żeby nie szła na tą rzeź. Ona walnęła go w twarz i poszła. Nazywa się Darla z tego co pamiętam. Na resztę dystryktów nie zwracam uwagi; albo załamane dzieci, albo ochotnicy. Zapadają mi jeszcze w pamięci dwie osoby; dziewczyna z 8, wygląda na sprytną i chłopak z 10 jest chyba najsilniejszy z wszystkich trybutów.. Mamy się czego bać. Na końcu pokazują nasz dystrykt. Wyglądam na zdziwioną. A powinnam być odważna. Maysi! Coś ty narobiła? W tle widać zapłakaną Ment i Nettle. Widziałam ból na twarzy Dana. Potem wychodzi Mike i Haymitch. Ceasar jak co roku podkreśla że trafili się świetni trybuci, kończy swoją żałosną przemowę i ekran gaśnie. W tym czasie ja wracam żeby coś zjeść. Siadam obok Haymitcha który dopiero co wstał.
-Jak się spało? -pytam od niechcenia.
-Lepiej śpi się z myślą że niebawem będzie się trupem -mówi z uśmieszkiem na ustach. Zaczynam się śmiać.
-Co? -pyta zdezorientowany
-Mówisz jak mój brat. -odpowiadam rozbawiona jego zmieszaniem. -Jak myślisz co nas czeka na arenie?
-Pewnie coś przy czym Kapitol będzie mógł się świetnie bawić. -mówi wzdychając. Ma rację. Reszte śniadania kończymy w ciszy. Już mam odchodzić od stołu i nagle zapada zupełna ciemność, ze strachu chwytam Haymitcha za rękę.
-To tylko ciemność, skarbie -odpowiada z tym swoim uśmieszkiem.
-Ja.. ja tylko.. -nie mam pojęcia co powiedzieć..
-Ty tylko jesteś na tyle przestraszona żeby mnie dotknąć, tak wiem. -mówi z uśmiechem.
W trakcie rozmowy okazuje się że wjechaliśmy w tunel prowadzący do Kapitolu, w którym już się znajdujemy. Podchodzę do okna z niedowierzaniem. Jest.. ogromny. Niby taki niesamowity a co roku morduje niewinnych. Głupi ludzie. Kiedy oni się otrząsną? Że igrzyska to nie zabawa? Zaczęłam zaciskać dłonie. Jak tak można, j a k ? Z zamyślenia wyrywa mnie Haymitch.
-Też tak sądze. Że ten cały kapitol, władze, ludzie. Pieprzyć to. -powiedział zupełnie jakby mi czytał w myślach.
-A od kiedy to umiesz czytać w myślach? -mówie robiąc krok do niego.
Odpowiada mi tylko pięknym uśmiechem i wchodzi. Sama również poszłam do siebie, lecz chwile później przyszła Calla.
-Czeka nas dziś wielki, wielki, wielki dzień! -piszczy radośnie.
Zaraz po wyjściu z pociągu transportują nas w jakieś miejsce, gdzie mamy się spotkać ze stylistami. Pewnie jak co roku na paradę ubiorą nas w te dziwaczne stroje górnicze. Nienawidzę ich za to. Moją stylistką jest przeurocza Petty. Przeurocza gdyż, co można powiedzieć o osobie w kolorze różu, ubranej w słodkie, cukierkowe sukienki? Aż dostaje cukrzycy. Widziałam ją wiele razy w telewizji. Pierw strażnicy kierują mnie do jak to nazwali 'ekipy przygotowawczej'? Że mają mnie przygotować zanim trafię do Petty. Jest ich trójka; Toto - o zielonej skórze, długich białych włosach i tatuażach na twarzy, Maryse - o lekko niebieskawym kolorze skóry, wygolonej głowie i dziwacznym makijażu oraz Connie - wydaje się być najnormalniejsza z grupy. Ma nieco zbyt wulgarne stroje i mocny makijaż ale nic po za tym. Polubiłam ją. Zaczynają od umycia mnie, depilowania itd. Nawet w czasie tych rzeczy przysnęłam. Musieli mnie budzić na spotkanie z Petty.
-Witaj słońce! -powitała mnie kapitolskim akcentem. -Nazywam się Petty, będę twoją stylistką słodka. -jeszcze raz powie słodka, słońce to się pożygam.. -Jako że pochodzisz z 12 dystryktu, będziesz ubrana w mundur górniczy, tak jak reszta twoich towarzyszy, kochana. To zaczynamy?
Niepewnie kiwnęłam głową. Górniczy strój? Na pewno nas zapamiętają. Oh z pewnością. Pierw jestem czesana i malowana. Mam zgrabnego kucyka i lekki makijaż, żeby ludzie mogli mnie poznać na arenie. Potem zakładam górniczy strój, kask na głowę i czuje się jak ostatnie dno. Wyglądam gorzej niż okropnie. Ale uśmiecham się i mówie Petty że jest cudownie. Schodzę w wyznaczone miejsce gdzie czekają na mnie Alice, Mike i Haymitch - wszyscy wyglądamy tak samo.
-To co do roboty! -mówię ze śmiechem. Wyglądamy jakbyśmy mieli zaraz zejść pod ziemię.
-Ruszamy. -mówi Alice.
Staję na rydwanie razem z Haymitchem z obawą że zostanę zrzucona. On tylko się pewnie do mnie uśmiecha.
-Oh, nie strące cię, skarbie -mówi rozbawiony.
-Powinieneś się bać że to ja cię strącę -odpowiadam z przekąsem.
-To czekam. -mówi rozbawiony.
Już miałam coś odpowiedzieć ale rydwany ruszyły, rozpoczęły się wrzaski i klaskanie widowni. To spektakl czas zacząć, pomyślałam.
___________________
Rozdział trochę długi, ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam przestać xd
Prolog.
Nazywam się Maysilee Donner. Mam 15 lat. Opowiem wam swoją historię, która kończy się dość krótko. Dlaczego? Przez ludzi nie poczuwających się do władzy. Takich jak ja zginęło już wielu. Biedne niewinne dzieci od 12 do 18 roku życia. Kapitol odbiera nam nie tylko bliskie osoby, ale i również dzieciństwo. Wracając. Mam siostre - Ment, skrót od Menthayla co ponoć oznacza mięte. Mama przepada za roślinami jednak rzadko kiedy się nimi zajmuje gdyż dręczą ją silne migreny. Martwię się bo Ment ostatnio też dostaje takich bólów. Ja i moja bliźniaczka wyglądamy niemal identycznie, rodzice nas często mylili jak byłyśmy młodsze. Mieszkamy w środku miasta, lecz często wychodzimy na łąkę która znajduje się przy złożysku - miejsce gdzie mieszkają biedniejsi. Jest tam barwniej, ciekawiej, więcej świeżego powietrza. Wracając nie raz wstępujemy na ćwiek żeby kupić potrzebne dla mamy lekarstwa. Do naszej 'paczki' zalicza się również Nettle, córka aptekarzy. Mieszka niedaleko nas. Wyglądamy w trójkę podobnie. Wszystkie bardzo się zżyłyśmy, przyjaźnimy się od dzieciństwa.
Jak codzień, obudziłam Ment, straszny z niej śpioch.
-Nie możesz dać mi jeszcze pospać? - spytała z nadzieją w głosie.
-Chyba śnisz! -krzyknęłam do niej.
Wróciłam do kuchni przygotowywać śniadanie. Dzisiaj wszyscy dłużej śpią, korzystają z dnia wolnego. A no tak.. dzisiaj dożynki. Około pół roku temu ogłoszono że w tym roku, 50 lat po mrocznych dniach zostanie wybrana podwójna liczba trybutów - 2 chłopcy i 2 dziewczyny. W 1 i 2 pewnie się ucieszyli. Zawodowcy jedni. Myślą że jak wygrywają prawie rok w rok to są lepsi.. bo są. Mama od tygodnia jest niespokojna. Widzę jak próbuje zachować spokój przy śniadaniu.
-Więc, wyspaliście się? -pytam z entuzjazmem. To że są dożynki nie znaczy że trzeba cały dzień chodzić zestresowanym.
W odpowiedzi dostaje tylko smętne kiwanie głów. Jedynie Jared - mój starszy brat, który w tym roku jest ostatni raz w puli zdaje się chętny do rozmowy.
-Lepiej się śpi z myślą że można być wylosowanym -mówi z uśmiechem na ustach.
Odważny się znalazł. Pamiętam rok temu cały się trząsł.
-Dokładnie. -odpowiadam mu śmiejąc się.
Kończymy śniadanie w ciszy. Nawet Ment się do mnie nie odzywa. Wszyscy się boimy. Rodzice że stracą dzieci, a dzieci że zginą. Jared jak zwykle pyta się co zjemy wracając z dożynek, na 'uroczystej kolacji'. Tyle że nas czekają jeszcze dożynki w przyszłości, a jego nie.
-Ment, Meysi przygotowałam coś dla was! -krzyknęła mama z naszego pokoju.
-Ciekawe co tym razem.. -szepnęła do mnie Ment.
Też sama jestem ciekawa. Pewnie tak jak co roku, nudna szara wyblakła sukienka. Ku mojemu zaskoczeniu moim oczom ukazuje się piękna granatowa sukienka. Nie jest może idealna ani jakaś 'ekstrawagancka', ale mi się podoba. Szybko się przebieramy i schodzimy do korytarza gdzie czekamy na resztę domowników. Po chwili schodzi Jared w białej koszuli i luźnych szarych spodniach. Nawet w tym wygląda nieźle. Nic dziwnego że jest obiektem westchnień w szkole. Zaraz po nim mama w pięknej bordowej sukience i tata w garniturze.
-No to idziemy.. -mówię niepewnie naciskając klamkę.
___________________________
Prawie jak pierwszy rozdział :D Ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam skończyć xd Mam nadzieje że się spodoba ;3
Jak codzień, obudziłam Ment, straszny z niej śpioch.
-Nie możesz dać mi jeszcze pospać? - spytała z nadzieją w głosie.
-Chyba śnisz! -krzyknęłam do niej.
Wróciłam do kuchni przygotowywać śniadanie. Dzisiaj wszyscy dłużej śpią, korzystają z dnia wolnego. A no tak.. dzisiaj dożynki. Około pół roku temu ogłoszono że w tym roku, 50 lat po mrocznych dniach zostanie wybrana podwójna liczba trybutów - 2 chłopcy i 2 dziewczyny. W 1 i 2 pewnie się ucieszyli. Zawodowcy jedni. Myślą że jak wygrywają prawie rok w rok to są lepsi.. bo są. Mama od tygodnia jest niespokojna. Widzę jak próbuje zachować spokój przy śniadaniu.
-Więc, wyspaliście się? -pytam z entuzjazmem. To że są dożynki nie znaczy że trzeba cały dzień chodzić zestresowanym.
W odpowiedzi dostaje tylko smętne kiwanie głów. Jedynie Jared - mój starszy brat, który w tym roku jest ostatni raz w puli zdaje się chętny do rozmowy.
-Lepiej się śpi z myślą że można być wylosowanym -mówi z uśmiechem na ustach.
Odważny się znalazł. Pamiętam rok temu cały się trząsł.
-Dokładnie. -odpowiadam mu śmiejąc się.
Kończymy śniadanie w ciszy. Nawet Ment się do mnie nie odzywa. Wszyscy się boimy. Rodzice że stracą dzieci, a dzieci że zginą. Jared jak zwykle pyta się co zjemy wracając z dożynek, na 'uroczystej kolacji'. Tyle że nas czekają jeszcze dożynki w przyszłości, a jego nie.
-Ment, Meysi przygotowałam coś dla was! -krzyknęła mama z naszego pokoju.
-Ciekawe co tym razem.. -szepnęła do mnie Ment.
Też sama jestem ciekawa. Pewnie tak jak co roku, nudna szara wyblakła sukienka. Ku mojemu zaskoczeniu moim oczom ukazuje się piękna granatowa sukienka. Nie jest może idealna ani jakaś 'ekstrawagancka', ale mi się podoba. Szybko się przebieramy i schodzimy do korytarza gdzie czekamy na resztę domowników. Po chwili schodzi Jared w białej koszuli i luźnych szarych spodniach. Nawet w tym wygląda nieźle. Nic dziwnego że jest obiektem westchnień w szkole. Zaraz po nim mama w pięknej bordowej sukience i tata w garniturze.
-No to idziemy.. -mówię niepewnie naciskając klamkę.
___________________________
Prawie jak pierwszy rozdział :D Ale jak zaczęłam pisać to nie mogłam skończyć xd Mam nadzieje że się spodoba ;3
Subskrybuj:
Posty (Atom)